Cuphead: The Delicious Last Course
W przepisie na Cuphead nie trzeba było zmieniać dosłownie niczego. Wystarczyło więcej tego samego. A kucharze ze StudioMDHR nie dość, że namieszali w grze całkiem sporo, to jeszcze wyszło jej to na dobre.
Największą nowinką w The Delicious Last Course jest zupełnie nowa grywalna postać – Ms. Chalice (pol. Czarka). Już samo to mogło wstrząsnąć balansem gry, gdyż pozostali bohaterowie różnią się między sobą jedynie wyglądem, natomiast Ms. Chalice gra się trochę inaczej.
Bo do tanga trzeba dwojga (albo trojga)
Nowa postać ma do dyspozycji podwójny skok (choć skacze zauważalnie niżej od innych), może parować podczas dashowania, a także wykonywać przewroty. Ponadto ma jeden punkt zdrowia więcej od pozostałych bohaterów. Posiada także inny zestaw ataków specjalnych. Jedyny jej minus polega na tym, że nie może sobie dobrać dodatkowej umiejętności, na przykład automatycznego parowania pierwszego ataku.
Z początku myślałem, że granie Czarką zbytnio ułatwi rozgrywkę, lecz myliłem się. Może w niektórych starciach grało mi się nią łatwiej niż Cupheadem, lecz to raczej zasługa mojej drobnej awersji do parowania. Za to mój brat, z którym przeszedłem grę, zdecydowanie bardziej wolał grać bohaterami „podstawki”. Nawiasem mówiąc, Czarką można przejść zarówno dodatek, jak i główną kampanię.
Za to nic nie stoi na przeszkodzie, by grać dalej Filusiem i Kubusiem (jak przetłumaczono imiona głównych bohaterów, o czym potem), gdyż możemy kupić sobie nowe umiejętności oraz zabawki do strzelania. Monety tradycyjnie są ukryte na mapie, ale najwięcej można ich zdobyć, wygrywając specjalne starcia oparte na parowaniu. W dodatku zrezygnowano z poziomów w stylu run’n’gun, co zaliczam na plus. Nie tylko były one najtrudniejszymi levelami w grze, ale też wypadały blado w porównaniu z boss fightami… choć to drugie to żaden dyshonor.
Walki z bossami są po prostu bezbłędne i to niewątpliwie tam włożono najwięcej pracy. Same pomysły na przeciwników są genialne – nigdzie indziej nie stawisz czoła owadziej mafii, krowie łapiącej kaktusy na lasso czy bałwana transformującego się w agresywną lodówkę. A to wszystko trzeba jeszcze narysować, zanimować i zaprogramować! Naprawdę, jeśli nie spodoba Wam się Cuphead, zróbcie sobie tę przyjemność i obejrzyjcie walki z bossami w internecie dla samych animacji.
Poza tym same starcia są świetnie przemyślane. Są dosyć trudne, lecz dostarczają masy satysfakcji. Na początku często nie miałem bladego pojęcia co robić, lecz już od drugiego respawnu dało się dostrzec wzór ataku, a im dalej w las, tym więcej da się zauważyć ratujących życie szczegółów. Poza tym kilkukrotnie walka zmieniła się w taki sposób, że szczęka opadła mi do samej piwnicy. Raz wroga AI wykiwała mnie w tak prosty sposób, że poczułem się, jakbym znowu był w podstawówce. A najlepsze jest to, że ten genialny design obroniłby się sam nawet w grze bez tak oszałamiającej oprawy audiowizualnej.
Chaos kontrolowany
W gąszczu różnokolorowych pocisków i postaci nietrudno się pogubić. Nierzadko łapałem się na tym, że obserwuję nie moją postać. Niestety twórcy nie dodali do gry żadnych opcji ustawień dla osób z niepełnosprawnościami (ang, accessibility). Wiem, że ciężko modyfikuje się grę tak stylową, ale w pewnych aspektach nie trzeba by wiele zmieniać.
Przydałyby się chociażby filtry dla osób z różnymi odmianami daltonizmu. Osobiście jestem też za opcją wyszarzenia ekranu tak, aby kolorowe były tylko ważne elementy, takie jak wrogie pociski. Szkoda też, że na „prostym” poziomie trudności nie da się przejść gry i wciąż nie jest on właściwie opisany. Jeśli chcesz się dowiedzieć, co właściwie oznacza „prosty”, musisz poszukać w Internecie. Dopiero inni gracze powiedzą ci, że na „easy” gra czasami usuwa ostatnią fazę walki z bossem, dzięki czemu co prawda wcześniej ją kończysz, ale nie zobaczysz wszystkich tych cudownych animacji, jakie przygotowali twórcy gry.
Owszem, wprowadzenie ułatwień zapewne pozbawiłoby Cuphead nieco elitaryzmu. Szkoda jednak niepotrzebnie utrudniać zabawę niektórym ludziom. Kluczem jest odpowiednia komunikacja. Rozsądnie byłoby „schować” tego typu opcje za odpowiednią wiadomością od devów w menu ustawień, podobnie jak zrobili to twórcy Celeste (która również słynie z wysokiego poziomu trudności). Więcej na ten temat przeczytasz tutaj.
W ramach nagrody pocieszenia mamy za to polskie tłumaczenie (dla podstawowej wersji gry dostępne od 2019 roku). Mając w pamięci takie sobie spolszczenie Spyro: Reignited Trilogy podchodziłem do niego jak pies do jeża, lecz tłumacze dobrze wywiązali się z zadania i parę razy autentycznie się zaśmiałem. Dialogi są odpowiednio kwieciste, a imiona postaci brzmią całkiem, całkiem (na przykład Solisław Tejziemski zamiast Chef Saltbaker). Co prawda z początku „Filuś i Kubuś” zgrzytali mi pomiędzy zębami, ale z czasem coraz bardziej doceniłem takie tłumaczenie. Zwłaszcza że postacie mało się odzywają, pozwalając wybrzmieć muzyce.
Soundtrack jest nadal bardzo dobry – kompozycje Kristofera Maddigana gra zespół jazzowo-ragtime’owy. Co prawda żaden utwór nie wpadł mi w ucho tak jak Botanic Panic czy King’s Court, lecz muzyka dobrze podkreśla wydarzenia na ekranie i zmienia się wraz z fazami bossów. Fajnym smaczkiem jest, jak wiąże się ona z settingiem. Kiedy akcja toczy się na Dzikim Zachodzie, grający w tle utwór jako żywo przypomina muzykę country.
Zagrajmy jeszcze raz vabank, vabank
The Delicious Last Course to znakomity powód, by odkurzyć Cuphead. Jest dosyć krótka, ale ma nader przystępną cenę. Rzekłbym nawet, że krzywdząco niską w porównaniu do ilości pracy włożonej w tę grę. Głodni wyzwania mogą zostać w grze na dłużej, pokonując bossów na „ekspercie” oraz szukając monet ukrytych na mapie. Ponadto za jedną zagadką ukryty jest dodatkowy boss, który na pewno ucieszy fanów „podstawki”.
Przygody Cupheada, Mugmana i Ms. Chalice stanowią naturalne rozwinięcie podstawowej idei gry, a kucharze ze StudioMDHR mogliby swoimi pomysłami na bossów obdzielić jeszcze ze dwie produkcje. Tam, gdzie inni developerzy spaliliby wprowadzone zmiany, twórcy Cupheada dostarczają przepysznych wrażeń.