Syberia the World Before
Czy będąc dziećmi nie marzyliście o przeżyciu wspaniałej przygody rodem z Indiany Jonesa, lub Tomb Raidera? Czy niektórzy z was będąc już osobą dorosłą, ewentualnie mającą własne dzieci, nie marzyliście choć przez chwilę, aby rzucić sprawy dnia codziennego i ten jeden raz doświadczyć niesamowitej przygody? Zapewne wszyscy odpowiedzą tak i niczym Kate Walker wskoczylibyście do tego pociągu jadącego w nieznane.
Seria Syberia w 2022r. świętowała 20-lecie serii. Choć owe IP dorobiło się zaledwie czterech gier, tak ma swoje oddane grono fanów, w tym mnie z moją połówką włącznie. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby domyślić się, że na najnowszą odsłonę o podtytule The World Before, czekaliśmy z wywieszonymi jęzorami i choć wersja na PC miała swoją premierę wiosną zeszłego roku, tak obecna generacja konsol musiała trochę poczekać
Fabuła kontynuuje przygodę panny Walker z trzeciej części. Mija blisko rok, od kiedy Kate złapana przez faszystów zostaje zesłana do łagru, który okazuje się nielegalną kopalnią soli. Jakby tego było mało, nasza bohaterka będąc u kresu wytrzymałości dostaję jedną z najgorszych nowin w swoim życiu: w czasie jej niewoli zmarła jej matka. Zrządzenie losu oczywiście chciało, aby Kate zobaczyła jeszcze światło dnia i w miejscu kopania odkrywa przejście do ukrytego tunelu z opuszczoną lokomotywą pełną kosztowności po uciekających nazistach. Ten sam los chciał, aby nasza heroina nie kończyła jeszcze swojej przygody. Wraz z kumpelą z celi, znajduje obraz, na którym widzi młodą dziewczynę z lat 30-tych XX wieku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ów młoda dama wygląda łudząco podobnie do Kate. Pakujemy swój mandżur i ruszamy ku nowej przygodzie.
Po trzeciej części, która niespodziewanie po latach odkopała trochę zapomnianą już serię (między dwójką, a trójką minęło 13 lat) było już jasne co gra, a co nie. Twórcy na szczęście wyciągnęli lekcje i troszeczkę przenieśli gameplay na nowy grunt. To wciąż przedstawiciel gatunku Point & click, ale z lekką nutką współczesności, gdzie postacią możemy sterować za pomocą gałek i odpowiednich przycisków, zaś w momencie gdy potrzeba precyzji, perspektywa zmienia się na coś w stylu pierwszoosobowej. The World Before może i nie ma cyferki w tytule, ale jest godną kontynuacją, zwłaszcza dwóch pierwszych odsłon. To, co wyróżnia obecną część, jest oczywiście opowiedziana historia. Kate nie jest jedyną bohaterką, bowiem drugą jest właśnie ów młoda dziewczyna z obrazu – Dana Roze, której życie poznajemy od drugiej połowy lat 30-tych XX wieku (dokładnie rok 1937r), a nasza młoda heroina jest zdolną pianistką, która dostąpiła zaszczytu zagrania hymnu miasta na placu ratuszowym w akompaniamencie automatonów, stworzonych przez Hansa Voralberga.
Jak to w grach bywa sielanka szybko mija. Do władzy w kraju dochodzi narodowo socjalistyczny ruch o jakże wymownej nazwie „Brązowy Cień” (przyp. czy tylko mi się kojarzy z rzadką przygodą w toalecie?), który nienawidzi Vageranów i próbuje zrobić wszystko, aby usunąć ich z kraju w ten lub inny sposób. Brzmi znajomo? Oczywiście trzeba było naprawdę nie uważać na lekcjach historii, aby nie skojarzyć tutaj kto jest kim. Trochę dziwi fakt takiego owijania w bawełnę przez twórców, zwłaszcza, że w poprzednich odsłonach nie kryli się z faktami/historią z prawdziwego świata. Dzięki dodatkowej bohaterce jesteśmy świadkami świetnej przygody, która rozgrywa się w dwóch okresach. Pierwszy to rok 2005 w którym Kate próbuje odnaleźć Danę, drugi to oczywiście lata 30-te, gdzie wraz z panienką Roze jesteśmy świadkami wybuchu drugiej wojny światowej.
