Dziennikarstwo growe – czwarta władza w gamingu
Recenzja jest zawsze subiektywna – to niezaprzeczalny fakt. Ale co w sytuacji, w której dziennikarstwo growe zboczy z obszaru, którego dotyczy? Co w sytuacji, w której dziennikarz portalu gamingowego poczuje, że jest ponad to, czym się faktycznie zajmuje?
Od praktycznie samego początku istnienia „dziennikarstwa growego”, w przypadku publikowania własnych opinii używa się argumentu, że recenzja nie może być obiektywna, bo z samej definicji stanowi ona subiektywne zdanie autora. Przedstawia zatem tylko i wyłącznie jego zdanie na temat produktu, o którym pisze. Sformułowanie to jest, szczególnie w ciągu ostatnich kilku lat, nieco nadużywane – niemalże jako tarcza mająca osłonić autora przed zalewem „hejtu” (pod który wielokrotnie podpinana jest jakakolwiek, nawet całkowicie sensowna i dopuszczalna, krytyka), jeśli ośmieliłby się on niepochlebnie wyrazić na temat czegoś, co posiada/posiadać może wielu fanów.
O ile bronienie się przed faktycznym hejtem jest całkowicie uzasadnione, tak niestety z biegiem lat można zaobserwować fakt, że różnego rodzaju teksty (a w tym wpisie skupię się na tych związanych z branżą gamingową) zawierają w sobie elementy w nikłym wręcz stopniu łączące się z tematem. Komuś po prostu recenzje pomyliły się z felietonami. Wówczas argument „recenzja to opinia”, choć używany przez autorów bardzo ochoczo, traci na znaczeniu. Dlaczego? Otóż musimy sobie uświadomić, że z recenzjami czytelnik zapoznaje się po to, by dowiedzieć się mimo wszystko czegoś o recenzowanym produkcie, a nie o przekonaniach autora na tematy niezwiązane z nim szczególnie mocno – bądź w ogóle.
Choroba cywilizacyjna
Niewiele brakowało, żebym wyłączył grę. Serio – miałem dość po dziesięciu minutach. Historia o rodzicach dziewczynki, którzy się rozwodzą i zostają w magiczny sposób pomniejszeni tak, by wspólnie mogli udać się na przygodę, podczas której przepracują swoje różnice i znowu będą razem? Dajcie spokój. Ludzie rozwodzą się cały czas, a drogi ich rodzin się rozchodzą. To normalna część życia i nie powinno się jej pokazywać w inny sposób. Czy w tę grę mają zagrać dzieci i wierzyć, że związek ich rodziców można było uratować? Czy rozwiedzeni rodzice mają zagrać w tę grę i poczuć się źle? To bardzo groźna koncepcja, by z nią pogrywać i żałuję, że It Takes Two to robi.
Co więcej – historia opowiedziana jest w nieznośny wręcz sposób. Córka znajduje w szkole książkę o miłości, która to książka objawia się jako jakiś wszechmocny, pełen pasji guru miłości, przerysowany wręcz terapeuta miłości dla pomniejszonych Mamy i Taty. Jedyne, co oni – czyli ty – muszą zrobić to nauczyć się znowu razem współdziałać! Odkryć na nowo pasję w sobie! Hhhhrrr. Dajcie mi wiadro, będę rzygać. Wszystko to przedstawione jak jakaś protekcjonalna, przesłodzona seminarka na temat małżeństwa, która powinna lecieć na Cartoon Network. Z każdą kolejną scenką przerywnikową opowiadającą historię cierpi cała gra – szczególnie, gdy pojawia się w niej wspomniana wyżej książka.
~ Recenzja It Takes Two, Robert Purchese (Eurogamer), 2021
Powyższy tekst od biedy można jeszcze zaliczyć jako w pewien sposób odnoszący się do fabuły gry, z dość mocno nacechowanym jednak stanowiskiem autora na temat pewnych spraw światopoglądowych. Jednakże, w gruncie rzeczy… co to ma właściwie do rzeczy? Pomijam stawianie pewnych tez jako prawd objawionych („[rozwód] to normalna część życia”) oraz popełnianie błędów logicznych (normalizowanie rozwodu jako coś, co dzieje się „cały czas” wraz z dezawuacją instytucji małżeństwa – bo ludzie, którzy nie potrafią się porozumieć i szczerze się nie kochają, nie powinni się przecież na taki krok decydować; to jednak problem naszych czasów, że decyzja taka jest dla ludzi równie istotna jak zeszłoroczny śnieg). Najgorsze w zasadzie jest to, że autor zarzuca fabule gry – w Europie dopuszczonej przecież dla dzieci od 12. roku życia! – cukierkowatość i infantylizm przekazu.
I znów – mamy swobodę wyrażania myśli i własnej opinii, ale czy nie jest to nieco zastanawiające, z jak otwartą niechęcią graniczącą właściwie z wrogością (teksty o „groźnej koncepcji” itd.) pisze autor na temat gry, która przekazuje prosty morał (ludzie powinni podejmować próby porozumienia i działać wspólnie) opakowany w fabułę na poziomie disneyowskiej animacji? Kolorowa, pstrokata gra nastawiona na kooperację nie może wyrażać myśli „ludzie, współpracujcie”, bo jest to niebezpieczne?
Autor wykorzystuje grę i jej historię do przekazania własnej opinii na temat czegoś, co go najwidoczniej bardzo boli, ale z samą grą niewiele ma wspólnego. W podsumowaniu tekstu dowiadujemy się, że gra jest w porządku, rekomenduje się ją, ale fabuła jest taka sobie i najlepiej ją zignorować. Poza stwierdzeniem, że autor recenzji uważa, że ma w sobie „groźną koncepcję” nie dowiadujemy się na jej temat niczego – nabywamy natomiast wiedzę o przekonaniach autora na temat instytucji małżeństwa, któremu – jak wspomniałem na wstępie – najwidoczniej recenzja pomyliła się z felietonem. Na wszystko jest czas i miejsce oczywiście, ale czy odpowiednim momentem na dywagacje dotyczące problemów cywilizacyjnych jest recenzja gry, która w ogóle nie aspiruje do bycia głębokim przekazem, mającym zmieniać myślenie ludzi? Można oczywiście założyć, że autor hipotetycznie mógłby napisać o czymś takim osobny tekst, ale tu pojawiłaby się przeszkoda – na stronie poświęconej gamingowi nie byłoby na coś takiego miejsca, bo słuszność (bądź jej brak) rozwodów nie jest kwestią w jakikolwiek sposób łączącą się z dziennikarstwem growym.
Czy wylewanie własnych przemyśleń o świecie w tekście, z którego próbuję się dowiedzieć, czy gra jest dobra czy nie, powinno mieć miejsce? Jak wspomniałem, przy odrobinie – ale tylko odrobinie – dobrej woli można by uznać, że autor omawianego wyżej tekstu dyskutuje z przekazem gry, nawet jeśli robi to w tak dziwny sposób. (A żeby nie być gołosłownym, zapraszam do zapoznania się z recenzją gry na naszym portalu, która dobitnie pokazuje, że można omówić na różne sposoby plusy i minusy fabuły, bez mieszania do tego jakichś własnych przekonań w kwestiach światopoglądowych). Ale co w sytuacji, w której autor całkowicie przestaje udawać, że główną myślą tekstu nie jest w ogóle recenzowanie otrzymanego do omówienia produktu?
Kapitan Ameryka
Świat wciąż musi sobie radzić z konsekwencjami pandemii COVID-19. Bezrobocie w Ameryce jest znacznie wyższe niż kiedykolwiek wcześniej w historii kraju, a rozwiązań by je zmniejszyć brak. Nasza służba zdrowia to przesiąknięty złem system, który zmusza ludzi do racjonowania leków ratujących życie, jak na przykład insulina, czy też popycha ich w stronę samobójstw zamiast cierpienia z powodu nieleczonych chorób psychicznych.
Gdy to piszę, dość prawdopodobne jest, że Joe Biden będzie naszym następnym prezydentem, ale jasne jest to, że ci najgorsi wcale nie odejdą tylko dlatego, że kolejny nowy-stary biały mężczyzna będzie siedział za biurkiem w Gabinecie Owalnym, nawet jeśli nie będzie to inny-stary biały mężczyzna. Nasz rząd jest całkowicie przegniły już od samych podstaw, konieczna jest więc zmiana w formie radykalnej, a nie jedynie stopniowych wyborów.
Brutalna prawda jest taka, że z wyżej wymienionych powodów wiele osób nie będzie po prostu w stanie kupić PS5, niezależnie od jej dostępności. Jeśli natomiast ją zakupią, obawy dotyczące coraz większej wzajemnej wrogości wewnątrz społeczeństwa USA czy też wzmagająca się groźba powszechnej politycznej przemocy weźmie górę nad jakimkolwiek entuzjazmem wywołanym dyskiem SSD konsoli czy też tym, jak ray tracing czyni odbicia bardziej realistycznymi. Nie znaczy to, że nie możecie się z tego cieszyć – ja się cieszę, przynajmniej w jakimś stopniu – ale łączy się to z nierozerwalnym poczuciem przywileju, że jest się w stanie po prostu odłączyć na moment od rzeczywistości, podczas gdy świat dookoła was staje w płomieniach. (…) Sony oraz Microsoft wybrały sobie świetny czas na premierę swoich next-genowych konsol, nie ma co. Uważam, że PlayStation 5 jest dobrą konsolą, ale ciężko mi jest ją polecić, gdy właśnie teraz ludzie walczą o życie, choć mieszkają w najbogatszym kraju świata.
– Recenzja PlayStation 5, Ian Walker (Kotaku), 2021
To absolutnie nie jest żart. Oprócz tego, że tekst zawiera pochwalenie się autora, że recenzja ma ponad trzy tysiące słów, czyli więcej niż jakikolwiek tekst, który wcześniej napisał (sic!), jego recenzja PlayStation 5 podsumowana jest w taki właśnie sposób.
Oddając autorowi, co mu należne: poza okazjonalnym stwierdzeniem, że w sumie siadając do pisania nie wiedział, jak PS5 zrecenzować (czy też dygresjami na temat „Diuny”, którą z chęcią zobaczyłby w formie gry wykorzystującej możliwości kontrolera DualSense), sama recenzja zawiera dane techniczne konsoli oraz informacje, jak się ogólnie w nią gra i jakie płyną wrażenia z obcowania z nią. Mimo tego, znaczną część tekstu – bo to, co widzicie wyżej, to praktycznie całe jego zakończenie – poświęca się na opisanie sytuacji politycznej w USA oraz pandemii na świecie.
Ktoś zapyta: co to ma wspólnego z PlayStation 5, urządzeniem do grania? Cóż, odpowiedzi na to pytanie nie jest chyba w stanie udzielić ktokolwiek. Być może ma to być minus tego urządzenia – wiecie, jest to towar luksusowy i (w dacie recenzji) trudno dostępny. Najprawdopodobniej, wbrew zapewnieniom autora że nie taka była jego intencja, macie czuć się źle, że ten sprzęt posiadacie, bo dookoła umierają ludzie na wszechobecnego wirusa, a w Stanach mają miejsce protesty.
Trend wplatania własnych dumań czy przekonań w ostatnich latach przybrał na sile, a zatraca się to, co powinno stać na pierwszym miejscu: rzeczowe pisanie o recenzowanym produkcie.
Po co coś takiego? Czy komukolwiek w recenzji jakiejkolwiek gry brakuje na końcu podsumowania: „ale nie kupujcie tej gry, nie wydawajcie 349 złotych na premierę, bo jak się cieszyć z grania w nią, skoro w Afryce dzieci umierają z głodu, na świecie trwają wojny, a przy okazji czeka nas zapewne katastrofa klimatyczna”? W jaki sposób takie swoiste „wjeżdżanie” na czyjekolwiek sumienie jest uzasadnione w recenzji gry czy urządzenia? Czy to wina Sony, że na świecie mają miejsce złe rzeczy? Czy są korporacją szatana, bo zaplanowali wypuszczenie swojej maszynki w 2020 roku – w roku, co do którego nikt nie przewidywał, że będzie aż tak zły? Czy od tego, że nie kupisz konsoli, komuś zrobi się lżej?
Wiecie, gdy się chce, to w każdy tekst można wmieszać i wrzucić wszystko – tylko powinno się chyba zadać sobie samemu pytanie przed rozpoczęciem pisania, czy przemyślenia polityczne i rozdzieranie szat nad fatalną sytuacją na świecie powinno mieć miejsce w recenzji produktu rozrywkowego. Coraz częściej spotyka się jednak sytuacje, w których dziennikarze growi korzystają z tego typu praktyk, by bawić się właśnie w politykowanie nawet w sytuacji, która ledwo co wiąże się z grami. Kotaku, z którego pochodzi recenzja PS5, jest w tym aktualnie pionierem (zarzucając ludzi artykułami o tym, że np. Far Cry 6 – gra, w której można mieć aligatora i w której płyty CD są amunicją dla jednej z broni – to przecież głęboki polityczny manifest. Z kolei autor „niusa” na temat inicjatywy nowojorskiej policji dotyczącej uruchomienia autobusu z grami dla młodzieży skupia się nie na tym, tylko na przedstawieniu opinii, że policja jest najgorszą instytucją w Stanach, przeznaczoną do szybkiej likwidacji. Nie żartuję. Chciałbym, ale taki tekst faktycznie powstał).
Myśliciel epoki
Znajdujemy się na dachu dość drogiego hotelu w Santa Monica, na pokazie prasowym zorganizowanym przez Harmonix – twórców oraz wydawców Rock Band 4. (…) Nie obchodzi mnie muzyka rockowa. Nie lubię tłumów i głośnych dźwięków. Nie chodzę na publiczne występy, chyba że są to spotkania Toastmasters, na które lubię czasem uczęszczać razem z grupą księgowych, nauczycieli i świrów nastawionych na rozwój osobisty.
Słuchajcie – czasami w tej pracy trzeba pisać o grach, które guzik nas obchodzą. Grałem nieco w Guitar Hero z dziesięć lat temu i uważałem, że jest to taka trochę głupia gra. Nie dlatego, że symulator bycia gwiazdą rocka to głupota. To całkiem sensowna fantazja, ale zupełnie nie z mojej bajki.
Po świetnie bawiących się i chcących jeszcze więcej ludziach na scenie wnioskuję, że Rock Band 4 ma coś do zaoferowania ludziom, którzy spotykają się i wspólnie cieszą muzyką oraz innymi elementami rock-n-rollowego etosu. Zazdroszczę im tego, że cieszą się tą grą.
Wszystkie gry wideo są oczywiście głupie. Ta otoczka, że „tak naprawdę nie strzelasz do terrorystów i nie wygrywasz pucharu świata, naciskasz jedynie przyciski” jest myśleniem protekcjonalnym i uproszczonym, ale od czasu do czasu natrafiasz na grę, z którą masz tak niewielkie połączenie emocjonalne, że stoisz tylko, gapisz się na ekran i mówisz do zakłopotanego PR-owca: „wciskam tylko przyciski, a moje życie jest bez sensu”.
~ Zapowiedź Rock Band 4, Colin Campbell (Polygon), 2015
Nic tak nie mówi o profesjonalizmie dziennikarza growego jak pisanie przez niego, że wszystkie gry są głupie, oraz otwarte przyznawanie się do tego, że nie interesuje go jego własna praca.
Owszem, to nie tak, że dziennikarz ma lubić wszystko jak leci i nie mieć własnych preferencji – ale, do licha, czy nie powinno być tak, żeby zapowiedzią czy recenzją jakiejkolwiek gry zajmował się ktoś, kto ma pojęcie o temacie? Czy do recenzji Outlast 2, Resident Evil 7 czy Amnesii wyznaczać powinno się kogoś, kto boi się albo nienawidzi horrorów? Czy RTS-ami powinien zajmować się ktoś, kto nie ma nawet pojęcia, jak rozwinąć ten skrót? Czy na event ujawniający Devil May Cry 5 i pozwalający zagrać w demo, powinno się wysyłać 70-letniego dziennikarza we wczesnym stadium choroby Parkinsona, który do tej pory grał w niespieszne przygodówki point-n-click i to była jego działka?
Oczywiście jest to możliwe, ale czy odbędzie się to z korzyścią dla takiego tekstu? Jest to wysoce wątpliwe. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z sytuacją, kiedy dziennikarz narzeka na własną pracę, stwierdza, że gra może i będzie dobra, bo widzi jak inni grają na scenie, ale sama w sobie jest głupia, bo wszystkie gry takie są. Z zapowiedzi możemy się natomiast dowiedzieć, gdzie odbyła się prezentacja, że był bar, dziennikarz trzymał się z dala od wszystkich i nie chciał tam być. Pełen profesjonalizm, prawda?
Wbrew temu, co się może osobom piszącym w ten sposób wydawać, sprawa jest prosta: dla czytelnika jasne jest, że dziennikarz growy może mieć swoje zdanie i ma pełne prawo je wyrażać, ale tak długo, gdy dotyczy ono przedmiotu publikacji – recenzji, zapowiedzi czy chociażby newsa Jakiekolwiek przemyślenia na temat kwestii cywilizacyjnych przy okazji omawiania kooperacyjnej gierki, zła na świecie w przypadku rozprawiania o konsoli do gier czy nielubienia tego, za co ma się płacone, nikogo w gruncie rzeczy nie obchodzi. Niestety, trend wplatania własnych dumań czy przekonań w ostatnich latach przybrał na sile, a zatraca się to, co powinno stać na pierwszym miejscu: rzeczowe pisanie o recenzowanym produkcie.
Ktoś może pomyśleć, że przeze mnie czy osoby myślące podobnie przemawia jakaś wściekłość na taki, a nie inny stan rzeczy. Podsumuję to więc może stwierdzeniem będącym parafrazą wypowiedzi postaci w jednym z ciekawszych, ale zapomnianych polskich seriali: „Nie jestem wściekły. Ja się po prostu zacząłem zastanawiać, kiedy chłodny profesjonalista zmienił się w zwykłego atencjusza. Jak to się stało? Gdzie się podziały zdolności analityczne, warsztat? Gdzie to wyparowało?”
Na koniec powiem Wam, skąd inspiracja dla tego felietonu – wbrew pozorom nie pojawiła się ona dlatego, bo przeczytałem na jakimkolwiek gamingowym portalu jakiś słaby tekst. Inspiracja wzięła się bowiem… z recenzji The Last of Us Part II, którą wykonał dla własnych wewnętrznych potrzeb Microsoft i którą publika poznała przy okazji procesu sądowego Apple kontra Epic. Na wielu zagranicznych forach i stronach użytkownicy pisali, że była to najlepsza recenzja tej gry, którą czytali – konkretna, rzeczowa i bez politykowania. Zgadzam się z tym. Szkoda jednak, że takiego standardu próżno szukać na wielu branżowych portalach, od których takiego poziomu i sposobu pisania powinno się oczekiwać.
Haha, nieliche przykłady milordzie. Cóż – każdy pisać może, jeden trochę lepiej, inny trochę gorzej…
Nie wiem co trzeba mieć we łbie, by napisać coś takiego o Rock Band. Nigdy nie grałem, nie znam się, ale żeby spłodzić coś takiego, trzeba mieć nieźle nakukane w bańce. Żeby nie było – u nasz jest podobnie, choćby w Szmatławcu – kretyn Zax pisze kilka akapitów, że gra mu śmierdzi “lewizną”, a wysłany na targi Komodo każdą piłkę ocenia na 1/6 czy co tam (“niezajebongo”), bo się na gatunku nawet nie zna i pisze – “znowu to samo od lat”. Ja też się nie znam na grach sportowych. Zupełnie. Dlatego nawet nie zabierałbym się do pisania o sportówkach. Ale jak widać niektórzy nie mają zahamowań. Mają pisać to piszą.
Dziennikarstwo growe jest paradoksalnie i lepsze, i gorsze niż kiedyś. Dawno temu mieliśmy niezborną pisaninę, pełną błędów, ale przez którą wyłaniała się prawdziwa pasja i przysłowiowa “zajawka” w stosunku do growego medium. Dziś to już pełen profesjonalizm, bo w branży zostali jednak ci, co pisać potrafią, choć nie zawsze powinni.
Natomiast gracze też dobrego świadectwa sobie nie wystawiają i nic dziwnego, że nieraz są pośmiewiskiem, i chłopcami do bicia. Światopoglądowe kłótnie to już rak i tylko pokazują jakich mamy skretyniałych graczy. Zamiast pisać o gameplayu, grafice, mechanice, kulisach powstawania gry, sprzedażowych sukcesach, rozczarowaniach, analizować jakieś trendy… nie, oni wolą spłodzić 1000 komentarzy, bo zobaczyli w grze geja, lesbijkę, czy inną wadowicką bestię. Reszta dziennikarskich błaznów podpuszcza idiotów na kliki, wyświetlenia się zgadzają i cyrk się kręci. Powiem szczerze, że wolę otworzyć TOP SECRET czy SS sprzed 30 lat. Może pisane koślawie, ale szlachetnie, bez współczesnej chujangi.
No ciężko się nie zgodzić. Recenzja nie może być manifestem światopoglądu jej autora, tylko musi być krytyczną analizą danego dzieła. I jeśli ktoś swoje poglądy zawiera w tekście, to znaczy że recenzent z niego kiepski, a tekst ów recenzją nie jest.
Mimo że recenzja jest zawsze subiektywna (bo ja się z tym stwierdzeniem zgadzam w 100%), to wcale nie znaczy, że musi być nierzetelna. Niektórzy zapominają (albo jeszcze gorzej: robią to świadomie), że skoro piszą coś, co z definicji jest subiektywne, to zwalnia ich to z obowiązku bycia jakkolwiek krytycznymi. No i się potem czyta hymny pochwalne na temat danego dzieła/czegokolwiek.
I jeszcze jedno. Ważny jest język, którego się używa. Nie lubię ostrych, bezsensownych sformułowań typu „to zdecydowanie najlepsza gra w tym roku”. Lubię, gdy autor recenzji zdaje sobie sprawę, że jest subiektywny i używa zwrotów typu „moim zdaniem” czy „wydaje mi się”.