Nights of Azure
Krwawy księżyc wschodzi nad Europą, zwiastując rychły koniec świata. By powstrzymać nadchodzącą Wieczną Noc, potrzeba ofiary z dziewicy. Losy ludzkości leżą w rękach dwóch niewiast z tajemniczej kościelnej organizacji. Jedna z nich musi umrzeć, ale czy jej towarzyszka z tym się pogodzi? Oto Nights of Azure – mroczna opowieść o końcu świata i poświęceniu oraz uczuciu pomiędzy dwiema młodymi kobietami.
Europa początku XX w. już od 800 lat nie zaznała spokojnej nocy, bowiem po ulicach miast grasują demony i biada temu, kto znajdzie się poza domem, gdy zapada zmrok. Czoła stawia im papieska organizacja zwana Vox Curia. Jej członkiniami są dwie dziewczyny: agentka Arnice, w której żyłach płynie krew demonów, oraz kapłanka Lilysse. Obie przybywają na leżącą na Morzu Północnym wyspę Ruswal w chwili, gdy bliskie jest przebudzenie Pana Nocy. Okazuje się, iż Lilysse wyraziła zgodę, by zostać złożoną w ofierze jako tzw. Święta, chcąc chronić świat przed wieczną ciemnością. Arnice musi zdecydować, czy wspierać ukochaną przyjaciółkę w jej postanowieniu czy odwieść ją od tego „zaszczytu”. A może istnieje trzecia droga? Obowiązek czy uczucia? Wybór nie jest taki oczywisty.
Alternatywna historia świata to świetny temat na fabułę, co udowodniła chociażby seria Shadow Hearts, której odległe echa są tutaj obecne. Czuć potencjał opowieści, niestety w tym przypadku go zmarnowano. Brak umiejscowienia historii w jakimś szerszym kontekście dziejowym już na starcie nieco ją spłyca. Melodramatyczne relacje pomiędzy bohaterkami również nie wzbudzają większych emocji. Owszem, scenarzyści na wszelkie sposoby próbowali je pogłębić, lecz bez powodzenia. Biegowi wydarzeń brakuje rozmachu, więc pomimo mrocznej i ciężkiej atmosfery, scenariusz jest zbyt mało angażujący jak na ambitne jRPG. Osobowości Arnice i Lilysee też specjalnie nie błyszczą. Pierwsza kobieta przywodzi na myśl Lightning z Final Fantasy XIII, tyle że zdolną do większej empatii, zaś druga to niezbyt rozgarnięta panna, aczkolwiek silnie zmotywowana zbawić świat.
Ruswal jest swojego rodzaju tajnym poligonem organizacji Curia, gdzie odwiedzając kolejne lokacje wyspy, wyżynamy wszystko, co tam żyje. Gra to RPG akcji z systemem walki w stylu musou, łączącym w sobie elementy gier z serii Dynasty Warriors oraz Devil Summoner. Prosta i przyjemna młócka, gdzie dla urozmaicenia samotnie walczącą Arnice wspierają istoty zwane Servanami, które występują pod postacią talii kart pozwalających je przywoływać. Mimo sporej frajdy, trudno ukryć fakt, iż poziom trudności jest dość niski, więc główna bohaterka, zwłaszcza po demonicznej transformacji, nawet z bossami rozprawia się błyskawicznie. Pozbawia to starcia z wrogiem dramatyzmu, w czym nie pomaga nadmierna częstotliwość walk – dosłownie co kilka kroków. Dodatkowo twórcy dali nam do rąk kilka rodzajów oręża, zmienianego w dowolnej chwili, lecz rzadko kiedy zachodzi potrzeba korzystania z całego arsenału.
Poza misjami fabularnymi, nie ma specjalnie wiele do roboty. Owszem, otrzymujemy zadania poboczne, lecz są one straszliwie nudne, podobnie jak towarzyszące im scenki rodzajowe. Nasza hotelowa baza wypadowa przydaje się raczej jako miejsce zarządzania Servanami, lecz dostępne opcje są skromne. Powołujemy jedynie nowe istoty, dajemy im jakiś przedmiot, a później przydzielamy do wybranej talii i tyle. Inny problem to zasypywanie gracza nadmiarem przedmiotów. Wprawdzie część pójdzie na ekwipunek dla nas oraz podwładnych, lecz nie bardzo wiadomo, co zrobić z resztą śmietnika. Prosty system syntezy rozwiązałby sprawę. Pieniędzmi również popuszczamy sobie kaczki na wodzie, bowiem nie ma na co ich wydawać. Za to na plus wybija się arena w piwnicach budynku oferująca całkiem ciekawe i oryginalne wyzwania.
Bohaterka za pokonanych przeciwników nie otrzymuje doświadczenia tylko gromadzi błękitną krew, by odprawić pewien rytuał. Wtedy dopiero awansuje, dostając specjalne punkty na wykup umiejętności. Spodobał mi się fakt, iż nie inwestujemy w gołe statystyki, tylko dobieramy zdolności mające natychmiastowe przełożenie na skuteczność w boju oraz samą rozgrywkę. Servany również z czasem stają się silniejsze, ale nie ewoluują w nowe formy, jeśli ktoś na to liczył.
W swojej japońskiej ojczyźnie, oprócz PlayStation 4, gra zawitała też na PS3 i PS Vicie, więc nie dziwi fakt, iż kolejny jRPG, wygląda jakby żywcem został wyrwany z poprzedniej generacji. Wprawdzie podniesiono rozdzielczość, a tytuł działa w 60 klatkach, ale wcale nie zwiększa to jego walorów wizualnych. Przyznaje, iż mroczna, neogotycka oprawa graficzna tworzy przejmujący klimat grozy, a odwiedzane lokacje są całkiem różnorodne, niestety brakuje im większej ilości detali, na których można by zawiesić oko. Ponadto szybszy framerate, powoduje nienaturalną animację głównej bohaterki na polu bitwy, a sam silnik potrafi dostać czkawki, przy większych ilościach przeciwników.
Z modelami bohaterek jest nieco lepiej. Prezentują się całkiem uroczo w swoich odsłaniających biusty wdziankach. Wygląd Arnice robi wrażenie, zwłaszcza po transformacji w demona. Wyglądowi Servanów też nie można wiele zarzucić. Najlepiej jednak udała się hipnotyzująca ścieżka dźwiękowa, łącząca w sobie rockowe, energiczne rytmy z ciężkimi symfonicznymi brzmieniami. Idealnie pasuje to do gry, podkreślając tajemniczość i mroczny mistycyzm wykreowanego świata. W kwestii dialogów pozostawiono profesjonalny dubbing japoński, nie kłopocząc się nagrywaniem angielskiego.
Miałem spore oczekiwania wobec gry od twórców serii o alchemikach, lecz okazała się ona niestety klapą. Mimo ciekawego pomysłu na historię alternatywną i ciężkiego gotyckiego klimatu, tytuł po prostu nudzi. Zmarnowano potencjał fabularny, a wiele rozwiązań nie zostało do końca przemyślanych. Z produkcją da się jednak spędzić kilka miłych chwil, jeśli brakuje nam ciekawszych pozycji, ale zakup rozważcie dopiero przy okazji sporej obniżki cenowej.
Grałem w nią jakieś 10 godzin dopóki nie skończył mi się PS+. Niestety u nas pudło bardzo drogie i ma status Białego Kruka, także to będzie jeden z tych tytułów na którego trzeba zapolować w Japonii.