#2: Czas dorosnąć

Lubię obserwować zachodzące zmiany, które przecież są częścią naszego życia. Ot, taki wyświechtany frazes przyszedł mi do głowy na dobry początek tego felietonu. I nie inaczej jest też z naszą kochaną branżą, która ulega różnym przemianom na naszych oczach. Tym bardziej, że jest to w jej DNA i jest częścią jej dalszego rozwoju. Mamy tu do czynienia przecież z „żywym organizmem”, który wciąż ewoluuje, potrafiąc nie raz nas zaskoczyć. Przynosząc nam co rusz jakiś powiew świeżości, zaskakując nas czymś, wobec czego nie można przejść obojętnie. Wystarczy spojrzeć choćby na same gry od takiej, powiedzmy gameplay’owej strony. Jaka dzieli je przepaść, która dokonała się na przestrzeni tych wszystkich lat, od takiego Ponga do (powiedzmy takiego) Uncharted. A przecież nie tylko same gry ulegały przemianom, ale również sam sprzęt do grania, jak i sposób w jaki gramy i postrzegamy samą elektroniczną rozrywkę.


Nie zawsze były to oczywiście zmiany ku lepszemu, kryzys, jaki miał miejsce w latach 80. ubiegłego wieku, który posprzątało Nintendo, nie wziął się z niczego. Obecne narzekania na mikropłatności i płacenie za niedokończone gry również. Nie zmienia to jednego, jest przynajmniej ciekawie i interesująco. Tym bardziej, jak weźmie się pod uwagę, że mimo tylu zmian, jakie zaszły przez bagatela spory kawał czasu, jedno do dzisiaj nie uległo zmianie. Co mam na myśli? Mianowicie to, że twórcy gier od samego początku dążyli do tego, by nasza branża była postrzegana, nie tylko jako twór czysto rozrywkowy, ale również jako medium, które potrafi opowiadać niepowtarzalne i dorosłe historie, zapadające w pamięć. Wystarczy przypomnieć sobie choćby: Final Fantasy VII, Chrono Trigger, czy Nier: Automata. I to dążenie twórców gier do dorosłości, dziwnym zrządzeniem losu, kontrastuje z tym co ostatnimi czasy wyprawia się na poletku elektronicznej rozrywki. Udowadniając, że przed grami (jak i ich twórcami) jeszcze daleka droga. A sama branża, tak naprawdę wcale nie dorosła.

#2: Czas dorosnąć | Mini seria | Cross-Play

Tak moi mili, uważam, że branża mimo wszystko wcale nie dorosła, a nawet cofnęła się o dobrą dekadę lub nawet dwie, zaprzepaszczając to co udało jej się wcześniej wypracować. Do czego zmierzam, ano do tego, że zaczęto na nowo zachowywać się homofobiczne i cenzurować gierki. Przynajmniej te, które mają trafić do zachodniego odbiorcy, by ten przypadkiem nie poczuł się zgorszony nagim pośladkiem, jakiejś ponętnej dziewoi. W dodatku w tak głupi sposób, że nawet obrywa się grom, które są przeznaczone dla osoby dorosłej. Przynajmniej tak było z ostatnią wyczekiwaną przez fanów odsłoną DMC od Capcomu, gdzie oberwało się niejakiej pannie Trish, o ile pamięć mnie nie myli. Wprawdzie w ostatniego Devila nie miałem jeszcze okazji zagrać, no chyba, że za ogranie gry weźmiemy sprawdzenie i pobawienie się demem. Więc, nie było okazji przyjrzeć się całej sprawie dokładniej. Ale jest to nad wyraz absurdalne, tym bardziej, jak weźmie się pod uwagę, że tyczy się to (tak naprawdę) tylko wersji na konsolę PS4. A wiąże się to poniekąd z nową polityką wydawniczą Sony, która w skrócie ma chronić najmłodszych od nieprzyzwoitych treści. Szkoda tylko, że w tej całej walce zapomniano, że dorosły odbiorca też powinien mieć coś do powiedzenia.

Oczywiście, jest to tylko jeden przykład (z wielu, które można by tu przytoczyć) i to w dodatku pierwszy jaki przyszedł mi do głowy. Sam w sumie stałem się ofiarą tego całego zamieszania, gdy anulowano mi Omega Labirynth Z, na którą składałem przedpremierowe zamówienie, a musiałem zastąpić innym tytułem. Ponieważ szanownemu Sony po nagłośnieniu sprawy w temacie wspomnianej gry, w Wielkiej Brytanii i jej zbanowaniu nie spodobała się zawartość samej gry. I postanowiło zablokować wydanie tego tytułu, również na pozostałych rynkach, oprócz tych azjatyckich, na których Omega była już dostępna od dłuższego czasu. Gdzie wydaje się to dość dziwnym posunięciem, szczególnie, że zachowano się tu jak dziecko, które skuliło ogon. Stawiając samego wydawcę ponoszącego z własnej kieszeni koszta wydania i lokalizacji tego tytułu w niezręcznej sytuacji. Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę jakie gry firma z Tokio stara się wydawać, i w jakiego odbiorcę tak naprawdę celuje, kształtując swój wizerunek na rynku. Jako dostarczyciela tak zwanego „filmowego doświadczenia”, gdzie poruszane są w ich grach poważne tematy, zahaczające również o środowiska homoseksualne. W których tego typu tematyka przechodzi bez problemu, nie wspominając już o bezsensownej przemocy, która miejscami staje się bardziej pewną groteską, czy własną karykaturą. Natomiast gra, która jest pewną parodią gatunku RPG, wyśmiewając przy tym pewną konwencje, której nawet nie można traktować poważnie, jest po prostu blokowana. A panny w bikini to najwyraźniej już temat tabu, do tego stopnia, że Koei-Temco, wydawca spin-offa do serii bijatyk, jakim są gry spod szyldu Dead or Alive, w którym to wybieramy się na wyspę Zacka i bierzemy udział w zbiorze kilku mini gierek, podziwiając przy okazji wdzięki panien ze wspomnianej „mordoklepki”. Postanowiło oficjalnie kolejnych odsłon tej pod serii nie wydawać na Zachodzie, mimo że cieszyła się ona u nas sporym zainteresowaniem. Z obawy przed wywołaniem kontrowersji i zarzutom o to, że ukazuje kobiety, jako obiekty seksualne. Pomijam już fakt, że mamy tu do czynienia z wirtualnymi dziewczynami, którym żadna krzywda się nie dzieje, a podobne widoki możemy zaobserwować każdego lata przechadzając się na każdej plaży. I nikt z tego powodu nie drze ryja i nie prosi o zamknięcie tych przybytków rozpusty. Choć co ja tam mogę wiedzieć, przecież jestem tylko głupim samcem, nie widzącym istoty faktycznego problemu, który urósł do (jak widać) ogromnego rozmiaru. [Chyba nie tylko „problem” urósł do ogromnego rozmiaru…— przyp. Iron]

