Biomutant
Nie zliczę, ile dobrych gier ominąłem w ciągu swojego życia tylko dlatego, że ich premierę przyćmiły znacznie większe, bardziej nośne tytuły. Pamiętacie Titanfall 2? Cóż, wielu nie pamięta, bowiem wyszedł w tym samym miesiącu co Battlefield. Z Biomutant było podobnie – wielka szkoda, żeby porządne gry przechodziły bez echa, szczególnie kiedy potrafią dać więcej zabawy niż blockbustery reklamujące się na drzwiach autobusów i ścianach biurowców.
„I’m going on an adventure!”
Możliwe, że dziwnie to zabrzmi ale… lubię gry. Nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę tematykę strony, jednak w kontekście Biomutanta wydaje mi się zasadnym, aby to podkreślić – lubię gry każdego kalibru, a ostatnimi czasy doceniam mniejsze studia nawet bardziej. W przeciwieństwie do kolosów trzepiących rokrocznie kalki tych samych, sprawdzonych mechanik, niezależni twórcy stawiają na świeże pomysły, bo przeważnie dzięki nim dają radę się wybić z tłumu. Mimo wszystko nie jest to reguła, bo niektórzy próbują rzucić rękawice największym, a nawet wychodzą z tego starcia obronną ręką. Tą drogą poszli deweloperzy z Experiment 101, szwedzkiego studia, którego pierwszym projektem jest recenzowany Biomutant. Firma liczy sobie dosłownie kilkudziesięciu pracowników, dlatego tym bardziej jestem pełen podziwu dla ich pracy. W parę osób stworzyli sandboxa z elementami gry RPG, który może iść w szranki z grami Ubisoftu. Dla przypomnienia – nad poszczególnymi odsłonami Assassin’s Creed piecze sprawują setki, jeśli nie tysiące deweloperów rozsianych po całym świecie.
To, co w Mutancie urzeka najbardziej ze wszystkich elementów to świat przedstawiony. Akcja rozgrywa się na planecie przypominającej naszą Ziemię. Wielkie koncerny poprzez masowe, wieloletnie zanieczyszczanie środowiska sprowadziły na świat zagładę. Wieki później na szczątkach dawnej cywilizacji powstaje nowe, zmutowane społeczeństwo. Fauna i flora w całości zdominowały glob, na skutek unoszących się w atmosferze zanieczyszczeń wyewoluowały w istoty rozumne, tworząc własną kulturę i język. Przyznam szczerze, że podobnego zabiegu wykonanego na aż taką skalę jeszcze nie widziałem. Zwierzęta komunikują się ze sobą w zupełnie niezrozumiałym dla nas dialekcie, z tego powodu przez całą drogę towarzyszy nam narrator. Tak, jeden głos czyta i tłumaczy wszystkie dialogi między postaciami i komentuje każdą lokację oraz poczynania gracza. Zdaję sobie sprawę, że to podejście nie wszystkim będzie się podobać (twórcom zresztą też), dlatego w ustawieniach gry umieścili opcję zmniejszenia częstotliwości występowania narratora, a nawet można całkowicie go wyłączyć. Osobiście byłem wniebowzięty za każdym razem, kiedy mogłem wysłuchać kolejnych informacji wypowiadanych spokojnym, stonowanym głosem. Mało tego, polski dubbing był tak dobry, że po raz pierwszy od premiery trzeciego Wiedźmina przeszedłem grę od początku do końca tylko i wyłącznie z polskim udźwiękowieniem. Kłaniam się nisko, ponieważ to nie lada osiągnięcie.
Przed rozpoczęciem zabawy należy stworzyć swojego protagonistę, określić jego pochodzenie, gatunek, ubarwienie futra, a także klasę postaci. I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, ponieważ jako osobie niezaznajomionej z realiami Biomutanta ciężko jest się odnaleźć w kreatorze. Na ekranie są wyświetlane informacje, które z początku zupełnie nic nie mówią, nie wiadomo czego się spodziewać, które statystyki są przydatne i dlaczego przypomina to błądzenie po omacku. Jak się później okazuje nie ma to większego znaczenia, bowiem wybierając jedną klasę nie jesteśmy automatycznie zamykani na inne i z biegiem postępów nadal możemy się przebranżowić ze strzelca w berserka, gdyż jest to tylko kwestia wydawania punktów umiejętności. Po zakończeniu prac nad swoim zmutowanym odpowiednikiem jesteśmy rzucani na głęboką wodę, praktycznie od razu do walki. Nasza postać przekracza wielki mur, chcąc powrócić po latach w swoje rodzinne strony. Po drodze do domu spotyka starego znajomego o imieniu Przedawniony, który pomaga mu rozeznać się w aktualnej, nieciekawej sytuacji w krainie. W centrum obszaru góruje nad dolinami Drzewo Życia, wypuszczające swoje cztery korzenie na różne strony świata. Koniec każdego korzenia jest niszczony przez jednego Światożercę i jeśli nie zostaną powstrzymani, światu grozi kolejna zagłada, bowiem tylko energia Ki z Drzewa Życia trzyma wszystko w ryzach. Podczas swojej podróży natrafimy jeszcze na dwa główne wątki – wojnę plemion oraz retrospekcje głównego bohatera, podczas których kształtujemy swojego protagonistę na podstawie dokonanych wyborów.
