Vampire The Masquerade: Coteries of New York
Vampire: The Masquerade to popularna gra fabularna powstała w latach 90. Dla tych, którzy nie wiedzą czym są gry fabularne już tłumaczę. Na pewno widzieliście kiedyś w amerykańskich filmach grupkę przyjaciół koczujących w piwnicy (musowo przy świecach), rzucających w siebie fikuśnymi kostkami o setkach ścianek. To właśnie jest ten fenomen. System Wampirów z papieru naturalnie przeszedł do gier komputerowych, przy okazji skutkując stworzeniem jednej z najlepszych gier RPG wszech czasów. Vampire The Masquerade – Bloodlines jest tak samo kultowe jak zepsute, aż dziw bierze, że ludzie za punkt honoru postawili sobie naprawienie tego, co Troika Games wydało na świat. Strach pomyśleć jak dobrą grę by upichcili, gdyby mieli czas i fundusze. Ale zaraz, przecież to nie jest tekst o Bloodlines. Nie jest, ale na Coteries of New York każdy fan uniwersum będzie patrzył przez pryzmat Bloodlines, zastanawiając się, czy Koteria Nowego Yorku dumnie będą mogły stanąć obok tej legendy RPGów. Moja recenzja tego nie przeanalizuje, bo najlepsze w tym wszystkim jest to, że sam… nigdy w Bloodlines nie grałem.
I dlatego też najnowsza odsłona Wampirów jest idealna dla mnie i dla każdego, kto będzie chciał się wdrożyć w uniwersum. U podstaw jest powieścią wizualną, więc przede wszystkim stawia na narrację, dialogi, postacie i opisy, przez co jest swoistym wprowadzeniem do świata, w którym wampiry żyją między śmiertelnikami. Warto tutaj zacząć od tak elementarnych spraw jak to, do kogo ta gra jest skierowana, ponieważ wydaje mi się, że od tego zależeć będzie, czy gracz spędzi dobrze czas w Nowym Jorku. Na starcie gry do wyboru mamy trzy klasy postaci pochodzących z różnych klanów – dwóch mężczyzn i kobietę. Wybór klasy ma wpływ na umiejętności prowadzonej postaci, zmienia początkową fazę gry oraz modyfikuje niektóre dialogi. Przykładowo Eric z klanu Brujah specjalizuje się w spuszczaniu łomotu, jeśli macie ochotę trzaskać po pysku wszystko i wszystkich to będzie idealny wybór dla Was, pozostałe postacie załatwiają sprawy bardziej „manipulacyjno-psychologicznie”, nie zmienia to jednak w większym stopniu gry.
Historia zaczyna się w momencie, kiedy nasz wybraniec jest jeszcze człowiekiem, śledzimy ostatni wieczór, w którym jego serce pompuje krew. Jako, że lubię przemoc fizyczną postawiłem na Erica, który skłoniony miłosnymi rozterkami udał się do klubu, żeby spuścić z siebie odrobinę pary. Od słowa do słowa akcja potoczyła się tak, że w mgnieniu oka znalazł się w pokoju hotelowym przy boku tej jedynej, tej poznanej w kolejce do toalety, tej, której imię z rana przychodzi trudno, tej… Dobra, wiecie już jaki typ mam na myśli. Niestety, zamiast upojnej nocy, Eric budzi się bez tętna, za to z ogromnym głodem. W pokoju obok wysysa krew z ludzi do cna i musi ratować się ucieczką z hotelu, w czym nie pomaga dezorientacja spowodowana przemianą w Dziecko Nocy. Na szczęście na ratunek przychodzi Qadir, szeryf wampirzej społeczności, pomaga Ericowi wydostać się z całej tej kabały, daje instrukcje co do dalszego postępowania oraz… stawia przed sądem. Vampire The Masquerade stawia duży nacisk na politykę wewnątrz wampirów, większość rozgrywanych w historii wątków ma podłoże właśnie w politycznych przepychankach między poszczególnymi Koteriami. Żeby się w tym wszystkim nie pogubić, twórcy zaimplementowali kilka ułatwiaczy.
