Lorelei and the Laser Eyes

Rezydencja najeżona tuzinami łamigłówek, sterty poszarpanych notatek i pokaźna galeria pozamykanych drzwi – skąd my to znamy, prawda? Otóż nie! Tak powykręcanego na różnych poziomach abstrakcji labiryntu zdarzeń, jaki zaserwowano w nowym dziele studia Simogo, z pewnością jeszcze nie doświadczyliście. Zaczynający się powoli i ociężale czarno-biały kryminał, wraz z każdą rozegraną godziną zasypuje nas kolejnymi absorbującymi wątkami, a także magiczną zabawą czasem i przestrzenią. Fioletowo-szary kontrast z czasem nabiera rumieńców, ale to jedynie mały trybik w machinie zwanej Lorelei and the Laser Eyes. Eksperymencie myślowym, którego nigdy nie zapomnicie.


Misdirection Bossa Nova


Hotel Letztes Jahr to, jak na dom zajezdny, dość nietypowe miejsce. Pełno tu awangardowych galerii, plumkających cichutko gramofonów, a przed wejściem stacjonuje zamknięta karawana. Główna bohaterka przyjeżdża tu na zaproszenie Renzo Nero, reżysera i wizjonera pragnącego wciągnąć nas w pewną grę. Ręcznie podpisany list dotyczy jednak nie tyle głównej postaci, a nas – graczy. Poza samą wiadomością, na zachętę otrzymujemy zdjęcie martwej, leżącej w kałuży krwi kobiety. Interesujące? Zamykamy więc samochód (lub zostawiamy otwarty – możemy o tym zdecydować sami) i zagłębiamy się w detektywistyczną zabawę pełną logicznych łamigłówek. W grę, o której będziecie myśleli również po odejściu od ekranu i która skłoni Was do wielu niecodziennych analiz. I choć brzmi to może przesadnie pompatycznie, jak na tytuł oparty na układaniu klocków i przepisywaniu szyfrów, tak ostatecznie sprowadza się to do wielu górnolotnych przemyśleń natury filozoficznej i egzystencjalnej.

Lorelei and the Laser Eyes - screenshot 1

Liczba dostępnych ścieżek i skrótów może początkowo przytłoczyć.

Tajemnicą jest tu niemal wszystko, z czym obcujemy od początku przygody. Nie wiemy kim jest kobieta, w którą się wcielamy, o jakie strony skryptu pyta nas gospodarz imprezy, ani kim jest staruszka leżąca w przydzielonym nam hotelowym pokoju. Obeznani w popkulturze odnajdą tu wiele różnych inspiracji filmowych, a doświadczeni gracze poczują aurę klasycznego survival horroru. Samemu uśmiechnąłem się nieraz pod nosem, odnajdując motywy jawnie nawiązujące do serii Silent Hill. W dalszej części gry na odkrycie czeka kilka nowych mechanik i perspektyw zabawy, dzięki którym pomimo sporego czasu potrzebnego na ukończenie gry (dochodzącego nawet do trzydziestu godzin), tytuł ten nawet przez chwilę nie nuży i nie przytłacza.


To jedna z najbardziej fascynujących gier, z jakimi kiedykolwiek obcowałem.


Ogromną zaletą Lorelei and the Laser Eyes jest spora otwartość rozgrywki. Poza finałową sekwencją, gra w żadnym momencie nie prowadzi nas jak po sznurku. Kolejność zwiedzania hotelu i rozpracowywania łamigłówek zależy w większości tylko od nas. Błądzenie po którymkolwiek z labiryntów możemy w dowolnej chwili przerwać i przejść do innych aktywności. Jeśli czujemy, że do rozwiązania danego problemu brakuje nam danych (jak w przypadku dużego astronomicznego zegara stojącego blisko holu głównego), wracamy do problemu kilka godzin później, bogatsi o zdobytą wiedzę. Wszystkie odnajdywane notatki zapisują się trwale w pamięci naszej postaci, więc możemy do nich wrócić w dowolnym momencie. Całość ułatwiają również podpowiedzi zostawione nam przez twórców. W wielu listach i innych kluczowych papierach najistotniejsze informacje podkreślone są na czerwono, co daje nam jasną wskazówkę, na co zwrócić szczególną uwagę.

