Gry naszego dzieciństwa
Każdy z nas kiedyś był dzieckiem i nieraz wracamy wspomnieniami do najlepszych lat naszego dzieciństwa. To w końcu w tym okresie naszego życia przeżywaliśmy najlepsze przygody, poznawaliśmy przyjaciół na których możemy polegać do dzisiaj, jak i pierwsze smutki i rozstania. Po prostu wszystko wydawało nam się lepsze i prostsze. Nie inaczej było z naszym hobby, z którym przygodę wielu z nas zaczynało właśnie w dzieciństwie, dostając od rodziców lub dziadków swój pierwszy sprzęt do grania. Zgłębiając niezwykły świat gier, który fascynował każdego kto choć raz chwycił za pada.
Choć sam zaczynałem swoją przygodę z wirtualną rozrywką jeszcze w latach 80 – tych ubiegłego wieku (tak, wydało się, że jestem starym koniem XD), to skupimy się na wspomnieniach z lat 90 – tych. W końcu to w tym okresie u wielu z nas zagościła pierwsza konsola czy to pod postacią Pegasusa – sławetnej podróby pierwszego Famicona, czy też pierwsze PlayStation, które rozpalało serca wielu nową jakością gier, robiących ogromne wrażenie na wszystkich. To przecież w tym czasie przypadł najlepszy okres dla wielu dzisiejszych graczy. Wspominających sławetne wozy Drzymały, posiadające swój niepowtarzalny klimat i urok. I właśnie od tego miejsca mam zamiar zabrać Was w niezwykłą podróż po fascynującym świecie naszego wspólnego growego dzieciństwa.
W MORDĘ GO!!!
Początek lat 90 – tych ubiegłego wieku to przede wszystkim ogromne zmiany ustrojowe w Polsce, jak i ogromna wolność gospodarcza. Gdzie każdy jak tylko mógł starał się rozkręcić swój biznes. To właśnie w tych sprzyjających warunkach zaczęły pojawiać się w naszym pięknym kraju pierwsze przybytki określane mianem salonów gier, które potrafiły odstraszyć co niektórych swoją wątpliwą reputacją. W końcu to tu można było być skrojonym z kasy, czy dostać na dzień dobry w pysk za sam uśmiech – taki urok tamtych czasów :). Były to miejsca na swój sposób urokliwe i specyficzne, gdzie w ciemnych pomieszczeniach przesiąkniętych zapachem dymu tytoniowego i nie raz alkoholu spotykała się elita ówczesnych graczy i osiedlowych mistrzów. Rozkładających każdy automatowy hicior na czynniki pierwsze, bijąc kolejne rekordy. Grało się w nich we wszystko co można było znaleźć, choć największą popularnością cieszyły się bijatyki. Do dziś pamiętam sporą ilość ludzi, którzy najpierw okupowali automat z drugim Street Fighterem, robiącym ogromne wrażenie na wszystkich, nie tylko oprawą ale również ilością zawodników do wyboru. W końcu każdy chciał rozwalić autko w mini-gierce, która urozmaicała normalne starcia, czy to stając na przeciw komputera, czy też żywego przeciwnika pokazując mu swoją wyższość. Street Fighter II to pierwsza gra przy której wydałem nie tylko całe swoje kieszonkowe, ale też tytuł przez który miałem kłopoty u rodziców, gdy z młodszym bratem roztrwoniliśmy całą kasę z zakupów po które nas wysłano. Oczywiście tytuł Capcomu to nie jedyny tytuł, który święcił triumfy w salonach ciesząc się ogromnym zainteresowaniem. W końcu nie możemy też zapomnieć o naszym kochanym Mortal Kombat zdobywającym swoją brutalnością serca polskich graczy. Chcących nie tylko rozprawić się z przeciwnikiem w jak najlepszy, ale również w najbardziej brutalny sposób. Co było możliwe dzięki sławnym “fatalom”, robiącym ogromną furorę zarazem u grających, jak i oglądających starcia. Każdy przecież chciał zobaczyć “wyrywanie kręgosłupa” Sub-Zero, czy “zabójczy oddech” Scorpiona. A to przecież nie wszystkie bijatyki jakie można było spotkać w tamtym czasie na automatach, przez które przetoczyły się jeszcze choćby takie gry jak pierwsze Fatal Fury, Darkstalkers, Street Fighter The Move gra bazująca na filmie o którym najlepiej zapomnieć, czy Samurai Shodown 2, jak mnie pamięć nie zawodzi. Nie można również zapomnieć o innych automatowych hitach żółto-niebieskich, które pokochałem całym serduchem, jak Street Fighter Alpha 2 z moją kochaną Sakurą, i jej czerwonymi majteczkami XD. Czy Marvel vs Capcom 2, gdzie z kumplem udawałem się na drugi koniec miasta, nie raz brocząc w śniegu po pasy idąc na piechotę bo autobus nie dojechał, byle po to by w tę perełkę sobie pograć.
A MOŻE RAZEM?
Na osobną uwagę zasługują również chodzone bijatyki, które też potrafiły zdobyć serca bywalców salonów gier. I tu też oczywiście tryumfował Capcom, który potrafił dostarczyć prawdziwe perełki na licencjach jak choćby Punisher, który cieszył się u mnie na osiedlu ogromną popularnością. A to choćby za sprawą wydawanych przez Tm – Semic komiksów. W końcu każdy chciał być Frankiem i sklepać mordy przestępców. Gorzej, jak trzeba było zostać tym drugim (Nick Fury), wówczas dochodziło do kłótni i obrażania się na kolegów. Innym tytułem zdobywającym uznanie graczy prosto od Capcomu był choćby Cadillacs and Dinosaurs, które bazowało na serialu animowanym lecącym również w naszej telewizji, gdzie dla odmiany klepało się dinozaury. Jak już jesteśmy przy licencjach to nie można zapomnieć również o Aliens vs Predator, królujące choćby w salonach mieszczących się w różnych kurortach wypoczynkowych. Sam pamiętam jak zagrywałem się w ten tytuł będąc na koloniach, gdzie zamiast siedząc na plaży to wolny czas spędzało się przy tym automacie wrzucając kolejne monety. Gra była dość trudna, ale to nie przeszkadzało w kolejnych podejściach, tym bardziej że z ogromną przyjemnością likwidowało się kolejne zapędy alienów próbujących zrobić Ci krzywdę, a Predator klepiący ryje xenomorfów to do dziś niezapomniany widok. Choć to nie jedyne “chodzonki” tej firmy jakie spotykać mogliśmy w salonach gier, nie można przecież zapomnieć o takim Final Fight, The Kings of Dragons, czy Knights of the Rounds.. Kolejnym “bijatykowym” klasykiem jaki za dzieciaka miałem okazje ograć i to dość porządnie, przepuszczając całe kieszonkowe jakie dostawałem od rodziców było Zero Team od Seibu, które powinniście kojarzyć z innego klasyka jakim była seria Raiden do której jeszcze wrócimy. Cztery postacie do wyboru w tym moja ulubiona Spin, klimaty rodem z filmów o ninja, poprzeplatane japońskimi dziwadłami czyli to co lubiliśmy w takich grach najbardziej zapewniały zabawę na długi czas. W dość podobnej konwencji można było też u nas spotkać Sengoku od niezawodnego SNK, gdzie akurat u mnie w mieście można było spotkać chyba najlepszą odsłonę czyli “trójkę”, robiącą jak najbardziej pozytywne wrażenie, a tym samym uświadamiając jaką kiedyś potęgą była firma z Osaki. Swoje trzy grosze w temacie chodzonych bijatyk też miały takie tuzy tamtych czasów jak Data East dostarczając na rynek Capitain America and The Avenger, gdzie można było pokierować bohaterami znanymi z komiksów, czy Konami zanim się obecnie zeszmaciło dostarczając nam automat ze zwariowaną amerykańską rodzinką czyli The Simpsons śpieszącej na ratunek porwanej Maggie. Gdzie, a jakże klepiemy mieszkańców Spriengfield, próbując uratować najmłodszego członka rodziny. A jak już jesteśmy przy tym co potrafiło kiedyś dostarczyć firma z Tokyo, to uchybieniem z mojej strony by było niewspomnienie o grze z naszymi ulubionymi galami, mowa tu – tak zgadliście – o Asterix, gdzie dane było nam klepać poczciwych Rzymian, polować na dziki, a nawet skosztować magicznego napoju.
CO JESZCZE?
Oczywiście nie samymi bijatykami salony żyły, innym gatunkiem gier które cieszyły się sporą popularnością w tych “magicznych przybytkach” były choćby wyścigi, a to choćby za sprawą samych automatów i ich wyglądu. Ciężko było się oprzeć by nie usiąść na motocyklu w takich Hang-On od niezawodnej Segi, wrzucić monetę, i poczuć wiatr we włosach XD. Oj tak, nasza wyobraźnia potrafiła pracować, wraz z możliwością pobicia wyniku kolegi lub jakiegoś salonowego mistrza. Kolejnym tytułem od tej firmy cieszącym się popularnością był OutRun, który dla odmiany pozwalał nam pościgać się za kierownicą (dosłownie) samochodu. Jak i tak lubiane przez naszego redakcyjnego kolegę nadol’a różnej maści shmups’y pokroju Strikers 1945, Aero Fighters, Guardian Storm, Giga Wing, czy wspomniany wyże przez moją osobę Raiden i jego kontynuacja. To gry, które najbardziej utkwiły mi w pamięci z tamtych czasów. Choć nie mogę zapomnieć o jeszcze jednym królu, który sprawił że codziennie po lekcjach udawałem się w jednym kierunku i trwoniłem pieniądze. W końcu Metal Slug to też pewien fenomen i gra do której wracam nawet dzisiaj, jak tu nie kochać tego tytułu gdzie szło się w jednym kierunku i urządzało rzeźnie wyskakującemu w ilościach hurtowych przeciwnikowi za sprawą różnych narzędzi mordu.
PEGASUS – PIERWSZA KONSOLA POLAKÓW
Czasy naszego dzieciństwa to oczywiście nie tylko wspomniane gry z salonów, to przecież także Pegasus, który zdobył uznanie wielu młodych zapaleńców. Wielu z nas pamięta swoją pierwszą Komunie Świętą z masą prezentów jakie otrzymywaliśmy. Nie wspominam tu o tym bez powodu, bo ta niepozorna konsolka dla wielu była jednym z prezentów komunijnych, i pierwszą konsolą w życiu. Sam miałem okazję dostać ten sprzęt właśnie w tym dniu od starszego kuzyna, który zaraził mnie miłością do gier. Radości było co nie miara, ale to nie powinno nikogo dziwić. W końcu można było pograć w gry bez mozolnego czekania na ich uruchomienie i to jeszcze w takie perełki jakich brakowało gdzie indziej. To był też moment gdzie nie tylko zaczęły się masowe pielgrzymki kolegów do miejsca mojego zamieszkania, ale także nagminne dolegliwości zdrowotne. W końcu jakoś trzeba było sobie załatwić wolne od szkoły by ograć to wszystko co było możliwe i do czego się miało dostęp. Jedną z pierwszych gier w jakie miałem okazje zagrać była niezapomniana Contra, z jednej ze składanek jakich pojawiło się pełno na tym sprzęcie. To właśnie ten tytuł potrafił przyciągnąć mnie i moich kolegów na długie godziny do konsoli i nigdy się nie nudził. Na wspólne przechodzenie gry i śrubowanie jak najwyższych wyników zawsze znalazł się czas, nawet podczas przerw między lekcjami. Co ułatwiało nam bliskie usytuowanie szkoły względem miejsca zamieszkania. Niestety nie uchroniło to nas nie raz od spóźnienia, niejednokrotnie kończąc się reprymendą z wpisem do dzienniczka. Kolejnym hitem jaki królował u mnie w domu i pewnie nie tylko były Tanki, czyli po naszemu pospolite czołgi, przykuwające nas na długie godziny. Każdy chciał w to grać najlepiej we dwóch, gorzej jak chciało się trafić przeciwnika, a trafiło się w pojazd prowadzony przez kolegę lub brata. Od razu można było liczyć na odwet i trzeba było uciekać jak najszybciej gdzie się da, kończyła się bowiem współpraca i zaczynała się rywalizacja. W czym pomagał choćby edytor plansz i tryb versus. Nie można też nie wymienić tu oczywiście takiego Super Mario Bros wiadomej firmy, przy którym też spędziło się sporo czasu, choćby na szukania poukrywanych sekretów i tajnych przejść. Próbując uratować księżniczkę, która oczywiście znajdowała się w kolejnym zamku :P. Zabawy było co nie miara, i do dzisiaj lubię wracać do tej gry, która zapoczątkowała wieloletnią serię trwającą do dziś dzień. Samym Marianem jednak człowiek nie żyje, i chciałby w życiu coś od czasu do czasu powysadzać, a to umożliwiała nam gra Bomberman od firmy Hudson Soft, gdzie tytułowym bohaterem stawialiśmy bomby, chcąc usunąć z naszej drogi nie tylko blokujące ją ściany, ale również stworki utrudniające nam życie. Gorzej jak zapomniało się uciec i samemu oberwało się od własnego podłożonego ładunku. Masa power up’ów zwiększających szybkość, ilość stawianych bomb, czy zwiększające siłę rażenia, sprawiały że tytuł zapamiętałem do dzisiaj, wyczekując kolejnych odsłon tej serii. Żadna konsola nie mogła obyć się również bez gry sportowej, a jak już o tym wspominamy to prym wiodły wszelkie gry piłkarskie, gdzie na wyróżnienie zasługiwał Goal 3 od Technos. Tytuł ten nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, bo był istną perełką na “podróbce nintendo” i zawsze chciało się w niego zagrać. Tym bardziej że była to gra, która zawody piłkarskie przedstawiała w dość niecodziennym i zabawnym stylu. Z masą “przeszkadzajek” na boisku i nieczystych zagrań. Gra się na tyle podobała i robiła furorę, że nawet organizowane były u mnie mini turnieje. A sam kartridż z grą przez dłuższy czas nie potrafił do mnie wrócić. Ja się tu rozpisuję o kolejnych grach na “Pegaza”, a przecież nie wspominałem jeszcze o tzw. “żabach”, czyli Batlletoads & Double Dragon: The Ultimate Team, przy których nikt nie przechodził obojętnie. W końcu każdy chciał zagrać Rushem, Zitz’em lub Pimple, gorzej mieli Billy i Jimmy:). Była to świetna chodzona nawalanka wspominana do dzisiaj, a to przez świetny humor i animacje samych żab. Gdzie dochodziło do takich akcji jak wbijanie przeciwnika w podłogę i sprzedawanie kopniaka wielkim butem lub pięścią. Jak i niemiłe zachowanie, wobec pań które starały się nas upokorzyć pejczem :). Nie były to owszem jedyne gry w jakie można było pograć, biblioteka Pegasusa była ogromna i posiadacze tej konsoli mogli cieszyć się takimi perełki jak Duck Hunt, gdzie za pomocą dołączonego pistoletu trzeba było upolować kaczki, choć czasami miało się bardziej ochotę ubić psa :). Chip and Dale, Duck Tales, Flintstones, gry bazujące na popularnych serialach z naszego dzieciństwa, Circus Charlie, Yie Ar Kung Fu, Wild Gunman, Ice Climber przy którym osobiście spędziłem masę czasu, czy pamiętana przez wszystkich tzw. Złota Piątka, w skład której wchodziły takie gry jak: Big Nose Freaks Out, Big Nose The Caveman, Micro Machine , Dizzy i Ultimate Stunman. Czas jednak leciał nieubłaganie, i tajwański “ośmio-bitowiec” musiał w końcu ustąpić miejsca bardziej zaawansowanym technicznie sprzętom, które zaczęły powoli zdobywać rynek na świecie jak i również w Polsce. A to choćby za sprawą ówczesnej prasy, ochoczo zaczynającej pisać o konsolach w naszym kraju. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że dopiero co debiutującej na tym rynku firmie Sony uda się pokonać dotychczasowego hegemona – Nintendo, i zaskarbić sobie serca graczy na całym świecie.
POCZCIWY “SZARAK”
Pierwsze Playstation zrobiło furorę nie tylko na całym świecie, ale również w kraju nad Wisłą, mimo tego że nie każdego było stać na ten ów kawałek plastiku, przynajmniej w pierwszych latach bytowania na rynku. To same gry przyciągały każdego, tym bardziej że w naszych domach i na naszych oczach dokonywała się mała rewolucja. A to za sprawą samej grafiki i zastosowanej w tamtym czasie technologii. Ale tak naprawdę to gry napędzały ten sprzęt, gry które zapamiętaliśmy na lata, i do dziś do nich wracamy, choćby we wspomnieniach. Moją i pewnie nie tylko pierwszą grą w jaką grałem na “szaraku”, jeszcze pożyczonym od kolegi, było a jakże Final Fantasy VII, gra której zawdzięczam swoją dzisiejszą miłość do japońskiej szkoły tworzenia gier. Ta gra to w tamtym czasie był niemały fenomen. Nigdy chyba nie zapomnę :), gdy ujrzałem ten tytuł po raz pierwszy u kolegi i jego intro. Szczenę zbierałem z podłogi, bardzo długi czas nie mogąc się otrząsnąć z tego co zobaczyłem na ekranie telewizora. I już wiedziałem że muszę w to zagrać i… grałem. Tak długo, że nie raz byłem wyganiany przez rodziców do książek, szczególnie, że posiadaliśmy tylko jeden telewizor i w godzinach wieczornych był okupowany przez innych domowników. Co oznaczało że kolejny raz zdarzało mi się zawalać szkołę, byle tylko pograć w swoją pierwszą w życiu “Ostatnią Fantazję”. Robiącą nie tylko użytek z szarych komórek przemyślanym systemem walki, który do dziś się moim zdaniem broni. Ale także wspaniałą historią zapamiętaną po dziś dzień oraz bohaterami, których pokochało się całym sercem (tak zakochałem się kiedyś w Tiffie :)). W końcu jak nie można było polubić Baretta, Aeris, Yuffe, czy choćby Red’a XIII. “Siódemka”, to była też pierwsza gra przy której płakałem, nie mogąc się pogodzić z losem pewnej kwiaciarki i autentycznie znienawidziłem w tamtym czasie nie tylko Sephirotha, ale również całe Squaresoft. Sam wspomniany Squaresoft w tamtych czasach potrafił dostarczyć masę świetnych gier, które nie ustępowały Finalowi, wystarczy wspomnieć tu choćby o dwóch częściach Parasite Eve, czy Final Fantasy Tactics, który był dla mnie pierwszym kontaktem z taktycznymi rpg’ami, gdzie polityczne intrygi, wiarygodny przemyślany świat i świetna historia zaskarbiły serce fanów na długie godziny. Sam po przeczytaniu recenzji tego tytułu kombinowałem jak zdobyć swoją kopię gry, która dla takiego dzieciaka jak ja nie była osiągalna w legalny sposób. Tym bardziej że gra nigdy nie doczekała się europejskiej premiery na “szaraku”. Nie były to jedyne gry od ‘kwadratowych”, które skradły nasze serca, można tu przecież wymienić również takie tytuły jak choćby trzecie Front Mission czyli kolejnego taktycznego rpg’a, który mógł pochwalić się ciekawą mechaniką rozbudowy swoich mechów, gdzie trzeba było brać pod uwagę szereg czynników, które sprawiały że grzebało się sporo przy samych wanzerach, tylko po to by stworzyć swój własny wymarzony oddział. Kolejnym tytułem w jaki się grało od tej firmy i który się wspomina do dziś, to Xenogears od ekipy odpowiedzialnej w późniejszym czasie za choćby takie Xenoblade. Wspaniała fabuła, niezapomniani bohaterowie i przemyślany system sprawił, że grało się w ten tytuł bardzo długo i do dziś uważana jest jako jedna z najlepszych gier ery poczciwego “szaraka”. Przez czytniki naszych konsol przewinęły się jeszcze takie gry “kwadratowych” jak Final Fantasy VIII i IX, Chrono Cross, Vagrant Story czy Brave Fencer Musashi, z którymi każdy w jakiś sposób chciał się zapoznać. Tak, Squersoft w tamtym czasie był prawdziwą rpg’ową potęgą. Mimo tego inni też próbowali odnaleźć się w tym gatunku, dostarczając do naszych konsol tytuły, które nie musiały się niczego wstydzić. Jak choćby Star Ocean: The Second Story, opowiadające losy Clauda i Reny i to w dość ciekawy sposób, mogąc sobie wybrać z czyjej perspektywy chcieliśmy poznawać historię, co owocowało choćby różnymi scenami i przechodzeniem samej gry po raz drugi. Valkyrie Profile, też namieszała w życiu nie jednego fana jrgów, nie tylko nawiązaniem do mitologi nordyckiej, ale również wspaniałą muzyką i ciekawym systemem. Natomiast nieliczni szczęśliwcy sięgnęli również po Dragon Warrior VII (dla niekumatych pod takim tytułem pierwotnie była wydawana seria Dragon Quest), czyli jedna z najlepszych odsłon wieloletniego cyklu. Konami zaś dostarczyło Suikodeny, Atlus szalał z Personą, a Capcom dostarczył dwie odsłony smoczej serii Breath od Fire.
Namco jeszcze bez Bandai też dorzuciło swoje trzy grosze do popularności pierwszego “plejaka”, a to za sprawą swoich mordoklepek czyli Soul Blade’a i niezapomnianego intra do tej gry, gdzie specjalnie resetowało się konsolę tylko po to, by obejrzeć ponownie to cudo i usłyszeć towarzyszący mu utwór. Jak i trzeciego Tekkena serii, której jakoś specjalnie nigdy nie byłem fanem. Chociaż zawsze doceniałem jej wkład w popularyzację sprzętu w naszym kraju. Gdzie zaczęła się u nas tworzyć scena turniejowa, w którą próbował mnie wciągnąć mój znajomy z marnym skutkiem. Oczywiście konsola Sony to nie jedyny kawałek historii naszego dzieciństwa, przez moje ręce i zapewne nie tylko potrafiły przewinąć się także inne sprzęty od Nintendo i Segi, które być może nie mogły liczyć na taką popularność jak Playstation, ale potrafiły przyciągnąć do siebie również świetnymi grami.
MNIEJ POPULARNE
Sega, ze swoim Saturnem, może i radziła sobie gorzej od Big N, ale też potrafiła dostarczyć kilkanaście gier, dla których potrafiłem bez zająknięcia pożyczyć swoje Playstation, byle pograć w rewelacyjne Virtua Fighter 2, przy którym spędzałem kawał czasu ucząc się grać Akirą, czy Pai. Gra była dla mnie lepsza od Tekken’a, choćby przez bardziej techniczne podejście do samych starć. Inną grą dla której byłem skłonny porzucić na jakiś czas pokład Sony, był choćby Nights Into Dreams, czyli przepiękna platformówka opowiadająca o Claris i Elliot’cie, którzy udają się do sennej krainy o nazwie Nightopia. Czy tzw. “celowniczki” pod postacią Virtua Cop i House of Dead, gdzie w pierwszym wcielaliśmy się w tytułowych policjantów, i próbowaliśmy wymierzyć sprawiedliwość na ulicach. A w przypadku tej drugiej w agentów walczących z różną maścią potworów. I to za pomocą odpowiednich kontrolerów w kształcie broni, która dodawała sporo do immersji płynącej z gry. Resztę nadrabialiśmy naszą dziecięcą wyobraźnią, gdzie potrafiliśmy się z bratem czy kumplami chować za łóżkiem, wspólnie się osłaniając – niezapomniane czasy.
NA ZAKOŃCZENIE
Mam oczywiście świadomość, że wiele z wymienionych gier potraktowałem po macoszemu, a jeszcze więcej z nich w tym tekście nie wymieniłem choćby z faktu że moja pamięć już nie ta, i nie wszystkie gry pamiętam dość wyraźnie, a dokładniej ich tytuły. Nie wspomniałem tu przecież również o takich grach jak choćby pierwsze Streets of Rage na Segę Megadrive/Genesis, przy którym z bratem spędziłem kupę czasu znając ten tytuł na pamięć i zagrania każdego z bossów. Sonic The Hedgehog robiący zadymę w moim salonie, przy którym całkiem przypadkowo :), uszkodziłem krzyżaka w padzie. Czy The Legend of Zelda: A Link to the Past, której przez wiele lat nie udało mi się skończyć, bowiem miałem wersję niemiecką. Tematu oczywiście nie wyczerpuję, tym bardziej że nie da się do końca w jednym artykule dogłębnie przedstawić wszystkiego. Napisałem to wszystko pod wpływem chwili, gdy naszło mnie na pewne wspomnienia, chcąc zachęcić przy okazji do wspomnień innych. W końcu każdy ma w swoim dorobku ulubione tytuły, do których stara się wracać jak tylko nadarzy się ku temu okazja, a w które grał w swoim dzieciństwie. Więc jest jeszcze wiele rzeczy o których można było by napisać, które można by było wymienić. Ale po co, lepiej będzie po prostu zasiąść do konsoli, chwycić za pada i przypomnieć sobie te kilka kultowych tytułów, tak jak ja to właśnie zrobiłem.