Dzięki słownikowi możemy bez problemu przeczytać definicje wszystkich nazw własnych, które przewijają się przez całą grę. Jest to o tyle przydatne, że gra tworzona przez polskie studio nie doczekała się polskiego tłumaczenia, więc jeśli czegoś nie zrozumieliśmy do końca albo uleciał nam wątek, to w dowolnym momencie możemy skoczyć do słownika i na spokojnie sprawdzić definicje danego określenia. Tym samym mamy też dziennik rozmowy, jak w każdej szanującej się wizualnej nowelce. System dialogów prezentuje przed nami najczęściej trzy różne odpowiedzi i pomimo tego, że niektóre sytuacje możemy sobie zablokować wybierając złe kwestie, to mimo wszystko trzeba się naprawdę natrudzić, żeby to zrobić – gołym okiem widać niewłaściwą odpowiedź i bez problemu można jej uniknąć. Nawet jeśli nie, to przeważnie jedyną konsekwencją popełnienia faux pas jest niezręczna wymiana zdań. Same rozmowy napisane są naprawdę zgrabnie i aż chce się czytać, tym bardziej, że często wplatane są nawiązania do popkultury.
Główna oś fabularna przebiega za każdym razem tak samo, nie mamy wpływu na zakończenie. Możemy za to dowolnie wybierać pomiędzy zadaniami pobocznymi, których jest więcej niż kilka. Tematem przewodnim gry jest budowanie tytułowej Kliki, więc naszym zadaniem jest przekonanie jak największej ilości wampirów do współpracy i właśnie w tych pobocznych historiach nowe Wampiry błyszczą, bowiem wyskakuje na nas plejada świetnie napisanych postaci, na czele z Hope, nieumarłą streamerką, która rozszarpuje własne ciało na wizji, ku uciesze żałosnych śmiertelników. Pomimo szokującego wejścia, Hope jest jeszcze bardziej skomplikowana niż makabryczny show sugeruje, tyczy się to praktycznie każdej postaci pobocznej. Niestety (albo stety), nie ma możliwości poznania wszystkich wątków przy pierwszym przejściu. Gra operuje systemem nocy, który ogranicza czas na aktywności. Po zachodzie słońca mamy okazje do maksymalnie dwóch werbunkowych wypadów plus wątek główny, przez to Wampiry stawiają na wielokrotne przejścia, można poznać wszystko, kończąc grę jednorazowo każdą z trzech postaci, co nie zajmie zbyt długo, ponieważ gra jest stosunkowo krótka – przy skrupulatnym i rozwleczonym czytaniu rozmów całość zamyka się w około 7 godzinach.
W tym miejscu trzeba też wspomnieć o muzyce, która tworzy niesamowity klimat nocnego miasta opanowanego przez nieumarłych. Powiedziałbym, że ścieżka dźwiękowa to najmocniejszy punkt Coteries of New York, który świetnie komponuje się z animowanymi tłami. Gasnące latarnie, spadający deszcze i niepokojąca muzyka przygrywająca podczas badania miejsca zbrodni w rynsztoku potrafią zapisać się w pamięci. Czego niestety nie mogę powiedzieć o modelach postaci, które w większości przypadków są wątpliwej jakości. Najpewniej taki był zamysł na styl graficzny, ale statyczne rysunki zrobione jakby od niechcenia źle współgrają z resztą audiowizualnej otoczki i świetnie napisanymi charakterami, przez co psują odrobinę ogólny odbiór gry.
Czy warto zagrać? Tak, jeśli tak samo jak ja przymierzałeś się do tego uniwersum, ale nie bardzo wiedziałeś, z której strony je ugryźć. Koteria to świetne wprowadzenie do uniwersum i jeśli ktoś nie ma uczulenia na wizualne nowelki i czosnek to na pewno będzie się dobrze bawił. Vampire The Masquerade: Coteries of New York traktuję jako przystawkę przed daniem głównym w postaci Bloodlines 2. Smakuje dobrze, momentami wybornie, pobudza apetyt do momentu, aż żądasz więcej, tylko po to, żeby… urywać się w kulminacyjnym momencie. Chciałoby się jeszcze z dodatkową godzinkę na domknięcie frapujących wątków. Kto wie, może historia będzie częścią drugiego Bloodlines?
GRĘ DO RECENZJI DOSTARCZYŁO STUDIO: DRAW_DISTANCE. DZIĘKUJEMY! |
Streamerka rozszarpująca swoje ciało na wizji, ciekawe. Nawet nie wiedziałem, że te uniwersum jest zakorzenione w jakiejś grze fabularnej/planszowej/czy jak to nazwać dokładnie.
Dzięki, dzięki. Zaznaczę sobie tą grę, może skuszę się na zagranie w nią kiedyś. 🙂