Call of Duty: Modern Warfare

Call of Duty: Modern Warfare

Odświeżony Modern Warfare, który stanowi swoisty ,,soft” reboot serii, wkroczył z buta rozstawiając po kątach wszystkie strzelaniny wojenne na przestrzeni kilku lat. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z rewolucją? Czy kampania jest nadal tylko dodatkiem do rozgrywki sieciowej i czy multiplayer powraca do najlepszych czasów panowania ,,czwórki”, oraz Black Ops? Postaram wgłębić się w temat z należytą celnością snajpera…


Nie ukrywam, że od zawsze wybierając się do sklepu i kupując pudełko z napisem ‘Call of Duty’, w oczach zarysowywał mi się obraz wojennej przygody, którą przeżyję w wyreżyserowanej kampanii fabularnej. Mówiąc wprost, singleplayer był dla mnie głównym daniem, był przepysznym kąskiem na wysuwanej tacy konsoli, który po wsunięciu krążka przenosił mnie do najlepszych fps’ów fabularnych w grach. Mowa oczywiście o pierwszych częściach zarówno Modern Warfare, jak i Black Ops. Byłem pod ogromnym wrażeniem twistu fabularnego pierwszego Black Opsa, gęstego klimatu czołgających się snajperów w wysokiej trawie w Czernobylu (COD 4: Modern Warfare), czy misji podczas zamieci śnieżnej w Modern Warfare 2. Każda odsłona wyróżniała się widowiskowymi skryptami, wojennym klimatem zawstydzającym poważną kinematografię, czy intensywnymi doznaniami na różnej płaszczyźnie, czy to wizualnymi, czy kontrowersyjnymi decyzjami pod względem moralnym np: słynna misja ,,No Russian”, gdzie można było ostrzeliwać bezbronnych cywili na lotnisku. Jedno jest pewne. Tryb singleplayer, jakkolwiek krótki by nie był – zawsze zapadał w pamięć na długie lata i odchodząc od roli uzupełnienia do multi – sprawiał, że niemal każde interaktywne zadanie na polu bitwy był niesamowitym przeżyciem. Przymykając oczywiście oko na sam fakt, że to tylko strzelanka. Dlatego postaram się w pierwszej kolejności omówić przygodę dla jednego gracza, aby w kolejnych linijkach tekstu przybliżyć zmagania sieciowe. Fabuła opowiada o losach trójki bohaterów: Farah – przywódczyni ruchu oporu w fikcyjnym państwie Urzikistan, Alexa – operatora CIA wyglądającego jak młodszy brat Price’a oraz Kyle’a – byłego żołnierza wojsk brytyjskich. Łącznikiem do wydarzeń osób, w skórę których wejdziemy, jest znany wszystkim John Price.

Bohaterowie łączą siły w zlokalizowaniu terrorystów odpowiedzialnych za przechwycenie groźnej broni chemicznej. Oczywiście wszystko wymyka się spod kontroli i przyjdzie nam wykonywać przeróżne operacje wojenne z widokówkami, które mają wejść nam głęboko w umysł. Akcja rozgrywająca się w grze wachluje między kilkoma państwami, utrzymując filmowe, aczkolwiek zdecydowanie bardziej stonowane tempo. Wydarzenia zgrabnie pokazują nam okrucieństwo wojny, mieszając fikcję z aktualnymi wydarzenia; chociażby za sprawą autostrady śmierci, tajnej akcji w Benghazi, czy nawet samego roku ustawionego na 2019. Okey, nie będę sztucznie budował napięcia i powiem wprost. Kampania to nie tyle powrót kapitana Price’a, ale też przemyślanej rozgrywki. I to takiej z gęsią skórką przeczesywania mieszkań z założonym noktowizorem, zaskakującymi zwrotami fabularnymi, gonitwami i śmigającymi kulami w biały dzień, czy akcjami typu ,,ja chcę zobaczyć to jeszcze raz!”. Podchodząc do tematu z osobistego punktu widzenia (po dłuższym ochłonięciu) dochodzę do wniosku, że singleplayer w reboocie Modern Warfare zajmuje w prywatnym rankingu trzecie miejsce na ,,pudle”… zaraz po Call of Duty 4: Modern Warfare i Call of Duty: Black Ops. Oczywiście mówię tutaj w kontekście historii serii po pierwszej części odsłaniającej karty współczesnego konfliktu. II wojnę światową zostawmy w spokoju z racji innego podejścia do rozgrywki i… mniejszej ilości spektakularnych ,,Bay’onizmów”. Tak pół żartem, pół serio.

Kampania podzielona jest na 14 misji. I zgodnie z duchem serii, nie trwa zbyt długo, bo oscyluje w granicach sześciu godzin. Jak się zapewne teraz domyślacie, pewne zadania są dłuższe, a część z nich to ,,szybkostrzałowce” – niczym opróżnienie magazynku za pociągnięciem spustu Kałasznikowa. Będąc zupełnie szczerym, chwała za to twórcom, że mogę w końcu rozkoszować się tak krótką, acz intensywną rozgrywką; zapominając o setkach znaczników zalewających mapy, czy godzinnych podróżach po pustym świecie. W obecnych czasach brakuje właśnie takiej petardy jak omawiana gra, kiedy po napisach końcowych mam zamiar odpalić rozgrywkę na nowo, a noc przypomina mi o pewnych wydarzeniach z przygody Price’a i spółki. To ten sam magnetyzm, klimat i otoczka. Modern Warfare z krwi i kości. W końcu gra, która pozwala odrzucić w cholerę te sandboxy! Aż poplułem z ekscytacji monitor, więc zabieram się za omówienie tego trybu. Wspominając o nawiązaniu do aktualnych sytuacji różnych konfliktów zbrojnych i terroryzmu, ekipie odpowiedzialnej za reboot udało się urzeczywistnić wydarzenia, które możemy usłyszeć w telewizji, co najwyżej zerkając na fragmenty wybuchu, czy ,,rozmazanego” obrazu sensacji, która jest zbyt brutalna, aby pokazać ją w całej okazałości, ale też zbyt poważna, aby nie dotyczyła całego świata.

Tutaj brutalna rzeczywistość, postronność ofiar i krzywda wyrządzana okrucieństwem wojny, aż bije po oczach, wypłukuje z uczuć i niekiedy w przerysowany sposób daje do myślenia. I to bez wyrywania kończyn, kwasu roztapiającego ludzką skórę, czy wydłubywania gałek ocznych łyżeczką. Kiedy widzimy w oparach dymu zabijane dziecko. Kiedy żołnierz strzela na podwórku do psa, który ,,chroni” swojej posiadłości zwykłym szczekaniem. Kiedy człowiek z paskiem C4 błaga nas o litość, a my patrzymy, jak zostaje wyrzucony za barierkę. Wszystko nagle przekształca się w przerażającą autentyczność, zapominając przy tym, że to tylko głupia gra. Oczywiście, że poprzednie odsłony również szokowały, starając się o umowny realizm; jednak tutaj odnoszę wrażenie, że TEN Modern Warfare spuszczając nieco z pasa taniego efekciarstwa, stał się zgoła odmiennym, bardziej stonowanym tworem, który chce pokazać znacznie więcej niż rajd między wybuchającymi wieżowcami i spadającym helikopterami w naszym kierunku. Aby najlepiej zobrazować, jak to wygląda w praniu warto omówić misję p.t. Porządki. Noc… cisza… Słychać w oddali turkot przejeżdżającego pociągu, szczekanie wilczura za kamiennym płotem i spokój miasta, który dawno poszedł spać. Jeden z wojaków otwiera furtkę przecinając nożycami kłódkę. Sześcioosobowy oddział antyterrorystyczny SAS powoli wkracza do budynku w celu odnalezienia lokalizacji niejakiego Wilka (antagonista). Powolne przeczesywanie zamkniętych pomieszczeń, płaczące dziecko w rękach matki, zasłanianie się zakładnikiem, czy strzały padające w momencie, kiedy ktoś podnosi ręce do góry. Intensywnie budowany klimat poprzez widok prawdziwych działań przeszkolonych oddziałów i fakt, że wskakujesz w buty członka Alpha. To ty reagujesz na wcześniej omówione wydarzenia. Ty możesz pociągnąć za spust zabijając niewinne osoby, to ty możesz otwierać drzwi, kiedy nie jesteś w stanie określić co za nimi zastaniesz.

Zanim jednak zacznę kontynuować rozpływanie się nad singlem, warto omówić podstawowe elementy i zmiany. W starszych odsłonach człowiek był przyzwyczajony do tego, że odpalał grę i po prostu grał. Tutaj oprócz kalibracji obrazu, możemy ustawić konfigurację dźwięku (tak, można zmienić polski dubbing na angielski z napisami), aktywację oparcia broni, rodzaj krzywej czułości celowania, efekt ziarna, podpowiedzi, a nawet tryb dla daltonistów. Po części pokazuje to przywiązanie uwagi Infinity Ward/ Beenox Inc. do najdrobniejszego aspektu. Do odpalenia kampanii wystarczy wybór poziomu trudności, jednak z multikiem jest więcej zabawy, bo trzeba się zarejestrować, z jednoczesną aktywacją ps plus. Poziomów trudności jest pięć i udając kozaka wybrałem doświadczony. No bo jak? Ktoś kto zjadł zęby na grach ma być ,,normalny”. Po 2 krótkich misjach byłem zmuszony zweryfikować moje zapędy i stwierdziłem, że zbyt częste czerwone ekrany zasłaniały mi radość w płynnym poznawaniu historii. Jak wypada zatem samo strzelanie i zaimplementowana nowość w postaci opierania broni? Wyśmienicie. Czuć teraz wagę pukawki, a postać nie jest klaunem na wrotkach; posiada odczuwalną wagę i nie obraca się w 0.2 setne sekundy. Samo opieranie traktuje jako ciekawostkę przydatną w kilku momentach, a samo wykonanie tej czynności jest dopieszczone do każdego narożnika i przeszkody.

Wracając do wątku fabularnego. Zaczynając od mapy satelitarnej dynamicznie wprowadzającej nas na pole bitwy, po znajome skryptowane scenki, a nawet czcionkę napisów – nie mamy wątpliwości, że to wszystko nawiązuje do Call of Duty 4: Modern Warfare. Czyli premierowej części, która zaczęła boom na współczesne realia wojenne, porzucając drugą wojnę światową. Mógłbym powiedzieć, że efekt deja vu przeszkadzał mi w odbiorze, jednak po tylu latach wręcz zatęskniłem za kąśliwymi komentarzami kapitana Price’a, zeskakiwaniem ze spadającego helikoptera, czy wykorzystaniem zmyślnych gadżetów na polu bitwy. Nie można zarzucić grze filmowości, pomimo wspomnianego stonowania. Jednak w całym tym szaleństwie twórcy doskonale ustawili złoty środek, między efektownymi wybuchami, a spokojnymi operacjami wprost z taśm dokumentalnych. To takie stare-nowe Modern Warfare, gdzie szala przechyla się ku nostalgii dla graczy, którzy pokochali ten typ rozgrywki. Czekają na Ciebie zarówno misje nastawione na akcję, spokojną infiltrację przeradzającą się w piekło, typowo skradankowe, czy obronne, gdzie należy utrzymać się przy życiu podczas natarcia licznego przeciwnika. Przy czym można liczyć na urozmaicenie i zgodnie z duchem serii zapadające w pamięć momenty. Co powiesz na wstęp w postaci polowania na zwierzynę w bujnym lesie, gdzie ów zwierzyną jest niczego niespodziewający się oponent. Aby następnie zbombardować fabrykę, wykończyć pozostałych w otoczeniu zawalających się wież strażniczych i płomieni, żeby w końcowej fazie zestrzeliwać niedobitków schowanych w ciemnym magazynie, gdzie oświetlając latarką zamontowaną na hełmie widzimy osoby przemykające między skrzyniami, niczym w dreszczowcu? A może misja snajperska przy autostradzie śmierci, gdzie najpierw musimy nauczyć się strzelać z karabinu na odległość 600 metrów, aby później wykorzystując flagi poruszające się na wietrze i uwzględniając trajektorie lotu pokierować śmiercionośne pociski do oddalonych celów. Treningowy arbuz zamienia się w wybuchające kanistry, zestrzeliwane opony nacierających pojazdów, czy walkę z przemieszczającym się snajperem. Udawanie trupa między ciałami masowego mordu, skorzystanie z usług noktowizora, pogoń uliczna między autami i szybkie ostrzeliwanie w ,,neonowym” barze, sterowanie wybuchającymi dronami, czy noszenie pustaków, aby przejść w niedostępny teren. Doprawdy jestem zaskoczony pomysłowymi sekwencjami, które muszą się podobać. Aby nie psuć rozgrywki przystopuję z największymi asami wyciąganymi z rękawa, ale bądź pewien, że nie raz będziesz zaskoczony na to co musisz zrobić i w jakiej skórze postaci będziesz się wcielał.

Nadszedł czas na tryb wieloosobowy. Muszę przy tym zaznaczyć, że nie jestem specjalistą od rozgrywki sieciowej, a ostatnimi pozycjami, które porządnie ogrywałem w multi były… Battlefield: Bad Company 2 i Call of Duty: Black Ops. Czyli czasy, kiedy dinozaury stąpały po ziemi, a ping był tak duży, że strzelało się po śmierci (hłe, hłe). Pierwsze wrażenie było dość… ekhem… przytłaczające. Od groma trybów rozgrywki, które kryły pomniejsze trybiki (szybka gra), jeszcze więcej modyfikacji broni w tzw. rusznikarzu, trochę statystyk, wyzwań dziennych, specjalnych prób, nagród za serię, filtrów rozgrywki i atutów. Matko boska jedyna! Pomyślałem. Po ochłonięciu zacząłem badać każdy zakamarek, odkrywając przejrzystość menu, prostotę wyboru, urozmaicenie i dobre zbalansowanie rozgrywek. Szybka gra kryje pomniejszą listę trybów i każdy tutaj znajdzie coś dla siebie. Od Deathmachu drużynowego, zdobywaniu punktów za utrzymanie stref, po odzyskanie i podłożenie IEM w centrum wroga (Cyberatak), naprzemiennej obronie i niszczeniu celu bez odradzania, czy zbieraniu nieśmiertelników po pokonanym wrogu, by zdobywać punkty dla drużyny. Nie ukrywam, że najlepiej bawiłem się w Cyberataku, gdzie możliwość leczenia towarzysza i upływający czas po podłożeniu ładunku, nadawał grze taktycznego kolorytu. Zabawić się w lekarza, podłożyć ładunek, czy może na własną rękę zdjąć dwóch ostatnich gości, kończąc automatycznie rozgrywkę? A może wszystkiego po trochu?

