Fairy Fencer F: Refrain Chord

Piosenki różnorakich idolek uwielbia chyba każdy miłośnik japońszczyzny. Co jednak, gdyby takowe panny jako pieśniarki wrzucić do taktycznego jRPG? Compile Heart i Idea Factory fundują nam powrót dawno już niewidzianej marki pod postacią tytułu Fairy Fencer F: Refrain Chord. Niech wrogowie na własnej skórze poczują moc Pieśni.


Pierwszy Fairy Fencer wydany jeszcze na PS3 był śmieszną parodią gier jRPG od twórców cyklu Neptunia. Wcielaliśmy się tam w rolę młodego antybohatera Fanga, poszukującego Fury, czyli magicznych mieczy z zaklętymi wróżkami. Jedna z nich – śliczna Eryn – pomimo niezbyt poważnego traktowania przez protagonistę, zmuszona jest pomagać mu w tym dziele. Wkrótce do Fanga dołącza także młoda szlachcianka Tiara (uwielbiająca, kiedy bohater wulgarnie ją traktuje) oraz inne, lekko szurnięte postacie. Młodzieniec potrzebuje mieczy, by przebudzić dobrą boginię, by spełniła jego życzenie, czyli w skrócie rzecz ujmując – góra pieniędzy i lenistwo do końca. Niestety na jego drodze staje złowieszcza korporacja Dorfa ze swoimi czterema czempionami, która również potrzebuje wspomnianego oręża, by przebudzić złego boga i objąć władzę nad światem.


Witamy z powrotem

Kilka lat później, już na PS4 (a później inne platformy) trafił reboot produkcji zatytułowany Fairy Fencer F: Advent Dark Force oferujący lekko zmieniony styl zabawy oraz aż trzy różniące się od siebie scenariusze. Niestety później nastąpiła przerwa. Aż do teraz, gdy m.in. na PS5 otrzymaliśmy Fairy Fencer F: Refrain Chord – nie tyle sequel, co kolejną wariację opowiedzianej już historii. Fang wraz z całą paczką znanych fanom cyklu postaci jak Sherman, Tiara, Eryn, Galdo, Harley nadal poszukuje Fury i związanych z nimi wróżek. Znowu też przyjdzie mu krzyżować oręż z członkami Dorfy.

Tym razem w całej opowieści miesza też mroczna i tajemnicza strona z pieśniarką Glace w roli głównej. Jaki ma ona cel we wspieraniu naszych przeciwników? Tego musimy się oczywiście dowiedzieć. My też nie jesteśmy osamotnieni, bowiem wraz ze swoim opiekunem w nasze szeregi wstępuje inna śliczna, chociaż lekko sianogłowa (jak przystało na jRPG-ową dziewoję) pieśniarka Fleur. Rzecz jasna pojawiają się też inne niedostępne wcześniej postacie. Fabuła ponownie, chociaż mało rozbudowana, zapewnia nam salwy śmiechu gagami często na granicy dobrego smaku i nie wahając się też poruszać kontrowersyjnych tematów jak choćby bolesne eksperymenty na dzieciach.

Fang, jak to Fang, wciąż jest opryskliwym, leniwym młodzieńcem, często sprawiającym przykrości Eryn; Tiarze, pomimo swojej wyniosłości, nie brakuje momentów masochistycznych; przystojny Sherman nadal pozuje na rycerza na białym koniu; a stale napalonej (na wróżki) Harley zdarza się gubić ubrania. W każdym razie scenariusz naprawdę wart jest zainteresowania, ale jest jeden minus – konieczność znajomości poprzedniczki. Niestety postacie często nawiązują w swoich meta-narracjach do tamtejszych wydarzeń i bez ich ogarnięcia cała historia dla niewtajemniczonych będzie tylko niezrozumiałym bełkotem.


Final Fantasy Tactics dla ubogich

Największe jednak zmiany zaszły w systemie rozgrywki, zamieniając grę w rasowego taktycznego-jRPG-a, mocno bazującego na rozwiązaniach znanych z Final Fantasy Tactics. W sumie, gdyby tylko dorzucić system profesji, to Fairy Fencer F: Refrain Chord stałoby się jego klonem, bo zapożyczono nawet tamtejsze pozy zwycięstwa, a i melodia im przygrywająca jest dziwnie podobna. Nie ma już swobodnego zwiedzania lokacji w grze, tylko od razu przechodzimy do wybranej misji, bądź to fabularnej, bądź to pobocznej. Szkoda jednak, że oprócz zaliczania misji za misją, nie ma większej aktywności pobocznej oprócz systemu Location Shaping, gdzie wielkim mieczem dźgamy świat gry w poszukiwaniu skarbów, co szybko się nudzi.

Zasady starć są takie same jak w klasyce gatunku jRPG – pole walki podzielone na heksy i sześcioosobowa drużyna, której członków kontrolujemy w trybie turowym. Możemy rzecz jasna zaatakować normalnie, bądź skorzystać z umiejętności specjalnych, których zależnie od postaci jest całkiem sporo. Ważne przy tym jest, od której strony atakujemy, bowiem cios w bok czy w plecy zadaje więcej obrażeń. Wracają transformacje wojaków w potężniejsze wersje zwane Fairize, a ponadto pojawia się widowiskowy finiszer zbiorowy Avalanche – niczym żywcem wyrwany z serii Persona.


Pieśni ruszają do boju

Pewnym odstępstwem od reguły jest tutaj obecność po obu stronach konfliktu Pieśniarek zwanych Muzami. Podobnie jak w grach z serii ArTonelico, czy Shining Resonance Refrain nasza i wroga Muza mogą śpiewać piosenki, mające określony zasięg, dzięki czemu wojacy dostają wzmocnienia i różne bonusy. Najciekawiej dzieje się, gdy obie pieśni zderzą się ze sobą, a ich rezonans może przynieść całkiem nieoczekiwane efekty, zależne od „zmieszanych” ze sobą pieśni. Rozwiązanie wprawdzie jak z idolek, ale bardzo przypadło mi do gustu.

Innym interesującym pomysłem jest przydzielanie dodatkowych wróżek (podobnie jak Esperów w FFVI) naszym bohaterom, decydując jakie umiejętności bojowe posiądą. Co ciekawe, jeśli posiadamy już jakąś zdolność, a wróżka wnosi drugą taką samą, to otrzymamy jej potężniejszą wersję. Rozwój postaci zachodzi w sposób dwutorowy – poprzez punkty EXP i dzięki wykupywanym wspomnianych zdolności wróżkom.


Jakie są wróżki, każdy widzi

Oczywiście, pomimo przejścia na taktyczną zawartość, Fairy Fencer F: Refrain Chord zapożycza styl wizualny od poprzedniczki. Gra wygląda naprawdę ładnie, a wyróżniają się zwłaszcza grafiki teł pozwalające zanurzyć się głęboko w wykreowanym świecie. Niezależnie od tego, czy są to zielone wzgórza usiane mechanicznymi wieżami, przytulne wnętrza gospody Zelwind, czy opustoszałe pustkowia pustyni Cavare, projekt artystyczny jest czymś, co naprawdę warto docenić.

Ładnie i typowo „japońsko” wyglądają karty wróżek – od lolitek, neko-panienek po personifikacje żywiołów, słodkie zwierzaczki, a nawet roboty. W trakcie walki natomiast miłe wrażenie sprawiają nasi wojacy przedstawieni w stylu „chibi” oraz całkiem spora ilość efektów specjalnych towarzyszącym śpiewom Pieśniarek i atakom specjalnym. Warstwa dźwiękowa również robi wrażenie, a zwłaszcza wspomniane już piosenki, których usłyszymy naprawdę sporo, tylko najpierw trzeba je zdobyć.


Pomimo swojej hermetyczności fani serii mogą ze spokojem sięgnąć po Fairy Fencer F: Refrain Chord, wszak to wciąż dobry kawał „japońszczyzny”. Reszta niestety musi nadrobić zaległości, ale mimo wszystko warto.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *