Ys VIII: Lacrimosa of Dana
W Ys VIII: Lacrimosa of Dana przeżyjemy kolejne przygody z rudowłosym Adolem Christinem, tym razem na tajemniczej, złowrogiej wyspie. Oprócz rozgryzienia jej sekretów musi on także odpowiedzieć sobie na pytanie – kim jest piękna, błękitnowłosa dziewczyna nawiedzająca go w snach?
Ys to wprawdzie niszowa, ale wciąż renomowana seria jRPG-ów akcji od studia Falcom, będąca z nami już od ponad dwóch dekad. O dziwo, pomimo tylu lat na karku rozgrywka nie uległa praktycznie żadnym zmianom, ale wciąż daje nam sporo radości. Nie inaczej jest z Ys VIII, ale tutaj twórcy pokusili się o pewien eksperyment dając nam dwóch związanych ze sobą, chociaż żyjących w różnych czasach protagonistów. Jak to wyszło w praniu? Pomijając drobne zgrzyty zadziwiająco dobrze.
Zacznijmy od scenariusza rozgrywającego się w linii czasowej przed wydarzeniami opisanymi w Ys VII. Znany nam Adol Christin oraz jego przyjaciel Dogi w tym odcinku podróżują i zarabiają na życie jako członkowie personelu pokładowego pasażerskiego liniowca Lombardia. Niestety żaglowiec ulega katastrofie, a sam Adol zostaje wyrzucony na niezbadanej i niebezpiecznej wyspie Seiren. W trakcie poszukiwania rozbitków i sposobu opuszczenia wyspy nachodzą go dziwne sny o odległej przeszłości, kiedy rozkwitała wysokorozwinięta, magiczna cywilizacja. Tutaj wchodzi na scenę śliczna kapłanka Dana Iclucia potrafiąca przewidywać przyszłość. Niestety, złota era magicznego królestwa dobiega końca, więc Dana musi przedsięwziąć jakieś środki, by zapobiec nadchodzącej zagładzie. Ostatecznie oboje bohaterów postanawia sobie nawzajem pomóc, a świat przeszły i przyszły zaczynają na siebie wpływać. W każdym razie fabuła została świetnie napisana i naprawdę wciąga, zawiera sylwetki wielu interesujących, wzbudzających sympatię bohaterów, jak choćby Laxia, Ricotta czy Sahad. Jeśli kogoś pociągają motywy zaginionych cywilizacji czy surwiwalowe klimaty będzie w siódmym niebie. Opowieść jest tak dobra, że nie psują jej ewidentne wpadki i niedociągnięcia. W kilku miejscach bowiem twórcy na siłę chyba chcieli wprowadzić elementy serialu „Lost” (Zaginieni) oraz kilka śmiesznych ich zdaniem bądź ckliwych momentów. Niestety u mnie tego typu wstawki wywoływały zażenowanie, ale szybko o nich zapominałem. Uważam też, że Danie przydałoby się też więcej czasu antenowego, by szerzej opowiedzieć jej historię, ale to już tylko kosmetyka. Mimo wszystko uważam, że scenariusz był jednym z lepszych jaki udało mi się poznać na obecnej generacji konsol.
W sukurs fabule przychodzi styl rozgrywki, niby taki sam jak w poprzednich częściach, ale jednak rozbudowany o kilka nowych aspektów. Wciąż jednak mamy do czynienia z grą eksploracyjną, gdzie odkrywany nowe obszary wyspy, by tłuc napotkane, swobodnie szwendające się hordy wrogów różnych rozmiarów. Wprowadzono jednak pewne urozmaicenia: Adolowi towarzyszyć może teraz dwójka przyjaciół nad którymi, jeśli chcemy, szybko przejmujemy kontrolę; Dana natomiast w trakcie swoich wątków zmienia swoją formę (i wdzianko) zyskując dostęp do innych umiejętności. Chociaż jak to w jRPG-ach akcji bywa, liczy się zazwyczaj zwinność naszych palców to jednak przeciwnicy mają swoje silne i słabe strony, co zachęca tylko do częstej zmiany prowadzonej postaci bądź stroju. Trzeba przyznać, że walka będąca sednem zabawy sprawia masę frajdy i rzadko kiedy się nudzi, aczkolwiek poziom wyzwania nawet podczas starć z bossami do wysokich nie należy. Jedynie gdy prowadzimy samotną Danę trzeba się nieco bardziej napocić. Tutaj właśnie chciałbym zahaczyć o sprawę tychże bossów. Na plus z pewnością zaliczyć można ich sporą liczbę, bowiem ciągle się na jakiegoś natykamy, lecz walka z nimi bywa prostacka, co pewnie zrazi niektórych miłośników serii. Przy wysokim poziomie doświadczenia wystarczy siekać na prawo i lewo posiłkując się finiszerem, nie potrzebując stosować w większości przypadków żadnej finezyjnej taktyki. Osobiście nie odczułem tego jako wady, ale rozumiem, iż fani mogą narzekać na ten aspekt rozgrywki.
Innym ze wspomnianych urozmaiceń jest poszukiwanie rozbitków i werbowanie ich do naszego obozowiska, gdzie każdy z nich pełni ważną rolę np. lekarz przygotuje nam mikstury leczące, krawiec uszyje nowe kaftany, kowal wykuje/wzmocni posiadaną broń itp. Mała rzecz a cieszy. Ponadto przyjdzie nam też rozbudowywać system obronny naszego osiedla oraz co jakiś czas odpierać ataki potworów, dzięki czemu wciąż istnieje potrzeba zbierania różnorodnych materiałów i wydawania ich na kolejne ulepszenia. Gdyby jednak ktoś wciąż się nudził, to istnieje również system zadań pobocznych pozwalających lepiej poznać naszą gromadkę i zdobyć cenne nagrody. Elementy RPG natomiast stanowią standard gatunkowy, czyli zdobywamy punkty doświadczenia i awansujemy na kolejne poziomy. Poza tym, co to byłaby za gra od Falcomu, gdyby zabrakło łowienia ryb.
Przejdźmy do kwestii, która może być pewną kulą u nogi tego tytułu a mianowicie oprawy wizualnej, prezentującej się dość nieświeżo – eufemistycznie rzecz ujmując. Przyznaję, że sam styl może się podobać, zwłaszcza modele postaci, czy wygląd bossów, ale pod względem technicznym grafika jest na poziomie pierwszych gier na PS3, zbliżona do tego, co można zobaczyć w serii The Legends of Heroes: Cold Steel. Owszem, tragedii w tym przypadku nie ma, ale wiele osób zwracających uwagę na kwestię prezencji może kręcić nosem. Jednak „staroszkolność” oprawy posiada tę zaletę, iż twórcy mogli sobie dzięki temu pozwolić na stworzenie naprawdę całkiem sporych i różnorodnych lokacji. Na PS4 produkcja działa w wysokiej rozdzielczości i w 60 klatkach, niestety musimy też zwrócić uwagę na sporadyczne spadki animacji, zwłaszcza w naszej wiosce rozbitków, gdzie gra ni z tego ni owego potrafi zwolnić.
O wiele lepiej sprawa wygląda z udźwiękowieniem, które wciąż zawiera charakterystyczne dla serii energetyczne brzmienia i buduje odpowiedni klimat. Dubbing angielski uważam za bardzo dobry, ale kwestii mówionych w tym języku dostaliśmy stosunkowo mało, tym niemniej każda z ważniejszych dla fabuły postaci posiada swój charakterystyczny głos. Wiele osób narzekało i wciąż narzeka na jakość lokalizacji tytułu, ale po wydanej łatce, nie uważam, by coś tłumaczeniu bardzo dolegało, chyba że studiujemy anglistykę i rażą nas drobne potknięcia słowne.
Ys VIII: Lacrimosa of Dana należy do tych gier, które pomimo wielu drobnych wpadek są wciąż niesamowicie grywalne i z pewnością każdy fan japońskich RPG powinien zaopatrzyć się w ten tytuł. Znakomite przedłużenie serii, które tylko zaostrza apetyt na część IX. Polecam.
Niesamowita gra, aż dziw bierze, że nikt tutaj jeszcze nie skomentował tej recenzji. Pamiętam, że ledwo ją dostałem na premierę w Polsce (niszowe gry były wówczas jeszcze trudniej dostępne niż obecnie), lecz jak już odpaliłem to nie mogłem się oderwać od ekranu. Jedna z najbardziej wciągających gier w jakie kiedykolwiek grałem, ze świetną muzyką. Owszem, na hardzie trochę za łatwa, lecz nightmare jest już nieco trudniejszy. YS IX, mimo że fabularnie lepszy, nie miał tego atutu w postaci wielkiej wyspy, której tajemnice stawały otworem wraz z postepami w grze. W przyszłym roku planuję sobie robić maraton z serią YS i prawdopodobnie przypomnę sobie ten tytuł 🙂
Komenty były ale gdzieś pouciekały. Ja na premierę nie dostałem bo mi anulowali, niestety. Później kupiłem wersję cyfrową, która nawet na promocji i tak wciąż jest stosunkowo droga, ale warto było. YS IX podobało mi się znacznie mniej, może bardziej rozbudowana fabuła ale brak tam postaci z którymi naprawdę można się zżyć.
Ja akurat bardziej się zżyłem z postaciami z dziewiątki, w ósemce tylko Dana była dla mnie dobrze napisana. Reszta postaci była mi obojętna. W YS IX z przyjemnością grałem każdą postacią (może poza jedną), natomiast w VIII jakoś nie bardzo mi one podeszły. Choć gdybym miał teraz wrócić do którejś z tych gier to wybrałbym ósemkę, gra zdecydowanie lepsza jeśli chodzi o eksplorację i lokacje. Natomiast fabularnie IX jest dużo lepsza, ten zwrot akcji w II połowie gry był napisany fenomenalnie.
W IX tak na poważnie to mi się ta biała kotka podobała.
White Cat miała ciekawe backstory. A motyw z rozdawaniem pieniędzy i reakcją ludzi na to jak ich już zabrakło, stanowi niezamierzoną, świetną aluzję do naszej rodzimej rzeczywistości 🙂
Przypowiastka z morałem. Yufa też była fajna, przypominała mi Yunę z Cold Steel. Ale zrobienie z niej “krowy” trochę mi nie podeszło. No i jeszcze Doll była w miarę.
Kolejna pozycja z mojego backlogu, którą zacząłem docierając do końca prologu xD. Jak skończy się era pudełkowych giereczek, może w końcu nadrobię zaległości.