Kolejnym trybem jest młyn-realizm z minimalistycznym HUD-em, standardowym poziomem zdrowia i klimatycznymi nocnymi pojedynkami, gdzie możemy być oślepieni światłem, a laserowe celowniki zdradzają pozycję gracza. Wojna naziemna to odpowiedź na serię Battlefield z dość średnim skutkiem. Dobrze pamiętam frajdę płynącą z Bad Company 2, gdzie każdy pojazd był na wagę złota, a ludzie nie kryli się po krzakach czatując ze snajperką w ręku. No dobra, jednak byli, jak w każdej grze z tak ogromnym terenem działań, ale tutaj chodzi o coś zupełnie innego. Pojazdy są jakby tłem, a mapy – cokolwiek by to głupio brzmiało – są za duże jak na 64 dzikusów. Może nawet źle zaprojektowane? Nie wiem, bynajmniej szybko odbiłem się od tego trybu, wspominając z łezką w oku kilkadziesiąt godzin spędzonych w Battlefieldzie: BC2. Miłym zaskoczeniem było dla mnie ‘Strzelanina’. To nic innego jak krótkie mecze 2 na 2, na miniaturowej mapce przypominające pole do gry w paintball. Sama rozgrywka przypominała wspomnianą grę i tylko zabrakło kulek z farbą. Taktyczne podchody, dynamiczne działania, czy wyczekiwanie? Do wyboru, do koloru. Ciekawym urozmaiceniem jest zabawa z bronią. W skrócie: po zestrzeleniu dowolnego gracza, zmieniamy broń. Może to być karabin snajperski, strzelba, nóż, zwykły pistolet, czy wyrzutnia rakiet. Shoot House 24/7 to nic innego jak szybki młyn dla 12 graczy, którzy dzielą się na dwie drużyny i rywalizują w bardzo dynamicznej rozgrywce na mapie wielkości ‘Orlika’ do piłki nożnej. Przy tym trzeba mieć szósty zmysł, oczy kameleona i refleks pingpongisty, aby przetrwać w dziczy opanowanej przez ,,profesjonalistów”, którzy kampią za kontenerami, strzelają między oknami samochodów i robią efektowne wślizgi oddając serię strzałów w powietrzu. Człowiek niekiedy dowiaduje się o sposobie śmierci dopiero po powtórce. Na końcu pozostaje klasyczny Deathmatch (tutaj jest mały ruch graczy z niską rangą) i Próby – czyli sprawdzenie się w operacjach szkoleniowych, w celu zdobycia nagród. Wybaczcie… trybu kooperacji jeszcze nie miałem okazji zbadać.

Przed każdą rozgrywką mamy do dyspozycji zestaw broni, które użyjemy. W morzu statystyk możemy wybierać w karabinach szturmowych, maszynowych i snajperskich, strzelbach, oraz LKM-ach. Aby zwiększyć stabilność, celność, czy uniwersalność każdej z nich, należy udać się do tzw. rusznikarza. Czego tam nie mamy… Od rodzaju wylotu lufy utrzymującej stabilizację odrzutu, celowniki hybrydowe, noktowizyjne i holograficzne z czterokrotnym powiększeniem, rękojeści, kolby, kamuflaże, lasery i inne bajery. Dodajmy do tego atuty w postaci szybszego przeładowania, czy mocnego ciosu, który ogłusza na dłużej, a otrzymamy uzależniającą zabawę podczas oczekiwania na rozpoczęcie rozgrywki. Nasz wojak również nie stoi na przegranej pozycji i możemy wybrać dla niego zestaw atutów (posiadanie 2 broni podstawowych, zebranie amunicji z martwego gracza, czy szybsza zmiana ekwipunku), a także rodzaj nagrody za serię. Od stacjonarnej wieżyczki i przylatującej paczki z ,,prezentami”, po drona oznaczającego graczy, nalotu precyzyjnego, aż do samolotu, który unosząc się nad mapką zabija każdego w wyznaczonym polu. Wściekłe psy i wybuchające samochodziki RC poszły w zapomnienie. Przy ogromie dostępnych trybów, nagrodach za każdy poziom umiejętności i zabawy w systemie personalizacji uzbrojenia, rozgrywka wciąga niczym trójkąt Bermudzki samoloty. Ciekawie poprowadzony wstęp, gdzie wszyscy gracze danej drużyny nadlatują helikopterem zjeżdżając na linach lub wychodząc z zamkniętej furgonetki; przy częstych automatycznych komentarzach i zespołowym działaniu. Czuć, że gramy w naprawdę przemyślany tryb. Mapy są dopracowane i poprawnie wyrzeźbione. Od ogromnej fabryki, kamieniołomu przy rzecze, po uliczki Londynu i drewnianych chatek w Kastow, z unoszącym się powietrzu wiejskim klimatem.

Nie powiem, przez te kilkanaście godzin bawiłem się świetnie, nawet jeśli okupowałem ostatnie miejsce w tabeli podsumowującej. Feeling ze strzelania jest dopracowany, tempo rozgrywki dostosowany do trybów, a grający starają się o dobro dla swojej drużyny. Oczywiście, jak to w sieci zawsze znajdują się kamperzy, czy jakieś dziwne zagrywki, które uprzykrzają nam życie. Jednak przez ten czas multiplayer działał bez zarzutów, opóźnień i większych błędów. Jedynie, do czego mógłbym się doczepić to do mapek niedostosowanych wielkością do trybów. Bywało tak, że w deathmachu na średniej wielkości skrawku w Londynie biegało 6 graczy w poszukiwaniu żywej duszy. Wojna naziemna dla 64 wojowników również pozostawia wiele do życzenia. Szczęście, że twórcy dbają o poprawki, a nawet darmową zawartość, aktualizując multiplayer o największą paczkę zawartości w historii m.in. klasyczne mapy, a nawet nowe tryby. W dobie płatnych DLC to nie lada wyczyn! Na koniec warto omówić technikalia. Odświeżony Modern Warfare działa w oparciu o nowy engine, przy jednoczesnym wsparciu dźwięku dzięki technologii Dolby ATMOS, a także… żołnierzami Navy SEALs współpracujący w sesjach motion capture. I to wszystko widać, słychać i czuć. Broń posiada widoczne zadrapania, na kałużach świetnie odbija się otoczenie, a taśma klejąca umacniającą kabel do kamerki na hełmie żołnierza posiada odpowiednią chropowatość. Pomieszczenia są pełne detali, a otwarte lokacje zalewają promienie słoneczne realistycznie oddające cień. Po serii z karabinku dym z lufy tworzy długie smugi, a animacje oddziału antyterrorystycznego w ,,Porządkach” wyglądają jak prawdziwe. To, co jednak wywarło na mnie ogromne wrażenie, to dźwięk. W słuchawkach słychać każdy szmer za drzwiami, wybuch granatu urywa łeb, a w multiplayerze można bez problemu zlokalizować z której strony biegnie oponent. To nie jest już ,,podrasowanie” silnika, tylko świadoma ewolucja – zaś z ewolucją nie zagrały dwie kwestie. Po pierwsze. Niektóre misje w singleplayerze, aż proszą się o rozwinięcie. Rewelacyjny fragment z oczyszczaniem pomieszczeń, który trwa tyle co reklama telewizyjna; mógł być rozdzielony na dwa budynki np: część terrorystów ukryłaby się w kolejnym. Tak samo końcówka misji pościgowej, gdzie wskakujemy do furgonetki i cyk… obraz się przyciemnia… koniec zadania. Aż prosiło się o ucieczkę z jednoczesnym ostrzałem. Multiplayer to znów kilka niedopracowanych trybów, o których wspominałem wcześniej. Z mniejszych niedoróbek: czasami w rozgrywce sieciowej postać utknęła mi w zakamarku, a singiel ukazywał naleciałości starych ,,grzechów” głównych i głupotki; jak atak klonów i tworzenie tłumika do pistoletu z części samochodowej, albo otwieranie kratki w więzieniu za pomocą łyżeczki. No i nie można zapominać o ,,girl power”, kiedy to zgodnie z trendami oglądamy waleczne kobiety z karabinami w ręku… Ehh.


Podsumowanie będzie konkretne. Kampania fabularna powróciła wreszcie na odpowiedni tor, gdzie porusza się zarówno szybki francuski pociąg TGV, jak i stara powolna lokomotywa. Akcja dynamicznie zmienia się na powolne skradanie, zgliszcza wojennej tragedii dotykają nas głęboko, a różnorodność zaprezentowanych aktywności tworzą spójną całość. To nie jest z pewnością najlepsza kampania w serii. Jest tak samo blisko, jak i daleko do nieskazitelnie udanego Call of Duty 4: Modern Warfare. Multiplayer znów zaskakuje mnogością trybów i każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Od rozgrywki ,,paintballowej” po podkładanie ładunków i masową młóckę na ogromnych mapach, po zabawę z bronią, gdzie każde zabójstwo zmienia ekwipunek w ręku. Do pełni szczęścia brakuje dodatkowej godzinki w singlu i doszlifowania trybów w multi.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *