Podsumowanie szalonego roku covidowego 2020…

Smutny to był rok. Wirus zjadał ludzi na śniadanie, podziały w naszym kraju dalej się pogłębiały, sprzedaż pudełkowych wydań gier mocno spadła (covid tylko przyśpieszył trend), wszystko drożeje, a jakby tego było mało, Pornhub usunął 10 milionów filmów, co stanowiło pewnie 75% ulubionej biblioteki przeciętnego gracza. Pesymiści twierdzą, że w 2021 będzie jeszcze gorzej i czekają nas kolejne kryzysy. Antyszczepionkowcy straszą, że po zaszczepieniu wyrośnie nam druga głowa (będzie nią sterować Gates lub Soros – do wyboru), politycy tym, że zapłacimy więcej za alkohol, prawicowcy zniszczeniem kościoła, a lewicowcy, że Greta Thunberg nadal nie pójdzie do szkoły. Jak żyć, panie premierze, jak żyć? Atakowany strachem ze wszystkich stron i mi udzielił się pesymistyczny nastrój, więc takowy postanowiłem przemycić do tegorocznego podsumowania o grach wideo. Dalej spotkasz same smutne treści, przy których dowcip Ricky’ego Gervaisa poniżej, wyda ci się słodki.


– Co dostała niewidoma dziewczynka pod choinkę?

– Raka.

Nie czytaj tego dalej, proszę Cię… A teraz, ku pamięci wszystkim, którzy odwalili w roku covidowym kitę…

 

Pamięci wszystkim ofiarom wojny Assassynów z Templariuszami

Assassin’s Creed II/ Assassin’s Creed: Brotherhood/ Assassin’s Creed: Revelations/

Assassin’s Creed III/Assassin’s Creed IV: Black Flag/ Assassin’s Creed: Rogue

Ospa, dżuma, cholera, hiszpanka, sars, covid zjadały nas na przestrzeni setek lat, przetrzebiając populację danego okresu. Liczba ofiar potrafiła robić wrażenie, ale to nic, w porównaniu z ludźmi wyrżniętymi w wojnie Assassynów z Templariuszami, która trwa od tysiącleci. Zamiast usiąść przy beczce bimbru i się dogadać, panowie wolą się mordować, oczywiście ku ucieszy graczy. Pierwsza część kojarzy mi się z jedną z najbardziej generycznych rozgrywek w historii gier wideo, przypominająca tech-demo i tego ile postaci można wcisnąć na kilka metrów kwadratowych. Robiło to wrażenie, cała reszta mogła tylko zrażać. ‘Assssin’s Creed 2’ poprawiło wszystkie błędy poprzednika. Misje główne nabierają kolorytu, NPCe w mieście żyją swym życiem (jeden pociąga z gąsiora i zatacza się, parka kłóci się o pierdoły, wiecznie wkurzający grajek biega za tobą, inny koleś zamiata ładnie ulicę, a każdy strzał budzi pobliskie burki, które zaczynają ujadać). Ale to nic w porównaniu z pieczołowicie oddaną architekturą Florencji czy Wenecji. Gdy pokazywałem swej mamie słynne katedry, które odwiedziła kiedyś w Rzymie była pod wielkim wrażeniem. I choć gier wideo nie znosi z całego swego wielkiego serca, to aż się za nie złapała. Ja sam, wspinając się na te ogromne kopuły czułem respekt wobec grafików i wszystkich ludzi zbierających dokumentację do gry. Do dziś druga część jest bezsprzecznie moją ulubioną odsłoną, nawet jeśli przytrafił mi się dość podły psikus, gdy po trzynastu godzinach gry, save odmówił posłuszeństwa. Nie ze mną te numery, taka pierdoła nie mogła mnie powstrzymać. Pamiętajcie, że w tej serii można głaskać kotki. Purrrfect!

