Dracula Kid / 悪魔城すぺしゃる ぼくドラキュラくん (NES)
Całkiem niedawno, bo w maju 2019 roku, swoją premierę miała Castlevania Anniversary Collection, zawierająca między innymi pierwsze oficjalne wydanie poza Japonią gry Dracula Kid. Dość dziwnym zrządzeniem losu miałem okazję grać w nią nieco wcześniej, bo na początku lat 90.
Jakoś w 1992 roku w moim domu zagościł (nie)sławny Pegasus, czyli klon NES-a. Wraz z nim pojawiły się setki sprzedawanych na bazarach gier na kartridżach, które często kupowało się na podstawie obrazka z naklejki. O ile Dracula Kid nie było moją pierwszą ani drugą grą w życiu (bo to odpowiednio było Duck Tales i „168 in 1”), tak granie w tę grę pamiętam z tamtego czasu najwyraźniej.
Pierwszy poziom jest parodią Castlevanii, choć wtedy nie miałem o tym pojęcia. Klepiemy zombie i nietoperze, skaczemy po platformach i na końcu musimy ubić robiące za bossów duszki – pamiętam doskonale swoje niedowierzanie z powodu tego, że wspomniany boss ma na czole swastykę (odwróconą, bo to znak „manji”, chociaż kto ich tam wie), którą rzecz jasna usunięto z wersji angielskiej i japońskiej tegorocznego wydania.
Drugi etap tej gry, rozgrywający się w chmurach, jest według mnie cholernie trudny i nawet grając teraz średnio sobie na nim radzę ze względu na fragment z kolejką, który wymaga pewnego opanowania i cierpliwości – a co się ośmiolatek nad nim nasiedział, to jego. Tę chędożoną kolejkę udawało się przejść sporadycznie, a potem jeszcze czekało skakanie po zdradliwych chmurach, by dojść do drugiego bossa: wielkiej… kury, która strzelała w ciebie kurczakami czy cholera wie czym. Gdy w końcu doszedłem do tego bossa, byłem tak potężnie zaskoczony, że wypaliło się to w mojej pamięci na stałe. To chyba właśnie wtedy po raz pierwszy poczułem moją główną motywację do grania w gry: chęć zobaczenia tego, co jest dalej, bo może to jest coś nowego i zaskakującego.
Tylko był jeden szczegół: gra robiła się coraz trudniejsza. Dotarcie do trzeciego poziomu, z przyczyn opisanych powyżej, nastręczało wiele trudności – a, co gorsza, trzeci poziom był poziomem wodnym z bardzo uciążliwym bossem. Czwarty poziom widziałem dosłownie kilka razy, gdzie udało się dotrzeć głównie dzięki dużo starszemu kuzynowi, który wpadał od czasu do czasu i naturalnie był lepszy w graniu. Dopiero lata, lata później oglądając TAS na YT dowiedziałem się, ile w sumie jest poziomów i jak wyglądają. I jakaż była nasza (moja i kuzyna) radość, gdy moc na czwartym etapie (po ukończeniu każdego była krótka scenka z prezentacją nowego skilla) to była… zmiana w nietoperza i latanie! To kolejny moment odkrycia i zaskoczenia, który tak cenię.
Główną przeszkodą był fakt, że za każdym włączeniem trzeba było zaczynać grę od początku. Był system haseł, ale spójrzcie na lead tego wpisu: pierwsze oficjalne wydanie po angielsku, nie licząc chyba niedokończonego fanowskiego tłumaczenia sprzed kilkunastu lat, nastąpiło dopiero teraz. Wtedy, w 1992 roku, grałem w grę, która była w całości po japońsku. Nie miałem pojęcia, jak ta gra się nazywa, gdzie należy wpisać i hasła i w jaki sposób; ni w ząb nie kminiłem, na czym polegają mini-gierki między poziomami i gdzie te hasła do zaczynania gry od danego poziomu w ogóle są podawane.
Bo w przeciwieństwie do wielu gier NES-owych hasła nie były literami alfabetu łacińskiego, tylko tajemniczymi znaczkami japońskimi (w dodatku w niskiej rozdzielczości!), których za żadne skarby nie mogłem wtedy rozróżnić. Gdyby udało się wpisać prawidłowe hasło, to o ileż łatwiej by się grało, gdyby nie trzeba było przechodzić za każdym razem tej cholernej kolejki! Chęć progresu była tak wielka, że nawet zacząłem te znaczki zapisywać na kartce, jednak gdy ich liczba przekroczyła ilość liter w alfabecie, to się poddałem (a byłem już w ponad połowie drogi…) i uznałem, że tego nie da się nauczyć i w tym przekonaniu trwałem ponad dwadzieścia pięć lat. Wracałem myślami do tej gry raz na jakiś czas, wspominając pewien przypadek, gdy wpisałem losowo jakieś znaki i zacząłem od drugiego etapu. Więc to było możliwe, tylko nie wiedziałem jak.
Kupiłem Castlevania Anniversary Collection na Switcha i zacząłem grać. Pierwszy etap przechodziłem tak wiele razy, że znam go na pamięć (zresztą nie jest specjalnie długi) i ukończyłem go bez większych problemów, choć minęło dosłownie kilkadziesiąt lat. Natomiast zgodnie z przewidywaniami na drugim etapie straciłem wszystkie życia na wiadomo której kolejce… Na ekranie game over były dwie opcje i NIGDY nie wybierałem drugiej, bo wtedy gra klinowała się na jakimś ekranie, na który pomagał tylko reset. Teraz byłem w stanie odczytać (bo, jak wspominałem w TYM TEKŚCIE, zacząłem się uczyć tajemniczego języka z odległych japońskich wysp), że… to właśnie na tym ekranie pojawiało się hasło do wpisania… Odczytałem „yamiyo” (ciemna noc), zresetowałem grę, wpisałem hasło, zacząłem od drugiego etapu. Uczucie tryumfu i szczęścia było tak wielkie, że aż napisałem niniejszy wpis. Dziękuję za uwagę.
PS Krótko po napisaniu tego tekstu przeszedłem też drugi etap w chmurach i to upragnione hasło by zaczynać od trzeciego poziomu brzmi „kumori”. Czyli „zachmurzenie”. Bardzo śmieszne, panowie programiści…