Zastanawia mnie tylko, ile w tym wszystkim jest ostrożności samych wydawców, którzy jak wiadomo chcą sprzedać wydawany przez siebie produkt. I tak naprawdę zależy im, by dostać jak najniższy ranking wiekowy, a ile pewnych zaangażowanych w akcję środowisk. Obierających za swój cel uprzykrzanie życia, jak największej liczbie graczy. Na zasadzie, sam nie zagram, ale mogę popsuć zabawę innym. Wymuszając na wydawcach/deweloperach kolejne cięcia w tworzonych przez nich produkcjach. Jak to się stało, jeszcze za czasów Wii U z dwiema wyczekiwanymi przez fanów grami na tą właśnie platformę. Gdzie Nintendo (a dokładniej amerykański oddział tejże firmy, za którym osobiście nie przepadam) postanowiło jeszcze przed premierą Xenoblade Chronicles X przyciąć kilka ciuszków, by przypadkiem nie pokazywały zbyt wiele i zmodyfikować co nieco edytor postaci.

Jeśli, jednak myślicie, że to był szczyt na co stać amerykański oddział firmy z Kioto, to wystarczy się przyjrzeć pewnemu tytułowi robionemu przez Atlusa, zaznajomieni z tematem pewnie już się domyślają o jaki tytuł chodzi. Tym mniej kumatym, śpieszę z szybkim przypomnieniem, że chodzi o Tokyo Mirage Sessions #FE, które też padło ofiarą nagonki, jaka rozpętała się w Stanach i poszła jeszcze pod ostrzejszy nóż. Gdzie nie tylko okrojono dekolty płci przeciwnej i wyrzucono z planów wydawniczych pewne DLC, ale również zmieniono wydźwięk jednej ze scen. Ubierając jedną z głównych bohaterek gry i to w dość nieporadny, i nieprzemyślany sposób. Jakby robione było to wszystko w pośpiechu bez żadnego planu, tylko po to, by dostosować tytuł do nowej sytuacji na rynku. O co chodzi? By zbytnio nie zdradzać wszystkiego osobom, które będą chciały ograć tytuł na Switchu. Napiszę tylko tyle, że chodzi o pewną sesję zdjęciową, która wywołuje tylko uśmiech politowania. Przypominając starszym graczom, jak kiedyś Nintendo potrafiło pchać gry pod ostry nóż, by chronić najmłodszych odbiorców. Nie ma się jednak co dziwić, z bojówkami nawiedzonych feministek i innych moralizatorskich orędowników, nawet największa korporacja musi polec, prawda?

Zdaję sobie sprawę (jakby nie było) z roli cenzury i po co się ją wprowadza. Szkoda tylko, że ostatnimi czasy tak naprawdę stała się ona narzędziem polityki wydawniczej (tak, spoglądam w twoją stronę Sony). I służy tak naprawdę nie jako coś, co powinno zapobiegać pewnym nadużyciom, ale raczej, jako pewien zawór bezpieczeństwa. Mający za zadanie udobruchać, tych co najbardziej krzyczą i podnoszą swój głos. Szkoda tylko, że wygląda to tak, jakby cała nasza kochana „branżunia” chciała być postrzegana, jako twór w pełni dorosły, lecz z drugiej strony, gdy tylko ktoś pogrozi jej palcem, to kuli ogon wystraszona jak mały piesek. Pokazując tym samym, że do osiągnięcia pełnej dojrzałości jeszcze daleka droga. Tym bardziej, że takie podejście zarazem twórców, jak i chyba jeszcze bardziej samych wydawców nikomu nie służy, ograniczając pewną wolność twórczą. Gdzie tłumi się nie tylko samą wolność słowa i wyrazu, ale przede wszystkim kreatywność. A bez tego czynnika nie można branży pchać do przodu, by pokonywała kolejne bariery.

Jest jednak światełko w tunelu. Wystarczy spojrzeć, jaką drogę w tym temacie przeszły, choćby komiksy i filmy, które też nie miały lekko, lecz wyzbyły się swoich kompleksów zakorzenionych u podstaw, jako twórczości niższej kultury niż literatura. Teraz najwyższy czas, by i nasza branża w końcu wyzbyła się swoich kompleksów, określiła swoją tożsamość, miejsce i nie traktowała odbiorców swojej twórczości, jak rozkapryszone dzieci, ulegając presji innym środowiskom. Nastawionym, tak naprawdę na zbudowanie swojego kapitału na sukcesach innych… — czas w końcu dorosnąć! Rzekłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *