Fist of the North Star: Ken’s Rage
Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym, że nadchodzi nowa gra z serii Fist of the North Star (Hokuto no Ken), cieszyłem się jak dziecko. Jedno z moich ulubionych uniwersów w końcu miało się doczekać porządnej gry. Jak ostatecznie to wyszło?
Trochę o serii
Ze względu na to, że nie ma raczej na tym portalu (chyba) zbyt wielu fanów tej serii, to warto by było ją nieco laikom przybliżyć. Fist of the North Star to seria duetu Tetsuo Hara (pomysł i rysunki) oraz Buronson (scenariusz). Podczas gdy ciężko znaleźć w naszym pięknym kraju jakiekolwiek rzeczy związane z tym pierwszym, tak komiksy, za które odpowiedzialny był ten drugi pojawiły się i u nas (mangi Heat, Japan, Król Wilków). Fist of the North Star niestety nas ominął. Seria swoje lata świetności miała na początku lat 80. w Japonii i w połowie lat 90. na zachodzie. Niestety u nas się nigdy nie pojawiła, co przyczyniło się raczej do słabej rozpoznawalności marki na polskich ziemiach, ale w innych miejscach na świecie posiada ona status kultowej. W szczególności w Japonii, w której się na rodziła.
Fist of the North Star opowiada o losach Kenshiro, prawowitego dziedzica starożytnej i śmiertelnej sztuki walki Hokuto Shinken. Kenshiro podróżuje po świecie zniszczonym przez wojnę atomową, która się rozpoczęła (i zakończyła) w roku 199X. Jego początkowym celem jest odnalezienie swojej porwanej narzeczonej, a wszystko co mu staje w tej kwestii na drodze jest niszczone za pośrednictwem jego technik. Nie bez powodu użyłem słowa „niszczone”, bo techniki Hokuto Shinken dosłownie rozrywają ludzi od środka pozostawiając po nich zaledwie czerwoną miazgę. Jak dalej się toczyły losy Kenshiro? Tego się dowiecie jeśli zagracie lub przeczytacie/obejrzycie tę serię, a warto to zrobić jeśli się lubi klimaty w stylu Mad Maxa.
Jak w to się gra?
Ken’s Rage jest chodzoną bijatyką albo jak kto woli beat’em upem w stylu Musou, czyli takim samym który przedstawia chociażby Dynasty Warriors. Innymi słowy mamy jednego kozaka, który walczy naraz z ogromną ilością przeciwników. Nie dziwi to specjalnie biorąc pod uwagę, że to właśnie twórcy DW brali udział w tworzeniu tej gry. System walki jest dość przemyślany i różni się pomiędzy poszczególnymi postaciami, niestety przy tym brakuje mu dynamizmu, przez co może znużyć. Jednakże co jak co, ale używanie poszczególnych Signature Moves, czyli potężnych technik umożliwiających sianie znacznie większej pożogi dla fana serii jest bardzo przyjemne. Nawet pomimo tego, że gra wtedy na moment się zatrzymuje. Wypowiadane nazwy technik przez poszczególnych bohaterów potrafią wywołać uśmiech na twarzy zagorzałych fanów, którzy pewnie nie raz wraz z bohaterem sami wykrzykiwali te nazwy by bardziej się wczuć. Siła tej serii między innymi tkwiła w catchphrase’ach wypowiadanych przez bohaterów, ale o tym może kiedy indziej.
Gra jest podzielona na dwa główne tryby, Legend Mode i Dream Mode. Ten pierwszy pozwala na rozegranie historii znanej z kart mangi, choć z opuszczeniem mniej kluczowych dla fabuły fragmentów. Ciekawostką jest to, że pozwala na przejście fragmentów historii z perspektywy różnych bohaterów, niestety sprowadza się to głównie do tego, że powtarza się te same plansze za pomocą różnych postaci, przy czym czasem można pójść inną ścieżką, bo dany charakter ma możliwość przeskoczenia muru, tudzież przejścia przez niewielką szczelinę. Niestety Legend Mode mimo tego, że jest typowym Story nudzi się najszybciej na co wpływ ma wymienione przeze mnie powtarzanie poziomów. Sytuacja znacząco się zmienia w kwestii drugiego trybu.
Dream Mode to przede wszystkim gratka dla fanów, którzy zastanawiali się pewnie nie raz „co by było gdyby?”. Właśnie ten tryb dostarcza wielu ciekawych wątków do uniwersum i sprawia, że chce się grać dalej. Co prawda plansze przechodzone w ramach tego trybu wymagają zawsze robienia tego samego (zajmowania terytorium i pokonywania bossów), tak muszę przyznać, że chęć poznania dalszych losów bohaterów w tych nietypowych sytuacjach doprowadziły tylko do tego, że chciałem grać więcej i więcej. Zdecydowanie najlepszy tryb w tej grze.
W grze mamy dostępnych osiem postaci plus dwie dodatkowe za pośrednictwem DLC. Każda z nich przedstawia inny styl walki i choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wszystko jest zrobione na jedno kopyto, tak grając na wyższych poziomach trudności można dostrzec drugie dno. Widać, że twórcy pod tym względem się postarali. Tym bardziej, że tutaj style walki są diametralnie różne od tego co można było znaleźć w Dynasty Warriors. Przede wszystkim nie ma broni, a to jest wystarczająco duża różnica, żeby być zmuszonym do całkowitego przemodelowania całego systemu. Dobrze też wyszedł rozwój postaci, nie jest nadzwyczajny, ale przyjemny na tyle by chciało się te wszystkie postacie maksować.
Gra umożliwia również wykorzystywanie pewnych elementów otoczenia jako broni, więc mamy słupy, wybuchające beczki i motor, który praktycznie sprawia, że jest się nieśmiertelnym, a przeciwników niszczyłby pewnie lepiej od czołgu, gdyby takowy był dostępny w tej grze. Poza tym na próżno szukać jakichkolwiek więcej urozmaiceń. Gra jest nastawiona na klepanie combosów w normalny sposób i nawet gdy będzie się miało tą możliwość urozmaicenia, to rzadko kiedy będzie się z niej korzystało.
Jak to wygląda?
Grafika to niestety jedna z większych bolączek tej gry. Nawet jak na grę z 2010 roku nie powalała i niestety niewiele tłumaczyło dlaczego tak było. Gra mogła być znacznie ładniejsza. Boli też trochę styl graficzny przyjęty przez twórców, który sprawia, że ma się wrażenie jakby wszystko było odgrywane przez plastikowe lalki. W grach tego typu, a w szczególności takich, które są na podstawie mangi i/lub anime, ładny cel shading byłby znacznie lepszym wyborem. Niestety zostało tak jak jest.
Kolejną bolączką dotyczącą sfery graficznej jest niewielkie zróżnicowanie terenu i jego słaba zniszczalność. Pierwsza sprawa wypada po prostu słabo, bo miejscówki szybko są zapamiętywane i momentalnie wiemy gdzie jesteśmy. Rozumiem, że w mandze ciężko było o jakieś konkretniejsze tła przedstawiające bardziej rzucające się w oczy i zapadające w pamięć fragmenty miejsc, ale od czego są artyści koncepcyjni? Mogło tego być więcej. Zniszczalności terenu natomiast prawie nie ma. Przyglądając się mapom widać, że układają się w swego rodzaju proste labirynty i aż się proszą o to, by taki kozak jak Kenshiro robił sobie więcej dodatkowych przejść. Niestety zniszczalność otoczenia sprowadzała się do robienia wgnieceń w ścianach, tudzież rozwalania beczek (także tych wybuchających). Ogólnie mogło być znacznie lepiej, ale to nie grafika jest najważniejsza w grach tego typu.
Już nie żyjesz?
Fist of the North Star: Ken’s Rage to przede wszystkim gratka dla fanów tego uniwersum, ale to wcale nie znaczy, że tylko jego fani będą się przy niej dobrze bawić. Gra może trafić do fanów post-apo jak i miłośników stylu gier zaprezentowanego w Dynasty Warriors. Zdecydowanie warto się tą grą zainteresować. Zresztą kto wie, może spodoba się Wam ona na tyle, że postanowicie sami szerzej zgłębić tę historię i sięgniecie po anime lub mangę. Ja się w każdym razie nie zawiodłem.
Dzięki za recenzję. Graficznie zrzuty ciut mi przypomniały Lost Odyssey, pewnie przez kolorystykę.