Ninty Fresh – duchowy spadkobierca Official Nintendo Magazine
W 2014 roku po 114 numerach wydawca Future PLC poinformował o zamknięciu Official Nintendo Magazine – dotychczas najbardziej renomowanego periodyku na Starym Kontynencie, dedykowanemu konsolom i grom japońskiego giganta z Kioto. Od tamtego wydarzenia minęło sześć lat i ktoś postanowił uchwycić ducha gazety, by ponownie przywrócić magię papieru.
Z wiadomych przyczyn prasa przeżywa obecnie ekstremalnie trudny okres i spoglądając chociażby przez pryzmat naszego lokalnego rynku, może to być ostatni gwóźdź do jej trumny (o czym miałem okazję pisać przy okazji przyszłości CD-Action). Niestety, ale masowe zamknięcia uznanych tytułów odbywały się dużo wcześniej, szczególnie w minionej dekadzie. Z racji olbrzymiej przewagi serwisów internetowych nad papierem, również i wydawca ONM z UK zdecydował się na diametralne zmiany. Mamy jednak to szczęście, że gracze są często bardzo zaangażowani emocjonalnie w świat elektronicznej rozrywki i dzięki oddaniu oraz pasji decydują się na kontynuowanie pewnych tradycji, zaś „zły Internet” umożliwia też wszelakie zbiórki pieniężne na realizacje projektów. W taki oto sposób na Kickstarterze wystartował Ninty Fresh – magazyn, który reklamuje się hasłem „From NES to Now”.
Zalążek idei o kontynuowaniu dziedzictwa ONM zrodził się w głowach osób odpowiedzialnych ówcześnie za inny, nieoficjalny periodyk – Switch Player Magazine. Aktywiści, recenzenci i ludzie związani z marką Nintendo ruszyli ze zbiórką mającą na celu uzbieranie dwóch tysięcy funtów, by wydać fizycznie pierwszy numer i móc potencjalnie realizować się w przyszłości. Czy Kickstarter okazał się sukcesem? Ja napiszę jedynie, iż zebrano ponad piętnaście tysięcy, a Wy sami sobie odpowiedzcie. Natomiast wsparcie w wysokości pięciu funtów umożliwiało otrzymanie swojego fizycznego egzemplarza, na co oczywiście zdecydowałem się bez wahania. Ninty Media słowa dotrzymało i już w połowie sierpnia numer czekał na mnie w skrzynce pocztowej, określany jako „Issue 01, Summer 2020”. Pierwsze wrażenia? Jak najbardziej pozytywne – kolorowa, gładka okłada wygląda świetnie, duży format robi wrażenie, grzbiet jest gruby i solidny, a nieco ponad 80 stron to dobry wynik, jak na początek. Co zaś mamy w środku?
Na wstępie wita nas oczywiście wpis naczelnego, którym jest Paul Murphy, a wtórują mu choćby Jon Doyle, Oliver Roderick, czy Shaun Hughes, czyli ludzie związani głównie ze wspomnianym Switch Player Magazine. Daniem głównym debiutującego numeru jest 35-lecie Mario czemu poświęcono naprawdę sporo zawartości, a artykuł rozciąga się na wszystkie generacje konsol na jakich hydraulik miał okazję zadebiutować, włącznie ze smartfonami. Nie brakuje natomiast innego contentu w postaci recenzji rzecz jasna, jak i felietonów, lub wywiadów. Ten ostatni, przewrotnie pisząc, znajduje się już na samym początku, więc i od niego pokrótce zacznę. Jest to rozmowa z Timem Streetem, który był redaktorem w brytyjskim Nintendo Official Magazine (nie mylić z Official Nintendo Magazine!) w latach 2002-2005. Z racji takich, a nie innych okoliczności całość skupia się na nostalgicznych powrotach do czasów Gamecube’a, nie zabrakło naturalnie ciekawych anegdot związanych z pracą nad magazynem powiązanym oficjalnymi licencjami z samym Nintendo, jak i wymieniania swoich personalnych „Topek” pokroju, Twoje najważniejsze wydarzenia podczas pracy, ulubione gry itd. Co by nie pisać, jest to dosyć interesujący kawałek tekstu.