Ubisoft nie chciał porzucać swej postaci, która zaskarbiła sobie sympatię graczy (przy okazji zauważyli, że można corocznie wydawać coś nowego pod tym szyldem), więc przygotowali odsłony “Brotherhood” i „Revelations”. To wtedy Ubi objawiło mi się jako ci Templariusze, którzy doją graczy ile wlezie na tym samym. Ale dałem się im zniewolić, gdyż dalszy ciąg historii Desmonda i Ezio zwyczajnie mnie ciekawił. W samej grze dostaliśmy tylko więcej tego samego co wcześniej – jeszcze trudniejsze zagadki, zbieranie dupereli wszelakich, penetracja grobowców, werbowanie zabójców i wysyłanie ich na misje po łupy. Mechanika stępiała jeszcze bardziej, sprowadzając się do gnębienia dwóch przycisków na padzie, więc jeśli szukasz wyzwania – daruj sobie. Jeśli jednak chcesz spróbować wirtualnej turystyki po europejskich stolicach będziesz wniebowzięty. Połowę gry spędziłem zapewne biegając po mieście, wciskając nos w każdy kąt, podziwiając architekturę. Niby w 2020 roku granice zamknięto, a ja sporo zwiedziłem.

Ubi zdawało sobie sprawę, że przygód Ezio nie można drenować w nieskończoność (jego historię zakończono w animowanym „AC: Embers”) i zaatakował nową przygodą i bohaterem w „Assassin’s Creed III”. Niestety Connor nie ma nawet połowy tej charyzmy cechującej Ezio, a i fabuła jest znacznie mniej angażująca niż ostatnio. Co innego ze środowiskiem gry. Owszem, wolałem stawiać niepewne kroki na dachach monumentalnych budowli, aczkolwiek zmiana była potrzebna. A tego świata nie mogę nie docenić, wszak lepiej wykreowanej zimy w grach wideo dotąd nie widziałem. Brodzenie w zaspach, przeprawa przez zamarzniętą rzekę, trzaskający pod stopami lód, czy lisy uciekające przede mną do swych nor ukrytych w zaspach. Coś większego też się trafiło – pojedynek z misiem Grizzly na noże przypomniał mi filmową „Zjawę”. Tradycyjnie dla gier Żabojadów jest za łatwo i nawet wielkie, jak penis Rocco Siffrediego drapieżniki, dość łatwo padają, tym bardziej, że jeśli nie wyjdzie ci ze spluwą, to zawsze można je załatwić za pomocą QTE. Kiepskie zagranie. Rockstar w RDR zrobił to lepiej!

Z czasem złapałem się na tym, że zamiast fabuły po prostu brnąłem w zaspach i sprawdzałem co porabiają moi znajomi w osadzie, którą możesz rozbudowywać, osiedlając na owych terenach ludzi, których uratowałeś podczas swej przygody.  Drwale nawaleni w trzy dupy (bimber z kory i wiewiórek?) rzucają się do gardeł, więc w prostej mini-gierce ich rozdzielasz. Pewna parka spodziewa się potomka, więc regularnie ją doglądałem, a kiedy przyszła pora rozwiązania, nawet pomogłem w porodzie (podobnie będzie w ‘Beyond’, mogę napisać, że w 2020 uczestniczyłem w dwóch). Najbardziej podobał mi się wątek zakompleksionego chłopa, który smalił cholewki do niezłej wariatki. Nie zdradzając za wiele, powiem wam, że próba ich zeswatania to tylko początek twego zadania, by wszyscy żyli długo i szczęśliwie (lub nieszczęśliwie, wszak mówimy o małżeństwie). To tutaj pierwszy raz pojawiły się misje morskie – proste niczym neurony narodowca, aczkolwiek cholernie rajcujące. Za rok będzie lepiej…

Przynajmniej na morzu. Ubi zauważyło co polubili gracze w poprzedniej odsłonie, więc w “Assassin’s Creed IV: Black Flag” skupili się przede wszystkim na morskich sekcjach. Rozbudowa swej jednostki, łupienie maluczkich, abordaże na wrogie okręty, czy polowanie na cztery legendarne okręty daje radość ze ściskania pada. Mało ci morskich atrakcji? Ależ proszę – nurkowanie w głębinach, lawirowanie między rekinami i poszukiwanie skarbów w resztach okrętów spoczywających na dnie. Są polowania z harpunem (widzieliście film „W samym sercu morza?”) na rekina, humbaka, czy orkę (serce krwawi widząc piękne stworzenia zalewające się krwią)? To wszystko tu dostaniesz. I robi to wrażenie. A co na lądzie? Tu jest kiepsko – fabuła jest niezbyt ciekawa, a całkowitym nieporozumieniem są zadania, w których musisz kogoś śledzić i słuchać jego ględzenia, tylko po to, by po dotarciu do celu, zabić go. I, o zgrozo, grubo ponad połowa misji na lądzie opiera się na tym schemacie. Pomyłka! Bieganie po siedzibie Abstergo bezimiennym pajacykiem również sięga dna. Historia Desmonda – Jezusa, jego tragiczne przeznaczenia miały w sobie siłę i zawsze (jako jeden z nielicznych) broniłem jego ścieżki i etapów poza fotelem Abstergo (nie licząc „tetrisa” w jednej z odsłon). Tutaj obronić się tego nie da. Marność nad marnościami i wszystek marność…

Całość lepiej rozegrano w „Assassin’s Creed: Rogue”. Fabuła z punktu widzenia Templariuszy nabiera kolorytu, misje są znacznie ciekawsze, a łupienie statków jest najlepsze w serii. Misje poza Abstergo wciąż są nędzne, topornie skopiowane z wcześniejszej odsłony, choć jednak ciut ciekawsze (ale tylko „ciut”). Krótki czas głównej fabuły, czy recykling poprzednich części w stopniu zatrważającym, czynią tę produkcję typową fanbazą, bez autonomicznego potencjału. Ale Ubi chyba już wtedy zdawał sobie z tego sprawę…

 

Pamięci ofiarom zmarłym w wyniku wirusa, powstałego w tajnym laboratorium i wszystkim, którzy zostali zastrzeleni przez służby porządkowe

Prototype/ Prototype 2/ Infamous / Infamous 2/ Resident Evil 6

W 2020, gdy covid radośnie sobie żarł, ludzie kombinowali jak koń na Krupówkach, by ograniczyć szansę zarażenia. Maseczki, unikanie skupisk ludzkich, zaszycie się w Bieszczadach na rok. „Prototype” pokazuje czego nie robić w przypadku epidemii, która zaatakowała cały Nowy Jork. Połowa mieszkańców zmutowała w ohydne paskudztwa, więc co robi druga połowa – biega po ulicach, lawirując między nimi i wymachując rękami krzyczą „I don’t want to die”. Ciekawy pomysł na przetrwanie. Na ulice czołgami wyjechało wojsko? To zdrowi mieszkańcy wsiadają w samochody i starają się te opancerzone wozy omijać. Większości się to nie udaje i giną w wybuchach, ale grunt mieć jakiś cel na dziś (no co, po burgera pojechać muszę!). Gdy przed nimi zmasakrujesz jakiegoś cywila, pokrzyczą chwilę, po czym dalej ruszą wolnym krokiem w miejsce do którego zmierzali. Żołnierze nie są inteligentniejsi – gdy zobaczą twe działanie, zaczynają szaleć. Karabiny, wyrzutnie rakiet, czołgi, helikoptery – wszystko leci w twoją stronę. Wystarczy jednak kicnąć za murek, „przemorfować” się w inną postać (możesz zmieniać kształt swego ciała) i tracą zainteresowanie. Nie przeszkadza im nawet, że w przebraniu cywila latasz w powietrzu i skaczesz na 30 metrów. „Zgubiliśmy go” – wykrzyknął wojak, któremu przed nosem zeskoczyłem z drapacza chmur. Bez komentarza.

Gra jest doskonałą lekcją czego nie robić w czasach zarazy za to ty możesz robić wszystko – mordujesz, demolujesz, surfujesz między wieżowcami, morsujesz…(a nie, to ostatnie nie). Szybko przyzwyczaisz się, że kicasz niczym Zajączek Wielkanocny, biegasz szybciej niźli Usain Bolt, a na szczyt najwyższego budynku w mieście dostaniesz się szybciej niż Spiderman (w dodatku nie musisz z łapki strzelać czymś białym i lepkim). Na szczyt Chrysler Building (to ten co pięknie pikował w „Armagedonie” i był bonusową lokacją w „Parasite Eve”) dostaniesz się w 15 sekund. A później możesz zeskoczyć z niego na ziemię – bez konsekwencji. Jesteś Bogiem – uświadom to sobie. Po krótkiej frajdzie wychodzi jednak miałkość tej produkcji – kiepska fabuła, nieznośna generyczność zadań pobocznych (wciąż te same – dosłownie!) i sprowadzenie gry do samej demolki. Jeśli ktoś lubował się w serii ‘Postal’, czy za cel obierał sobie zgarnięcie sześciu gwiazdek w GTA to pozycja dla niego. Cała reszta szybko się tym zmęczy. Jedyne co szczególnie mi się podobało to pozyskiwanie wspomnień wchłanianych osób. Jeśli chcesz poznać fabułę w całości musisz pozyskać je z ciał określonych person rozsianych po całym mieście. Całość w menusach prezentuje się niczym siatka neuronów, którą musisz zapełnić w odpowiedniej kolejności, by poznać kim jesteś, co się z tobą stało i jaka jest geneza wirusa. Fajne.

Po miałkiej jedynce nie spodziewałem się cudów, ale Radical Entertainment (dylogia „Prototype” to ich ostatnie gry, studio zamknięto w 2012) odpicował dwójkę, która okazała się lepsza niż poprzednik (choć fabuła nadal jest denna), poprawiając dawne mankamenty, jednocześnie zamieniając grę w totalny slasher na modłę ‘God of War” (finishery to przeurocza jatka). W całość gra się przyjemniej, niestety w kwestii trudności twórcy przegięli w drugą stronę. Końcowe misje w jedynce były wymagające, wręcz frustrujące (na hardzie nie dało się w to grać w związku ze straszliwym chaosem), tu z kolei stworzyli pozycję, która nie stanowi wyzwania nawet na najwyższym poziomie trudności. Ze skrajności w skrajność. Podobała mi się za to główna postać – wielki zwalisty Czarny, posturą i zachowaniem przypominający Barreta z „Final Fantasy VII”. Choleryk i furiat, który budził respekt samym podniesieniem głosu. Jako Człowiek-Demolka sprawdził się znakomicie!

W „Infamous” (czytamy: ‘infymys’) też zaraza, więc miasto odizolowano, a wojsko strzela do wszystkiego co się rusza. W tym bagnie ty – Zeus, Raiden, a nie…przepraszam…Cole Gromowładny, który potrafi ciskać piorunami (paluch od walenia R1 bolał mocniej niż po ośmiogodzinnej masturbacji). Biedaczek ledwo ogarnia swoje moce, a tu już wciskają mu pod nos dylemat, czy być bohaterem miasta, czy zwykłą gnidą. Nie ukrywam, niektóre moralne dylematy okazały się nad wyraz ciekawe (czy uratować swoją byłą, która cię nie znosi, czy grupę innych, cennych dla społeczeństwa ludzi?), a te przekładają się na twój wygląd, moce i postrzeganie ciebie przez społeczeństwo. Gra uczy, ze życie bohatera to nie tylko estyma i wieczna chwała, ale i źródło problemów – wszyscy za tobą biegają i proszą o pomoc, bo nie potrafią zawiązać nawet buta. Okazało się, że bycie herosem to niebotyczne oczekiwania ze strony ludzi, którzy myślą, że rozwiążesz ich wszystkie problemy, tylko dlatego, że posiadasz boskie moce. Co innego jeśli jesteś zły – nikt cię o nic nie poprosi, ludzie w histerii od ciebie spierdalają, ci odważniejsi potrafią rzucić w ciebie kamieniem i dać ci wyraz nienawiści („Powinieneś umrzeć!!) Kim wolisz się stać?

Graficznie szału nie ma, otoczenie jest mocno przeciętne, a podczas jazdy po szynach pop-up masakruje oczy („A tory…a tory też były złe”). Sama animacja Cole’a jest bez zarzutu, a jego wygibasy po budynkach sprawiają sporo frajdy. Dla miłośników platformerów – 350 dupereli do zebrania (oczywiście zebrałem). Czas na dwójkę

Ogrywając grę w 2020 czułem się nieswojo, zapewne tak samo jak ofiary huraganu Katrina, który spustoszył w 2005 roku Nowy Orlean. Z jednej strono miasto, gdzie na każdym kroku spotkasz jazzowego grajka, z drugiej zatopione zgliszcza dawnych domostw i ludzie broczący w bagnie wśród swych zniszczonych domów. Nie była to pewnie łatwa przeprawa dla mieszkańców południowego stanu USA. Dlaczego ja poczułem się nieswojo? Otóż w grze mamy do czynienia z zarazą o nazwie „Plaga”. Widzimy ludzi umierających na każdym kroku, na ulicach, w domach. Cały czas obserwujemy ekrany wiadomości, podających informacje o kolejnych ofiarach. Pod koniec gry, prezenterka oznajmia nam, że to jej ostatni przekaz i resztę swego czasu zamierza spędzić ze swoją rodziną, po czym widzimy sygnał kontrolny. Witajcie w czasach końca świata! W 2020 roku nie dało się przejść wokół takiego przekazu obojętnie. Sam postanowiłem więcej czasu spędzać z rodziną…

Cała reszta to dość bezpieczna kontynuacja w każdym aspekcie chcąca być lepsza od poprzednika. Budżet był ewidentnie większy (lepszy silnik, grafika, tekstury to wyższa liga niż w jedynce), misje poboczne stały się znacznie ciekawsze, a dylemat między byciem dobrym, bądź złym jeszcze lepiej rozegnany (bardzo dobry finał, po obu stronach barykady mocno ambiwalentny, gorzki, daleki od satysfakcji). Ciekawiej prezentują się też nasi towarzysze broni, którzy w zależności od twoich poczynań mogą podążyć za tobą, bądź stać się twymi wrogami (okazuje się, że w obliczu śmierci, ludzie mogą szybko zmienić stronę konfliktu). Aha – pokochałem Nix – bardzo ładna pani, całkowicie pierdolnięta, ale naprawdę dobrze napisana przez scenarzystę. 305 odłamków oczywiście zebrałem…

Pamiętacie Rezydencję Zła? Głupie pytanie. Teraz Rezydencja Zła jest już szósta, przy czym nie jest to już szósta odsłona (licząc wszelkie spinoffy), nawet nie szesnasta, (a policz sobie), a rezydencji też już nie ma, wszak wirus (czy to jego protoplasta) rozlał się na cały świat (kiedy Antarktyda i strzelanie do zmutowanych pingwinów?). Capcom chyba sam nie wiedział w którą stronę pójść, więc podążył w kilka, dając nam cztery różne scenariusze (od typowo napakowanego testosteronem kina akcji, po ten z elementem horroru czy stawianie na ciche rozwiązywanie problemów). Tylko trochę się spóźnili, gdyż od kilku lat, mieliśmy do czynienia z mniej topornymi shooterami. W 2005 roku wraz z czwartą częścią, Capcom wspiął się na wyżyny, odtworzenie tego 7 lat później było już dawno passe. Szóstka jest doskonałym przykładem jak dynamicznie zmienia się ta branża i jak nie można przespać momentu, że coś idzie w złym kierunku, ustępując innym. Co z tego, że gra ocieka akcją, animacje wykończeń są świetne, a skończenie gry zajmuje ponad trzydzieści godzin? Całość nie tylko rozminęła się z genezą serii, ale i czwórką, racząc gracza holly-shitem rodem z późniejszego kina Michaela Baya (o mej ukochanej „Twierdzy”, nie napisałbym złego słowa). Strzela się kiepsko, rusza się topornie, a fabuła to totalna mielizna, z głupotami jak postaci spadający z kilkunastu metrów, odnoszący rany, po których nawet na organy by się nie nadawali, a nawet przeżywający katastrofę samolotu pasażerskiego, który rozbija się w centrum miasta. I wychodzą z tego bez szwanku. W Smoleńsku, Leon zapewne wyszedłby z wraku, otrzepał szczątki pijanego generała i poszedł na zimnego Lecha. Takie tu cyrki.

11 thoughts on “Podsumowanie szalonego roku covidowego 2020…

  1. Jest wspomnienie o Rocco, to musi być tekst Griftera!

    Zachęciłeś do Beyond, kiedyś sprawdzę. Póki co mam za sobą demo Heavy Rain ~~

  2. Jakoś dało radę dotrwać do końca. GTA V grą roku? To ja wolałbym już RDR2 , które potrafię odpalić tylko po to, by podziwiać krajobrazy. Assasynów nie lubię – tylko Black Flag, chociaż może kiedyś dam szansę jakieś nowej odsłonie jak już pozbędą się animusowych badziewi.
    Heavy Rain sztosik i sam bym zagrał w Beyond – z tym, że takie gry-filmy trzeba lubić. Domyślam się, że jak wpadnie Ci kiedyś w łapę PS4, to z chęcią zagrasz w Detroid ;]
    Nynek pozdrawia!

    1. W RDR2 jeszcze nie grałem, to jedynka jest 🙂
      Też przyłapałem się na tym, że zanim wsiąkłem w fabułę, po prostu goniłem przed siebie wykonując wszystko co trzeba i nie trzeba. Z dwójeczką pewnie będzie podobnie.

      Już wspominałem, że fragmenty z Animusa to dla mnie integralna część gry i przykład tego jak genialnie można wytłumaczyć nagięcia historii, przeskoki czasowe i zespolić poszczególne części głównej opowieści z kolejnych wieków. Inna sprawa, że sekwencje w Animusie są (nie licząc tetrisa, grrr) dobre do trójki i wraz z końcem opowieści o Desmondzie, twórcy ewidentnie nie wiedzą co z tym dalej zrobić, więc w kolejnych dwóch odsłonach, we współczesności snujemy się absolutnie bez celu…

      Trzeba lubić mocno filmową narrację, sprowadzającą się do łatwego klepania przycisków na czas. Jeśli ktoś za tym nie przepada, nie ma czego tu szukać. ‘Beyond’ jest zdecydowanie najsłabszy z ogranych pozycji Klatki (do Omikron boję się podejść, ponoć dziś zbyt archaiczne, Detroit przede mną), ale można sprawdzić dla kilku tanich wzruszeń z Ellen, dziś Elliotem.

      Nynek, pomiocie Dziaboła, niech będzie wieczna chwała ci i cześć!

  3. W kwestii ocen nie będę polemizował, wszak każdy ma swój gust. Ale to co odjebałeś w tekście, to wyższy poziom absurdu, w zakręconym i pozytywnym (?) znaczeniu. Czytam i myślę: “Tu na bank żartuje”, po czym czytam dalej i rodeo nie ustaje, po drugiej stronie już wiedziałem, że wszystko co tu jest napisane jest całkiem “poważne”, a raczej jest tak w stylu Griftera, że tylko ktoś, kto z nim nigdy nie gadał będzie myślał, że sobie śmieszkuje w tekście. Od takich żartów to jest Tom, a tu mamy wygarnięcie grom, jak kumplowi pod wpływem procentów. Niby zadajesz sobie sprawę, że wszyscy pijani, ale “ch#j powiem co myślę, nie będę się ograniczał, co z ch#jami nie pijesz? A to spie#$alaj!”. Po czym zamiast rzucić się na siebie następuje chwila niezręcznej ciszy niczym w Chłopakach z ferajny w barze, gdy Joe Pesci rzuca: “How Am I Funny?” i sytuację rozładowuje gromki śmiech…

    Uff, a myślałem, że ja lubię “płynąć” w tekstach… Dobra, ale wróćmy do ciekawych rzeczy. W RDR2 masz nawiązanie do tego glicza co do się jeździć na kobiecie i w New Austin da się znaleźć szkielet kobiety nazwany “donkey lady”, a jest tego więcej, ale o tym wspomniałeś, to nie zdradzam gry, lepiej zagraj jak dobrze się bawiłeś w pierwszej części…
    https://static.wikia.nocook
    Druga sprawa z koniami, które były bardzo drogie na dzikim zachodzie i nikt ich nie zabijał bez powodu, to tak jakbyś kupił skrzynkę whiskey i wrzucił do rzeki, albo wjechał nowym samochodem z salonu w drzewo, żeby sprawdzić jak działają poduszki. Relacja cowboya z koniem, to właśnie dziki zachód, nie ważne jak to brzmi XD Bez niego jesteś pożywieniem dla pumy na pustyni, nigdy by mi nie przyszło do głowy, by strzelić do własnego konia, to już podchodzi pod jakieś dewiacje haha. Ale nawet do tego jest nawiązanie w RDR2, ogólnie druga część jest ogromna i zaskakuje tak dobrze jak pierwsza, albo i lepiej! W RDR1 najbardziej irytowały mnie pojedynki, których nigdy jakoś nie mogłem wyczuć i load game był notoryczny…

    GTAV może i jest dobrą grą, ale chyba nie tej generacji hehe. Bo coś mi się wydaje, że już robią port na PS5, tak trzepią kapustę ta gra fakt była dobra, ale 8 lat temu. No, ale widocznie wsiąkłeś w świat i nie dziwę się, bo beka w dialogach i misjach to swój własny poziom, nawet jeśli to celowa satyra hamerykańskiego stylu.

    W kwestii gier Cage’a zgoda, ale i tak dobrze się to ogląda, nawet z minimalną ilością gameplayu, to dobrze pokazuje, że da się ciekawie połączyć gry i filmy, ale jednak przydałoby się skończyć filmówkę, a nie tylko krzyczeć o emocjach cały czas. Jednak trzeba przyznać, że grafika w Beyond robiła wrażenie nawet na PS3. Bulletstorm też racja, dobra gra bekowa straszanie i mi się podoba, a ja nie lubię shooterów, wiec to mówi samo za siebie. Szkoda, że przeszła bez echa, a gorsze crapy zarobiły więcej od niej. Z kolei w GoW Wstąpienie grało mi fajnie, fabuła jest trochę słabsza, ale mamy o wiele lepsze wykorzystanie ostrzy w zależności od magii, nadal dobrą sieczkę i skillowe wyzwania, choć na tytanie była zdecydowanie prostsza nawet od GoW2, jedyny minus jaki mam to chyba czas gry, czuć, że jest to bardziej taki spin off, nawet jeśli ogólnie ta seria nie należy do długich gie. No ale łysy psychol wymiata 😀

    1. Jaki absurd mocium panie, ja jestem śmiertelnie poważny 🙂
      Gdyby Pesci rzucił mi “How Am I Funny?” to bym prędzej robił pod siebie niż gromko się śmiał. Zresztą pewien barman kiepsko skończył…

      Zagram na pewno, o tym easter eggu słyszałem, aczkolwiek nie wiedziałem, że to nawiązanie to tamtego glitcha.

      Ależ ja zdaję sobie z tego sprawę. Koń to była świętość większa od papieża. Cowboy po koniu by rozpaczał bardziej niż po żonie. W grze to nie podchodzi pod mą dewiację tylko zabawę z mechaniką i gameplayem – próbowałem tam zastrzelić wszystko co się rusza, by sprawdzić reakcję otoczenia. W tekście o tym nie napisałem, ale zaskoczyła mnie inna akcja – na stepach spotkałem szeryfa, któremu uciekli przestępcy z wozu. No to wsiadam na konia, a jako żem litościwy chłop, zamiast ich zastrzelić, dorwałem na lasso i zawiozłem szeryfowi. Ten mi podziękował, po czym…zastrzelił gości na miejscu!! Żeby nie było, wcześniej wykonałem już owe losowe zadanie i egzekucją się nie zakończyło. Byłem pod wrażeniem…

      Oznaczyłem grę generacji, bo takie są widełki na KrzyżPlay. Jest to dopiero siedemnasta gra (na 643) oceniona przeze mnie na dyszkę, więc musiałem to zaznaczyć. Ale „gra generacji” to nie jest. Ale ja się tylko dostosowałem to oceniaczki 🙂

  4. Dzięki za “duże” podsumowanie. Czytam teksty z opóźnieniem, jakoś frazes o “uciekającym” czasie za bardzo mi się sprawdza. Fajnie się czytało, janważniejsze – czerpać radochę z gier! Amen.

    1. Amen!
      Ano czerpię. Z każdej pozycji. Kocham gry wideo i przestać nie zamierzam. A jak chęci pozwolą (no i Gomlin, który rządzi niepodzielenie z Nynem tym przybytkiem) to i w tym roku jakieś podsumowano się pojawi. Pewnie dopiero w połowie stycznia, ale spokojnie – i tak przeczytasz to dopiero za rok 🙂
      Pozdro!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *