Save-Point | Kosmopieskowy debiut
Czy pamiętacie swoją pierwszą grę w życiu? Tytuł, który zapoczątkował waszą przygodę z konsolami i komputerami? Debiutancki skok w cyfrowy świat magicznych przeżyć? Ja swojego pierwszego tytułu niestety nie pamiętam. Z pewnością jednak był to jeden z pikselowych potworków zapisanych w pamięci konsoli Atari 2600, która pewnego dnia postkomunistycznych lat 90-tych zawitała w naszym domostwie. Na długo nim zaczęła się złota era Pegasusa i Amigi, z niewiadomego mi źródła, w naszym mieszkanku zagościł sprzęt drugiej generacji konsol, którego rodowód sięga lat 70-tych, a którego polska premiera miała miejsce dopiero w roku 1991. Jak przez mgłę pamiętam jedynie pikselowe ludziki bawiące się w chowanego, udający supermana zbitek punkcików oraz notorycznie łamane przeze mnie drążki konsolowych joysticków, cierpliwie sklejanych kropelką przez kochanego ojca.
Swojego debiutu z pewnością nie będzie pamiętał również mój syn. Różnica jest jednak taka, że wspomnienia te nie ulecą wraz z ułomnością ludzkiej pamięci. Ja mu ten debiut ochoczo kiedyś przypomnę!
Zaszczepianie growej pasji
Jaki jest idealny wiek na rozpoczęcie przygody z grami wideo? Stawiam mieszek złotych monet, że ilu rodziców, tyle różnych poglądów na ten temat. Uniwersalna prawda jest pewnie przy tym banalna jak budowa cepa – to nie w wieku dziecka tkwi sekret, a w jego opiekunie! Wychowawczy aspekt gier wideo łatwo jest dzisiaj udowodnić. Nie trzeba się przy tym wysilać podawaniem fachowej bibliografii (choć ta również by się znalazła), wystarczy sypnąć przykładami z rękawa wspomnień i własnych doświadczeń. Ilu z nas nauczyło się przy konsoli języka angielskiego, w czasach, gdy polonizacja gier była futurystycznym marzeniem? Ile dziecięcych przyjaźni zostało dożywotnio scementowanych wspólną pasją do danego uniwersum? Zręczność operowania wirtualną postacią, rozwój kreatywności i wyobraźni, złapanie bakcyla w wybranej tematyce. Można tak wymieniać.
30 lat temu demonizowanie gier przychodziło łatwo, zwłaszcza dorosłym którzy nigdy z nimi nie obcowali. Współcześni świeżo upieczeni rodzice w znaczącej większości mieli z nimi kontakt. Nawet jeżeli nigdy nie posiadali w domu własnej konsoli, styczność z komputerem i telefonem komórkowym jest wystarczająca, by świat gier stanął przed nami otworem. W przypadku dzieci łatwo jest jednak przekroczyć granicę zdrowego rozsądku zarówno w jedną (wersja no-limit) jak i drugą stronę (całkowity zakaz). Świadomość – słowo klucz. Świadomy wszelkich dobrodziejstw i zagrożeń rodzic, potrafił będzie nie tyle wciągnąć dziecko w magiczny świat gier, co przede wszystkim zrobi to bezpiecznie i z głową. Czy mi się to uda? Zobaczymy – pierwsze koty za płoty!
Debiut ojca – Atari 2600 (połowa lat 90-tych) oraz syna – Xbox Series X (2023)
Walentynki 2023 zapisały się grubymi literami nie tylko w pamiętniku mojej małżonki, która z tej okazji dostała w prezencie wymarzoną konsolę Xbox Series X (może potwierdzić – zadzwońcie!), na której może czarować różdżką w ukochanym przez siebie uniwersum. Rozpakowując skrzynię ze sprzętem, nasz mały 2,5-letni brzdąc pyta z zaciekawieniem „A co to jest?” i „Pobawimy się razem?”. Krótka narada telepatyczna z ukochaną i stwierdzam, że czemu nie. Sprzęt uruchamia się bez problemu, a do założonego wcześniej konta z opłaconą usługą Xbox Game Pass loguję się błyskawicznie. Szybki rzut oka na dziecięcą ofertę subskrypcji i mamy wybranego kandydata na pierwszy strzał – Psi Patrol: Kosmopieski ratują Zatokę Przygód.
Tato, zagramy w kosmopieski?
Zasiadając do swojej pierwszej wirtualnej przygody, czuć u malca wibrujące podekscytowanie. Psi Patrol to jedna z jego ulubionych marek, której dostępne na Netfliksie sezony przemielił już kilkukrotnie. Pomyliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że telewizor i tablet są jego głównymi wychowawcami. W przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników, elektronikę ma mocno ograniczoną, a żłobkowo – przedszkolny etap życia przemija mu głównie na wspólnej zabawie z dorosłymi. Współczesne formy rozrywki są mu porcjowane i dawkowane z umiarem. Ideą podstawową i obowiązkową jest więc przeniesienie tej filozofii na grunt nowo poznawanych gałęzi elektronicznej zabawy.
W założeniach gra jest banalna. Do każdej misji dostajemy do dyspozycji dwa wybrane pieski z ośmiopieskowego oddziału Psiego Patrolu. Odwzorowanie animowanego pierwowzoru jest przy tym bardzo staranne, co małemu wyraźnie się spodobało. Pierwsza misja i od razu wiadomo z czym mamy do czynienia. Zbieramy psie przysmaki, skaczemy przez przeszkody i podążamy za wskaźnikami do celu misji. Porównując do innych popularnych platformówek – rzeczy wręcz trywialne. Pamiętajmy jednak że mamy do czynienia ze świeżakiem, który jeszcze nie tak dawno chodził spać ciumkając smoczka. Małe rączki kurczowo trzymają się pada, ale nie są w stanie ogarnąć ogromu skomplikowanych zadań, wymagających operowania dwiema rękami jednocześnie. Oczywiście instalując grę niczego innego się nie spodziewałem. Przyklejeni więc do siebie, rozpoczynamy naszą wspólną wędrówkę po Zatoce Przygód!
Pierwsza wspólna kanapowa kooperacja
Podział jest łatwy i intuicyjny. Starszy kręci analogiem poruszając pieskiem po planszy, młodszy naciska „A” gdy trzeba skoczyć, lub „Y” gdy trzeba wykonać jakieś zadanie adekwatne do specjalności danego pieska. Okazjonalnie na każdej mapie znajdujemy również zestaw mini-gier i prostych sekwencji QTE. Świetna, jak na niego koordynacja wzrokowo-ruchowa, pozwala nam nawet niektóre zadania wykonać wspólnie, czym miło mnie zaskakuje. Po każdej misji głównej bawimy się jeszcze chwilkę w odblokowaną mini-grę (np. skakanie na skakance, omijanie przeszkód na drodze) i pojedyncza sesja zamyka się zazwyczaj w 15-20 minutach. Każdorazowemu wyłączeniu konsoli towarzyszy nierozłączny cykl negocjacji. „A możemy jeszcze trochę?”, „Następnym razem kochanie!”.
Psi Patrol okiem weterana
Gwoli ścisłości i pewnej rzetelności. Gra Psi Patrol: Kosmopieski ratują Zatokę Przygód to średniak, który śmiało można ometkować jako żer na znanej marce. Optymalizacja odbyła się tu na słowo honoru, zaś wiele problemów zwyczajnie olano. W ogrodzie kwiecistości znajdziecie między innymi takie gatunki jak fatalny voice-acting, urywanie dialogów, losowe przerywanie cutscenek, wywracanie się kamery, czy kulawe animacje postaci. Technicznie więc gra leży i dogorywa, nie zasługując w mojej ocenie nawet na medianę jakiejkolwiek skali ocen.
Ale nie to jest przecież w tym przypadku najważniejsze, prawda? Radość na twarzy dziecka i szczęśliwe oczy malca, to największa nagroda dla zmęczonego codziennością rodzica. Nieświadome i beztroskie serduszko raduje się, bo przyciskając „A” może poskakać Marshalem, a naciskając „Y” Rubble przewierci kamień i znajdzie smakołyk. Technikalia są nieważne. Liczy się piękno danej chwili i towarzysząca im najszczersza radość. Życzę każdemu z nas, niezależnie od skali zaangażowania w branżę gier, aby właśnie takie uczucia towarzyszyły nam w naszych osobistych przygodach. Nieważne czy przemierzamy bezkresne otwarte światy, korytarzowe symulatory spacerowicza, czy układamy windowsowego pasjansa. Niech wspólnym mianownikiem będzie syndrom RBS. Radość Bez Skazy.
Save-Point – cykl osobistych felietonów pisanych z pasji i miłości do gier. Zaprasza Łukasz „hrabia” Baron. Publikacje na wyłączność portalu Cross-Play.pl |
Rozczulające 🙂
Ostatnio gadałem z kumplem z Anglii, który akurat siedział przy PS4 z 4-letnim synem i cięli w ‘LocoRoco’. Pierwszy świat mały przechodził bez problemu, ale już w trzecim Mucia żarła mu kulki na potęgę 🙂 Więc poleciłem mu, to co zresztą polecam innym – jak w którymś levelu stwierdzisz, że jest za trudno to wróć do wcześniejszych i je masteruj, przy okazji nabierając wprawy na trudniejsze zadanie. No więc siedzą teraz w pierwszym świecie, masterują na 20/20 Roco i wszystkie Mui Muie. Słodkie.