Napomknąłem już o nieskończonej ilości znaków w tekście o 35-leciu Mario i jak się możecie domyśleć jest to także podróż motywowana nostalgią, usłana w mniej, lub bardziej interesujące fakty o konkretnych grach z całej serii, o których jednak gracze świadomi (a już na pewno Ci, którzy obcują na bieżąco z grami Nintendo) po prostu wiedzą od dawna – ot, przelot od NES’a, wyciągającego amerykański rynek gier z dołku, przez rewolucje 3D w N64, aż po nowożytne czasy panowania Switcha i rewelacyjnego Super Mario Odyssey. Ten artykuł obrazuje z resztą szlachetne motywacje periodyku silącego się na byciu wiernym tradycji i dostarczaniu materiałów o wszystkim, co związane z japońskim gigantem i tutaj właśnie widzę osobiście duży problem z Ninty Fresh. Czuć bowiem wyraźnie, że redakcja chce, wybaczcie kolokwializm, chwytać wszystkie sroki za ogon, co w połączeniu z profilem gazety skoncentrowanej tak naprawdę na jednej marce, nie jest na dłuższą metę przyszłościowe. Jest tutaj sporo tekstów o tym, co nam dobrze znane, pojawił się też wpis podsumowujący najważniejsze wydarzenia jakie miały miejsce od 2014 roku, a wszystko po to, by zapełnić lukę po ONM. Zawartość numeru nie skupia się na konkretnym okresie, a jest przelotem przez wszystkie generacje, co czyni artykuły i felietony raczej dość zachowawczymi. Wiemy też, jak bywa z czasopismami skupionymi na czymś konkretnym – nie ma co się oszukiwać, że jest to gazeta „fanowska”, a więc i jakość tekstów też może na tym cierpieć, ponieważ wyznawcy konkretnej platformy muszą zapewne niejednokrotnie silić się na obiektywizm – to nie jest Edge, który pisze o wszystkich platformach i raczej nie zawaha się napisać czegoś sceptycznego o każdym i o wszystkim.
Z drugiej zaś strony można stwierdzić, iż zarzuty są na wyrost, ponieważ wybór gazety, która nazywa się Ninty Fresh jest raczej wyborem świadomym. Jak napisałem wyżej, szkoda, że ciekawy content jest rozpraszany i rozbijany przez czas jaki starano się nadrobić i podsumować. Zabrakło mi więcej takich tekstów, jak ten o Zeldzie: Wind Waker – cztery strony skupione wyłącznie na jednej produkcji, który realnie wraca pamięcią do początków nowego millennium, opisując zarówno ogromny wpływ tytułu na rynek elektronicznej rozrywki, jak i jego trudne początki, kiedy po pierwszej prezentacji gracze byli zniesmaczeni kolorową, cel-shadingową oprawą i traktowali Wind Wakera jako herezję w świetle poprzednich odsłon z N64. Naprawdę dobrze się to czytało, ale niestety to by było póki co na tyle. Mamy też recenzje obecnych pozycji jakie wylądowały na Switchu – XCOM, Burnout, Bioshock, Borderlands – niestety, czytanie opinii o portach gier z siódmej generacji niespecjalnie mnie ekscytuje, dlatego też nie czytałem gazety od deski do deski.
Na ostatnich stronach są kolorowe krzyżówki oraz quizy, z kolei tył czasopisma zdobi ciekawa grafika z 8-bitowym Mario znajdującym się w poziomie z lochami wraz z wymownym „Thank you reader, but your next issue is on another kickstarter”. Nie wiemy obecnie, kiedy można spodziewać się kolejnego numeru, lecz w tym miejscu chyba najlepiej wszystko podsumować. Oczywiście jeszcze raz podkreślam, że cel jest szlachetny i chciałbym zobaczyć następny Ninty Fresh. Jeżeli jednak w obecnej formule miałbym zaprenumerować magazyn, bądź kupować go co miesiąc przez najbliższy rok za pięć funtów, nie zrobiłbym tego. Zbyt generyczny content, skupiony na jednej marce to nie jest przepis na sukces, zwłaszcza w tak trudnych dla prasy czasach. Mam nadzieję, że całość ulegnie zmianie, a twórcy nie pozostaną obojętni na feedback fanów i dostarczą nam coś więcej niż teksty pokroju historii Mario w pigułce.
Podobają mi się takie akcje – za to doceniam serwisy pokroju kickstarter, czy nawet polskie polakpotrafi. Owszem jak w każdym miejscu, tak i na wspomnianych zbiórkach zdarzają się różne wałki – ale w miejscu gdzie da się kogoś orżnąć na kasę, zawsze znajdzie się jakiś cwaniak.
Fajnie, że udało się po tylu latach wskrzesić następce ONM – sam kiedyś chyba rzuciłem okiem na jeden numer w pdf’ie. To, że nowy produkt nie spełnia w pełni oczekiwań, to normalna rzecz – ciężko jest się pierwszym numerem wstrzelić w gusta wszystkich, a oczekiwania zapewne były niemałe. Widać, że udało im się zebrać pokaźną sumkę, sporo przekraczającą obrany cel – i co w związku z tym? Mam nadzieję, że wykorzystają na wydanie drugiego numeru.
Swego czasu pamiętam, że podobna sytuacja miała miejsce na naszym rodzimym rynku. Stara gwardia Secret Service postanowiła wskrzesić kultowy magazyn w 2014 roku. Całą potrzebną sumę zebrano w ciągu 24h (sam też się dołożyłem) a zbiórka kilkukrotnie przekroczyła założony cel. Tyle wart jest ludzki sentyment. Z tego co pamiętam wydano 2 numery, potem był jakieś spory z wydawca i tak do dzisiaj mamy wskrzeszony magazyn, który obecnie funkcjonuje pod nazwą PIXEL i jak widać trzyma się całkiem nieźle na rynku. Tego też życzę NF
Dzięki za tekst!
Mam nadzieję, że coś z tego będzie. Pomysł dobry. Chociaż zawsze mnie to dziwiło, że mając znacznie większy anglojęzyczny rynek zbytu niż nasz rodzimy rynek, takie pisma też przestają być rentowne…
Ostatnio coś bardziej przeniosłem się do prasy drukowanej i kupuję pixel, torii, a teraz tez psx. Szkoda ze nie ma pisma o konsolach na poziomie pixela…
A jak dla mnie problem obecnej pracy jest ten sam co wszędzie. Dlatego napiszę to bez ogródek — zarabianie na sentymentach. Widoczne jest to nawet w PE i całej prasie ogólnie. Zamiast dostarczać materiały, które jakością niszczyłby informacje z sieci, to wielu wydawców po prostu gloryfikuje czasy swojej świetności na rynku i użala się w kącie “jak to kiedyś było pięknie”. Oczywiste jest, że ludzie grający na NESie mają dziś średnio od 30 do 50 lat, a wiec sentymentalne podróże są w cenie. Bo kiedyś byliśmy piękni i młodzi, żona nie siedziała na portfelu, dzieci nie marudziły, a szefa nie było itd. Gdy sam widzę takie powroty do przeszłości, to czuję się oszukany… Nie dlatego, że nie mam sentymentu, ale tylko przez to, że autorzy taki periodyków nie widzą jak zmieniają się czasy. Dostarczając enty raz materiały w stylu: “kiedyś gry były lepsze, dlaczego PSX miał czarne płyty, lub jakie sekrety miał Mario 64”, ktoś kto od przeszło 20 lat siedzi w branży nawet od niechcenia wie o takich sprawach, a młodych to nie interesuje. Bo lepiej przejrzeć memy, pograć w LoLa lub Fortnighta. Młodzi teraz żyją w czasach przepychu, a gazety są dla nich niczym archaizmy w grach, nie będą czytać o jakichś starociach, poza tym czytanie, kto teraz czyta?
Mojej siostry dzieciak idzie teraz do 5 klasy i połowa dzieci ledwo skleca zdania. To pokazuje jak technologia ogłupiła młodych, a jednocześnie jak system oświaty nie uczy (od ponad 40 lat) niczego istotnego. Uczyliście się jak wypełnić PiT? Nie, ale wzory skróconego mnożenia musiały być wykute na pamięć. Internet daje ogromne możliwości, bo dostarcza nam informacje i możliwość uczenia się z domu, jeśli tylko wiemy co chcemy osiągnąć i jesteśmy zmotywowani. Ile osób miało na wfie nauczyciela co dawał piłkę i mówił “grajcie sobie”, zamiast uczyć młodych właściwej diety, treningów na siłowni czy poprawnego wykonywania ćwiczeń. Problem w tym, że osoba, która pracuje za podstawowe wynagrodzenie w zawodzie po 10-20 lat i więcej ma wywalone. Zamiast marnować czas w szkole i na studiach wiedzę można zdobyć na własną rękę, bo w pracy nie liczy się ile masz papierków, a co umiesz zrobić.
Z prasą jest podobnie. Redakcje złożone z ludzi w wieku 40-50 lat, którzy mają swoje rodziny, a pisanie o grach to tylko zarobek na boku tylko żerują na sentymentach ludzi w swoim wieku i nie umieją zainteresować szerszej publiki. Fakt, jest to trudne w prasie i jednocześnie nie można robić książkowych felietonów (które nie dotrą do młodych) i memów (które dla dorosłych będą dziecinadą), ale gry wideo zawsze miały bawić i rozwijać. Dlatego zamiast odchodzić od niewygodnych stereotypów “gry są dla dzieci”, dlatego idziemy w PRO. Powinni wykorzystać to w swojej promocji, zrobić z siebie debila, bawić się pisaniem i grami, wygłupiać się w tekstach i jeśli zachowamy równowagę, to możemy pisać rzetelnie i swobodnie jednocześnie.
Początki PE nigdy rzetelne nie były, taka prawda, ale sam za dzieciaka lubiłem ten wyluzowany styl redakcji. Co z tego, że dziś wiem, iż większość z tego to były tylko ściemy, ale była w tym pewna doza nieskrępowanej zabawy, która przemawia do młodych. A dziś starym, to “nie przystoi”. A prawda jest taka, że łatwiej jechać na reklamach i sentymentach, niż wysilić się na humor i rzetelność. Bo dobry humor nie tak łatwo stworzyć, a łatwiej wrzucić zbiórkę na Kicka i patrzeć jak wpływa hajs bez wysiłku. Takie lenistwo jest widocznie wszędzie na YT też. Wiele kobiet żeruje na simpach i wystarczy, że przez 30 minut ogląda coś z zerowym komentarzem i mówi, że tworzy “content”, a tak naprawdę zarabia na swojej atrakcyjności. Jechanie po najmniejsze linii oporu w branż, która upada, to dla mnie gwarantowana droga do porażki…
Wszystko to próba wyciągnięcia najwięcej ile się da, a później zwinięcie interesu. Co pokazuje, że ludzie, którzy mówią o sentymentach i pasji, bardzo często myślą tylko o zarobkach, wyświetleniach i reklamach. Dawniej pamiętam jak było narzekanie, że “gry u nas w kraju to nisza, dlatego w branży nie ma zarobków, pisz recki za 10zł Panie”. A dziś ktoś powie to samo? Nie, ale czy ludzie wykorzystują pojawiające się możliwości? Nie. Lepiej przez lata trzymać się tego samego. Kto się nie rozwija, ten się cofa. A jeśli prasa nie umie się rozwinąć bez jechania na sentymentach, to zginie.
Bo jeśli ziomek co po szkole kręci filmy na YT lub pasjonaci na stronach podobnych do naszej potrafią za darmo na własną rękę dostarczyć materiały konkurujące z wielkimi portalami i redakcjami, to o czym to świadczy? Niech każdy odpowie sobie sam…
Dzięki za artykuł.