„Panie, bo… w twarz dać mogę dać!”
Warto się bardziej pochylić nad tym aspektem, gdyż spora część zadań i aktywności pobocznych skutkuje zmianą naszej Aury, czyli odpowiednika karmy. W zależności od wyborów możemy przejść na ciemną lub jasną stronę mocy, co poskutkuje zupełnie innym zestawem umiejętności oraz odbiorem naszego bohatera przez postaci niezależne. Ograniczenie zdolności przez nasze usposobienie przypominało mi dylematy rodem z Gwiezdnych Wojen – Jedi używali bardziej ofensywnych technik Mocy, kiedy Sithowie skupiali się na całkowitej destrukcji przeciwnika. Podobnie jest w Biomutant, za lepsze ataki obszarowe musimy zapłacić swoją godnością, zbrukać swoje sumienie zabiciem więźniów, zaraz po tym, kiedy ich oswobodziliśmy. Zdolności zdobywane w ten sposób to tylko jeden z wielu elementów rozwoju protagonisty. Z każdym kolejnym poziomem otrzymujemy możliwość rozwinięcia jednej ze swoich podstawowych statystyk, typu atak i ilość punktów zdrowia. Dostępne są także mutageny znajdywane w pojemnikach rozsianych poświecie gry, za ich pomocą zwiększamy swoją odporność na jeden z pięciu typów skażonego środowiska. Oprócz tego zyskujemy punkty atutu, które można przeznaczyć na pasywne ulepszenia lub dodatkowe kombosy w wybranej broni.
Skoro już przy orężu jesteśmy, mamy do dyspozycji mnóstwo rodzajów broni do walki w zwarciu – szybkie sztylety zadające małe obrażenia, katany, wielkie dwuręczne pały, czy też podwójne miecze. System walki nie odbiega zbytnio od schematów w innych slasherach. Jeden przycisk odpowiada za lekki atak, drugi za silny, a łącząc je ze sobą tworzymy kombo (po rozwinięciu postaci dochodzi jeszcze kończące uderzenie zadające znacznie większe obrażenia). Jeśli bez uszczerbku na zdrowiu wykonamy trzy różne sekwencje kombinacji otrzymujemy możliwość aktywowania szału, w którym bohater przez krótki okres spuszcza ogromny łomot każdemu w zasięgu ostrza. Prócz mieczy do dyspozycji mamy broń palną, także podzieloną na różne kategorie, od pistoletów, przez karabiny, na strzelbach kończąc. Bardzo duży nacisk położony jest na system craftingu – na każdym kroku w świecie gry napotykamy się na skrzynki i inne plecaki, zawierające w sobie masę złomu. Od czasu do czasu trafiamy też na elementy zbroi i ich ulepszenia. Przyznam się bez bicia, że z początku miałem spore problemy, aby zorientować się jak dokładnie działa tworzenie przedmiotów. Cały interfejs na pierwszy rzut oka wydaje się nieintuicyjny, niektóre opcje znajdują się w innej przegródce, niż byśmy się spodziewali, sprawy nie ułatwia też językotwórstwo. Jako że istoty zamieszkujące świat przedstawiony miała swój własny język, który tak jak one wyewoluował z naszego, bardzo często napotykamy się na nieistniejące wyrażenia luźno powiązane z rzeczywistą nazwą danego przedmiotu. Przez pierwsze pięć godzin poruszałem się po ekwipunku jak dziecko we mgle. Na szczęście z biegiem czasu i większym wdrożeniem się w realia świata przedstawionego problem ustąpił, co nie zmienia faktu, że próg wejścia był stosunkowo stosunkowo wysoki.
„Same-same but different”
Natomiast na moje uznanie zasługuje podejście do fabularnych aktywności. Biomutant to miks rozwiązań z sandboxów Ubisoftu i The Legend of Zelda: Breath of the Wild, co można było zaobserwować już przy skrótowym opisie założeń fabularnych parę akapitów wyżej. Gra czerpie z Zeldy trzon swojej historii, centrum świata w postaci Drzewa Życia jest zagrożone, bohater musi je uratować pokonując cztery bestie. W walce z nimi pomogą mu postacie niezależne, oferujące specjalne umiejętności i pojazdy, dzięki którym będzie miał jakiekolwiek szanse w potyczce. Brzmi znajomo? Nie wytykam tego z przekąsem, a wręcz uważam za zaletę, bowiem to tylko jeden z głównych wątków historii. Drugim z nich są walki plemion, przedstawione w postaci odbijania fortów rozłożonych po całej mapie gry, czyli niszczenie posterunków rodem z serii Far Cry. Tylko że w tym przypadku zastosowano bardzo niekonwencjonalne podejście. Po odbiciu pierwszych dziewięciu fortów należących do dwóch plemion, otrzymujemy informację, że reszta zbuntowanych zwierzaków docenia naszą potęgę i chce skapitulować. Stajemy przed wyborem odmówienia im kapitulacji i dalszego odbijania fortów, a zgodzeniem się na rozejm i… zakończenia całego wątku plemion mniej więcej w jednej trzeciej całości. Jak dla mnie kapitalne podejście, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszystkich bawi żmudne grindowanie przejmowania podobnych do siebie miasteczek. Trzeci i ostatni wątek fabularny połączony jest z przeszłością głównego bohatera, dlatego nie będę się nad nim rozwodził, żeby nie psuć nikomu przyjemności z odkrywania kolejnych retrospekcji. Szkoda jedynie, że aktywności poboczne nie trzymają wyższego poziomu. W głównej mierze są to zadania typ “przyjdź, podaj, pozamiataj”. Lwia ich część polega na szukaniu różnych przedmiotów, przeważnie reliktów z naszego obecnego świata. Pralki, telewizory, radia. Każdy taki przedmiot skrywa w sobie wartościowy element uzbrojenia, który otrzymamy po rozwiązaniu prostej zagadki polegającej na ułożeniu pokręteł w taki sposób, aby biały i żółte kabelki były odpowiednio ustawione względem swoich odpowiedników na przycisku obok.
Największym niedopatrzeniem Biomutanta są animacje. Choć sam system walki jest jak najbardziej w porządku i pozwala na różne style gry, tak animacje podczas potyczek pozostawiają wiele do życzenia. Modele postaci blokują się między sobą, zatapiają w tekstury, finiszery potrafią zostać wyświetlone parę metrów od dobijanego wroga, co wygląda miejscami komicznie, kiedy po drugiej stronie pokoju wróg zostaje zmasakrowany przez powietrze. Tak samo potyczki z większymi przeciwnikami potrafią napsuć krwi przez wątpliwe hitboxy. W późniejszej fazie gry przestałem zwracać uwagę na sytuacje, w których moja postać była powalana na ziemie tylko dlatego, że ręka wroga przeleciała pięć metrów obok niej. Jednak na dobrą sprawę ciężko jest mi odnaleźć jakąś większą skazę, pomimo błędach w animacji produkcja nadal sprawia mnóstwo przyjemności z odkrywania kolejnych lokacji i rozwijania bohatera, a przecież właśnie tego w grach szukamy – dobrej zabawy.
„Muszę iść. Drzewo Życia mnie potrzebuje!”
Chociaż Biomutant jest miszmaszem różnych mechanik zaczerpniętych z aktualnych trendów branżowych, nadal oferuje bardzo dużo odświeżających motywów, które przywitałem z otwartymi ramionami. Świat gry urzeka od pierwszych chwil, aż po same napisy końcowe, bujna roślinność i jaskrawe kolory tworzą prześliczny, baśniowy krajobraz, który w połączeniu z wszechobecnym narratorem i niesamowitą ścieżką dźwiękową przekłada się na niepowtarzalny klimat. Małe studio zabrało się za ogromny projekt i widać, że miejscami zabrakło czasu (lub doświadczenia?), żeby dopieścić wszystkie elementy gry, w szczególności animacje. Nawet pomimo kilku mankamentów Biomutant jest dla mnie bardzo dużym i przede wszystkim pozytywnym zaskoczeniem. Tytuł docenią przede wszystkim osoby szukające nietuzinkowego podejścia do kreacji świata. Osobiście czekam na wieści o kolejnej części, albowiem wierzyć mi się nie chce, że deweloperzy z Experiment 101 zrezygnują z rozwijania tak dobrego projektu. W międzyczasie przydałaby się aktualizacja pod najnowsze konsole, gra urzeka, ale to nie znaczy, że nie mogłaby być jeszcze piękniejsza. I płynniejsza.
GRA DO RECENZJI DOSTARCZONA PRZEZ KOCH MEDIA
|