Emulacja – zapomniane wrota do innych światów
W środowisku graczy istnieje wiele kontrowersyjnych spraw i procederów, które popełnił niemal każdy, a teraz niezbyt się chce do tego przyznać. Któż nie ściągnął/ nie grał chociaż w jednego „pirata”, nie oszukiwał w grze sieciowej, nie przechodził gier na kodach, nie jechał na ręcznym do rozpikselizowanych babek, niechaj pierwszy rzuci kamieniem. Jednak jest rzecz jeszcze bardziej wstydliwa, o której wiedzą wszyscy, ale nikt za żadne skarby nie potwierdzi obecnie, że miał coś z nią wspólnego z uwagi na „fejm” i szacunek w środowisku gamingowym. To coś nazywa się emulacją.
Termin ten ma szerokie znaczenie, ale dla naszych potrzeb będzie określał on po prostu granie w gry z jednej platformy na innej najczęściej, ze względu na moc obliczeniową i większą „otwartość” na PC. Był okres, kiedy jednak była szalenie popularna i o tym chce właśnie opowiedzieć. Być może wiele rzeczy, któretu napisze mijają się z prawdą, zostały przeinaczone, bądź świadczą o nieogarnięciu tematu, lecz jest to tekst typowo wspominkowy, jak to w moich oczach wtedy wyglądało.
Początek lat dwutysięcznych, gdzieś na południowo-wschodnich zadupiach Polski. Ciężko o pracę, bieda aż piszczy, lecz pomimo tego m.in. z uwagi na zbliżające się nasze wejście do Unii Europejskiej, zliberalizowano nieco przepisy, dzięki czemu komputery PC zaczęły mocno tanieć. Coraz więcej osób mogło sobie na nie pozwolić, oczywiście jako pomoc naukową a nie do zabawy, by uspokoić sumienie własne i rodziców. Niestety ceny software’u już za tym nie poszły, więc piractwo kwitło, a w kioskach prym wiodły gazety z dodawanymi płytkami. Jednak było to tylko częściowe rozwiązanie problemu, bowiem by odpalać najnowsze, a nawet starsze tytuły, oczywiście trzeba mieć odpowiednie podzespoły, co też kosztowało. Ponadto same ściąganie takich tytułów z sieci trwało całymi dniami, więc co robić? Ktoś powie, grać w stare gry jeszcze z czasów DOS-a, ale mało komu chciało się wtedy z tym użerać, skoro Windowsy na dobre zadomowiły się pod strzechami.
Gdzieś tak około 2002 roku dostałem od znajomego płytkę gdzie kryło się rozwiązanie problemu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to, ale znajdowały się tam emulatory konsol Game Boy Color i Snesa i oczywiście masa ROM-ów gier. W sumie chcieliśmy uruchomić modne wtedy Pokemony, lecz nie bardzo wiedzieliśmy jak, więc bawiliśmy się ustawieniami emulatora. W końcu udało mi się coś uruchomić, wprawdzie nie Pokemony, ale Chrono Trigger na Snes9x i od tej pory moje życie gracza się zmieniło, zakochałem się w jRPG-ach. Nie znaczy to oczywiście, że nie próbowałem bawić się w coś legalnie wydanego na PC z tego gatunku jak choćby Final Fantasy VIII, Grandia II, Sudeki czy Breath of Fire 4, które jednak usilnie odmawiały działania na posiadanym przeze mnie wtedy sprzęcie (zresztą oprócz Grandii II obecnie też odmawiają). W każdym razie niewielki rozmiar ROM-ów pozwalał je łatwo pozyskiwać, dzięki popularnym wówczas kafejkom internetowym, na tym zarabiających, podobnie zresztą jak na osobach grających namiętnie w Counter-Strike czy Tibię.
Wracając jednak do tematu, czas spędzony nad „emulowanymi gierkami” był dla mnie niesamowicie owocny w coraz to nowsze doświadczenia jRPG-owe. Wymienionego już Chrono Triggera, Final Fantasy VI, Star Ocean, Tales of Phantasia, Terranigmę dla Snesa bądź Final Fantasy Tactics Advance, Fire Emblem i wiele innych świetnych pozycji dla Game Boya Advance, które ciężko zliczyć. W mniejszym stopniu na PC przechodziłem gry z PSX-a z uwagi na skromny dobór dostępnych płyt, ale takie Final Fantasy Tactics, Parasite Eve czy Front Mission 3 na zawsze pozostaną w mojej pamięci. W tych czasach mocno rozwijała się scena tłumaczeniowa, dzięki której poznaliśmy masę japońskich perełek, które nigdy nie ukazały się na Zachodzie. Co ciekawe wtedy właśnie spełniał się sen o grach z KKW w języku polskim, bowiem wydano całkiem sporo łatek implementujących naszą mowę. Owszem nie twierdzę, iż zabawa na „zastępczym sprzęcie” niosła taką samą frajdę jak na oryginalnym, walka z błędami oprogramowania była często na porządku dziennym, ale wtedy nie zwracało się na to uwagi tylko mozolnie szukało rozwiązania. Dzisiaj brzmi to kuriozalnie, lecz w tamtych dniach jakoś podchodziło się spokojniej do tego tematu. Pomimo swoich słabości emulatory były wrotami do światów, których w inny sposób byśmy nie poznali. Istniała wszakże druga strona medalu, dzięki obecnym filtrom gry potrafiły wyglądać lepiej i działać płynniej niż na oryginalnym sprzęcie (oczywiście nie wszystkie).
Wraz ze sceną tłumaczeniową jak grzyby po deszczu powstawały portale z recenzjami gier, m.in. Subarashi Fantasy, SquareZone czy Innerworld, zresztą niektóre istnieją do dzisiaj. Dzisiaj niewiele osób to przyzna, ale znaczna część recenzji dotyczyła tytułów ogranych na emulatorze, co było całkiem normalne i wszyscy o tym wiedzieli. Zresztą wiele osób dzięki takim pozycjom zdobywało swoje pisarskie szlify. Z lekka pomagały w tym nieścisłości w prawie, dzisiaj wprawdzie wiadomo, że ROMy to piractwo, a granie w grę na sprzęcie nieprzeznaczonym dla niej również narusza prawo autorskie, jednak w tamtych latach kombinowano jak tylko można było. Powoływano się na kwestie „abandonware” (porzuconego oprogramowania) czy dwudziestoczterogodzinnego okresu próbnego. Teraz już mało kto do tego wraca, bo kwestia została rozstrzygnięta na niekorzyść graczy, lecz wtedy trwały prawdziwe boje na temat legalności całego procederu. Wspomnijmy chociażby sprawę sprzętowego emulatora Bleem! dla Dreamcasta i PC pozwalającego bawić się na tych platformach w gry PSX. Mimo wszystko w latach dwutysięcznych nie było chyba gracza, który choćby w minimalnym stopniu nie oparł się tematowi emulacji.
Kiedy ta cała zabawa dobiegła końca? W moim odczuciu wraz z końcem pierwszej dekady obecnego wieku. Po prostu zaczęliśmy zarabiać wystarczająco, by każdy mógł sobie sprawić wypasionego PC, bądź konsolę z rządzącej w danej chwili generacji. Wzrosła też świadomość graczy, a ponadto nadeszła moda na hardcorowe retro. Retro fanem nie może mienić się już osoba bawiąca w emulację, tylko używająca oryginalnego sprzętu i oryginalnych nośników. Nagle zestawy do gier, które latami przeleżały zakurzone w piwnicach czy strychach, których nikt nie chciał nawet za dopłatą, nagle zaczęły być modne i nabierać wartości. Teraz za Snesa czy Megadrive’a z poprzedniego wieku ludzie chcą płacić ciężkie pieniądze, podobnie zresztą jak pojawiające się na rynku mini-konsole. Często zresztą nie chodzi o zabawę tylko o szpan, zabłyśnięcie w swoim środowisku niźli samą zabawę. Nie zrozumcie mnie źle nie potępiam fanów retro tylko czasem ich zarozumialstwo, bowiem często w ich mniemaniu osoba grająca na emulatorach w dawne klasyki to masochista, który wypacza ich ideę albo po prostu pirat działający na szkodę twórców. Poza tym, cóż, człowiek jest wzrokowcem i skoro ma łatwy dostęp prawie zawsze wybierze ładniejszą, czyli najnowszą produkcję znanej firmy.
Czy emulacja umarła? Nie, zwłaszcza, że widuje się osoby ogrywające klasyki z PS2 poprzez chociażby PCSX 2 na PC czy dawne hity z poprzedniego wieku, dzięki urządzeniom przenośnym z odpowiednimi aplikacjami. Wielu fanów wykorzystuje zresztą mikrokomputer Rapsberry Pi do tychże celów. Wciąż powstają nowe tłumaczenia dla zamierzchłych już produkcji, istnieją też strony poświęcone tematowi tego artykułu. Ponadto wciąż trwają zaawansowane pracę nad emulatorem pozwalającym grać w gry PS3 na komputerze. Jednak jest to zaledwie cień dawnej chwały, zamknięte koło wzajemnej adoracji. Ludzie pokątnie uprawiający dziś ten niestety wstydliwy proceder, wciąż jednak pamiętają czasy dawnych wzlotów i nadal czerpią radość z tego co robią. Niech los im sprzyja.
Summa summarum nie żałuję, że los zetknął mnie z emulatorami. Dzięki nim poznałem masę perełek, o których nawet nie wiedziałbym, że istnieją. Prawda, iż nie zawsze było kolorowo i odbywało się to w swoistej szarej strefie, ale uruchamiając po raz pierwszy Chrono Triggera już wiedziałem, że pozostanę w tym świecie na dłużej. Z perspektywy lat z rozrzewnieniem wspominam ten czas, kiedy każdy tytuł przynosił coś nowego i nawet jeśli okazywał się ostateczne kiepski, zawsze jakieś miłe rzeczy zostawił po sobie w mej pamięci. Emulacja wybuchła u mnie wysokim płomieniem, który chociaż już zgasł to jednak ukształtował moje podejście do specyficznego wtedy gatunku japońskich RPG nie będąc czasem straconym. Nie wiem jak szanowni Czytelnicy odbierzecie mój artykuł, ktoś się wzruszy, ktoś zniesmaczy czy obrazi, a może przejdziecie obojętnie. Myślę jednak że poruszony tu temat zajmuje poczesne miejsce w historii dawnego gamingu w Polsce i warto było o tym napisać.
Ja głównie gram na emulatorze NES-a, bo odkryłam stronę z retro aczikami i strasznie się wkręciłam 😉 Robiłam też kilka podejść do gier emulowanych z PSP posiadając tę konsolę, ale to głównie do robienia screenów.