Jako, że sam specjalnie nie oglądałem zwiastunów gry, zastanawiałem się czy twórcy pójdą na łatwiznę i polecimy dwukrotnie po tych samych lokacjach sztucznie wydłużając czas gry? A może wpadną na inny pomysł? Od pewnego momentu w grze, gdy nasze bohaterki znajdują się w tym samym miejscu, możemy przełączać między nimi w dowolnym momencie, aby móc rozwiązać zagadki i łamigłówki serwowane nam przez twórców. W ten sposób widzimy np. najpierw działający mechanizm w przeszłości, a w przyszłości próbujemy go naprawić. Inny przykład – widząc w przeszłości drzwi do magazynu, to w czasach współczesnych okazuje się, że powstała tam kawiarnia i trzeba znaleźć nową drogę prowadzącą do tego samego celu. Pomysł przypadł mi i mojej dziewczynie bardzo do gustu. Wprowadza potrzebny do skostniałej formuły powiew świeżości, a jednocześnie nie wydłuża sztucznie czasu gry. Tym bardziej, że już przy trzeciej odsłonie, same zagadki czy obiekty, z którymi mamy styczność stały się bardziej interaktywne. To musimy odpowiednio ruszyć gałką, aby uruchomić mechanizm w grze, albo imitując obrót śrubokrętu odkręcamy śrubki z obudowy jakiegoś panelu. Testowałem to swego czasu na PC i osobiście uważam, że o wiele przyjemniejsze i bardziej intuicyjne jest sterowanie na padzie. Myszką jak najbardziej da się grać, jednak widać tutaj pewien przeskok w gatunku, gdzie wszechstronność i wygoda pada wygrywa nad pikselową precyzją myszki. Same zagadki weteranom serii na pewno nie będą sprawiać kłopotów, z kolei nowicjusze nie powinni przy nich utknąć, tym bardziej, że tytuł oferuje pomocne wskazówki, które nie wykładają wszystkiego na talerz. Łamigłówki są różnorodne, pomysłowe i praktycznie nigdy się nie powtarzają, zaś ich strona artystyczna zasługuje na brawa, bowiem tak wymyślnych mechanizmów czy puzzli dawno nie widziałem. Niejednokrotnie sprawdzałem po kilka razy jak owe skomplikowane z natury urządzenia działają.
Wracając do tematu podróży – i tym razem wraz z panną Walker (i Roze) przyjdzie nam odwiedzić sporą część Europy tej prawdziwej jak i wyimaginowanej. Choć spory wycinek gry rozgrywa się w miejscowości Vaghen (która istnieje naprawdę) z sąsiadującymi ją szczytami Alp oraz Szwajcarią po drugiej stronie, tak tytułowi nie brakuje rozmachu. Lokacje ociekają w detale, każda odwiedzana uliczka ma swój własny charakter, zaś tereny poza miastem mogłyby znaleźć się na okładkach magazynu National Geographic. Samo miasto Vaghen jest tak pieczołowicie zaprojektowane, że natkniemy się w nim na broszury z prawdziwym kodem QR, który możemy zeskanować telefonem, wejść na stronę internetową miasta i poczytać o ciekawostkach tego miejsca, jego popularnych miejscach turystycznych czy poznać komentarze turystów. Małe a cieszy. Nie pamiętam też, kiedy ostatnim razem tak chętnie cykałem fotki w grze, tym bardziej, że tytuł nie dorobił się typowego na ówczesne czasy trybu fotograficznego. Niemniej developerzy doskonale przygotowują dla nas momenty, w których chętnie pozbywają się interfejsu i puszczają do nas oczko zachęcając do wciśnięcia guziczka na padzie. Dzięki temu ma się ochotę lizać ściany.
Czuć, że świat żyje, a jego mieszkańcy choć mało interaktywni, tak oddają świetne wrażenie zajętych swoimi pracami. Chciałoby się wręcz samemu zamieszkać w takim miejscu i poczuć jego magię na co dzień. Może i modele postaci nie grzeszą współczesną dbałością liczoną w setkach tysięcy poligonów, tak są wykonani poprawnie i zaskakująco pasują do stylu graficznego. Lokację to oczywiście creme de la creme, opływają w bogatą ilość obiektów renderowanych, często w wysokiej rozdzielczości, a refleksy świetlne muskają nam ekran nadając charakterystyczną ciepłą i słoneczną barwę całemu światu. Doczytywanie się tekstur prawie nie istnieje a loadingi są szybkie. Do tego można doliczyć natywną wysoką rozdzielczość samej gry oraz naprawdę stabilny framerate i mamy obraz bardzo dopracowanego kawałka kodu, niezależnie od konsoli, którą posiadamy (testowałem grę i na PS5 i na Xbox Series X). Oczywiście to zasługa kilkugigowego patcha na start, ale porównując The World Before do trzeciej odsłony, aż nie chce się wierzyć, że jest to ten sam zespół developerów. Tak więc ekipie należą się wielkie brawa za odrobienie pracy domowej.
Za muzykę nie mógł odpowiadać nikt inny jak Inon Zur, co osobiście mnie cieszy. Kompozytor doskonale odnajduje się w uniwersum stworzonym przez Benoit Sokala i tak jak w przypadku aspektów technicznych nie mam się do czego przyczepić. Muzyka łączy klasykę z serii z nowym brzmieniem charakterystycznym dla każdej kolejnej odsłony. Śmiało mogę powiedzieć, że albumu świetnie się słucha w czasie gry i poza nią, tym bardziej, że motyw przewodni bardzo szybko wpadł mi w ucho i po dwukrotnym przejściu gry dalej siedzi w mojej głowie. Kolejnym miłym zaskoczeniem był dla mnie powrót oryginalnych voice aktorów podkładających głosy pod kluczowe postacie, zaś sfera sfx bije wszystko co oferowała trójka i śmiało mogę stwierdzić, że z chęcią sięgałem po swoje słuchawki, aby wyłapać każdy detal nadający głębi lokacjom, które zwiedzamy.
The World Before może też pochwalić się chyba najdłuższym czasem gry w całej serii. Poprzednik wystarczył na około pięć godzin, tutaj śmiało można dobić do dziesięciu, a jeżeli chcemy zaliczyć wszystkie pseudo polecenia, czy jak kto woli zadania poboczne, to czas ten wzrośnie do piętnastu. A warto, ponieważ w kilku konkretnych momentach gra daje nam wybór podjęcia pewnych decyzji, które otwierają osobne ścieżki dialogowe, a które możemy poznać tylko, gdy zdecydujemy się najnowszą przygodę w uniwersum Syberii przejść dwukrotnie. Te rozwidlenia nie wpływają jakkolwiek na zakończenie gry, tak dodają jej klimatu i charakteru. Scenariusz gry wciąga od samego początku, jest wielowątkowy, zachęca do samodzielnego myślenia i przewidywania co wydarzy się później. Bohaterowie tej gry również nie rozczarowują. Każdy z nich ma własny charakter, są wielowymiarowi, nie sposób ich pomylić z drugim npcem, a wspomniany wcześniej voice acting stoi na wysokim poziomie (z lekką nutką charakterystycznego sposobu prowadzenia konwersacji między postaciami dobrze znanego fanom serii)
Syberia The World Before to fantastyczny powrót serii do czasów świetności. Tak dobrze dopracowanego kawałka kodu się nie spodziewałem. Wiedziałem, że będę mógł liczyć na kilka dobrych godzin w uniwersum, które od lat jest dla mnie jednym z moich ulubionych IP w branży gier, lecz tak wciągającej historii toczącej się na przełomie kilku dekad z barwnymi postaciami, świetnymi zagadkami i śliczną grafiką nie byłem w stanie przewidzieć. Idealny prezent na 20-lecie serii. Jedynie czego mi szkoda to przedwczesne odejście twórcy serii Benoita Sokala, który zmarł z powodu choroby w 2019r. Serdecznie polecam wszystkim fanom gatunku, serii, także tym, którzy tego IP nie znali, bowiem gra oferuje krótkie przypomnienie całej historii z pierwszych trzech odsłon (trochę nazbyt krótkie jak dla mnie). Najlepsza odsłona w serii jak i mój osobisty tytuł roku 2022.
GRA DO RECENZJI DOSTARCZONA PRZEZ PLAION
DZIĘKUJEMY ZA WSPARCIE!
Pierwsza i druga część Syberii mocno zapadały w pamięć, zwłaszcza ich klimat, którego nie dało się powtórzyć. Niestety po wielu latach trzecia część była w tej kwestii mocno wybrakowana. Na szczęście marka nie została porzucona i jak widać, seria może jeszcze wrócić na właściwe tory. Sam chętnie ogram, gdy najdzie mnie ochota by wczuć się w ten niezwykły świat.
Dzięki za tekst, już wiem czego można się spodziewać po nowej Syberii. Jestem akurat w połowie przygody Kate Walker w nisko ocenianej części trzeciej i jak zwykle prawda leży gdzieś pośrodku z niskimi ocenami. Nie jest to zła gra, bowiem jest utrzymany duch serii z piękną muzyką i lokacjami, jedne zagadki są lepsze, drugie gorsze. Ogólnie nie ma tragedii pewnie przez to, że większość premierowych bolączek załatali – jednak nic nie przesłoni tego, że widać mniejszy budżet. Artefakty graficzne, drewniana mimika twarzy z sztywnymi gałkami ocznymi to śmiech na sali. Plus sterowanie bohaterką (lepiej przemilczeć). Może i słabsza niż poprzedniczki, ale czuć zew przygody, nie męczę się, dobrze mi jest z Kate 🙂
Syberia, najpiękniejsza seria gier jaka powstała.
Część trzecią odpuściłem po kiepskich opiniach recenzentów i graczy aby nie psuć sobie smaku tej nietuzinkowej serii. Cieszy powrót do formy i wlatuje na listę must play na ten rok .
Kocham pierwsze dwie Syberie, za to nigdy nie grałam w trójkę. Miło przeczytać, że seria wróciła na właściwe tory i prezentuje się znowu z najlepszej strony.
Chyba czas wrócić do tej pięknej serii!