Wszystko to powoduje, że jako gra logiczna jest to wymagające, ale jednocześnie niezwykle sprawiedliwe wyzwanie. Wystarczy być odpowiednio skupionym i zwracać uwagę na każdy najmniejszy detal. Fantastyczną sprawą jest również walor edukacyjny gry. Jeśli przed zagraniem w nią nie mieliście odpowiedniej wiedzy, po jej ukończeniu będziecie operowali liczbami rzymskimi niczym starożytny uczony, a także zaznajomicie się z greckim alfabetem, znakami zodiaku, czy też… procesem testowania gier wideo! Po korytarzach rozpływa się intensywny aromat espresso, a dziewiątka kier nie zawsze jest tym, czego się spodziewamy. Piękna sprawa!

Lorelei and the Laser Eyes - screenshot 2

Jeden z pierwszych testów naszych matematycznych kompetencji.


1847, 1963, 2014


Lorelei and the Laser Eyes - screenshot 4Przeróżnej maści wyzwania umysłowe są tu esencją zabawy, ale i źródłem niesamowitej satysfakcji. Zaczynając od prostych ćwiczeń matematycznych, dopasowywaniu kształtów i wyszukaniu kodu w znalezionej notatce, a kończąc na kreśleniu szeregu skomplikowanych kombinacji i abstrakcyjnych szyfrów w pozaziemskim języku. Na pewnym etapie gry poszlak i powiązań jest tyle, że rozpisanie ich na kartce papieru okazuje się zbawienne. Ostatecznie możemy też zakończyć zabawę z zeszytem pełnym notatek, co i tak nie uchroni naszego umysłu od wytężonej pracy pamięciowej. Najważniejsze jednak jest to, że tu nie ma miejsca na nudę, a postawione nam wyzwania potrafią raz zadziwić nietuzinkową pomysłowością, a innym razem być źródłem zaskakujących emocji. Pośród ślamazarnie rozpisywanych dowodów śledztwa, nagle wycelowany w naszą stronę rewolwer jest impulsem i prowodyrem niesamowitego napięcia, a napis „Game Over” i konieczność wczytania stanu gry nie jest motywem, z którym zwykliśmy obcować w tego typu grach.

Labirynt jest motywem przewodnim całej gry i mierzymy się z nim na wielu różnych płaszczyznach. Metaforycznie poprzez łączenie związków przyczynowo-skutkowych i próbę odgadnięcia istoty problemu, ale także fizycznie, gdy w różnych perspektywach przemierzamy wijący się gąszcz korytarzy i przejść. Niby ten sam labirynt, ale każdorazowo inny. I gdy myślimy, że skomplikowane puzzle wreszcie zaczynają układać się w całość, a my zbliżamy się do rozwiązania zagadki, gra parska nam w twarz złowieszczym śmiechem, szepcząc: „Misdirection, Signorina! Misdirection!”.

Lorelei and the Laser Eyes - screenshot 5To, co mnie najbardziej ujęło w Lorelei and the Laser Eyes, to poziom abstrakcji skonstruowanej tu układanki i ogromne przywiązanie do detali. Cała przygoda jest jedną wielką, wielopoziomową zagadką, której rozwikłanie wymaga od gracza połączenia wszystkich napotkanych kropek i kresek. Rozwiązując jedne łamigłówki, w nagrodę otrzymujemy fragmenty innych, bardziej złożonych. I dopiero sklejenie ich wszystkich w finalną, dekodującą sekwencję, ukazuje nam mozaikę absurdu, w ramach której weryfikowane są wszystkie nasze wcześniejsze domysły i teorie.

I to właśnie w tym ostatnim, niedopowiedzianym akapicie historii, tkwi ostatnia z ogromnych zalet Lorelei. Twórcy bawią się z nami w kotka i myszkę, z jednej strony co rusz okręcając nasze domysły wokół charakterystycznych dat i imion, z drugiej pozostawiając nam ogromne pole do własnych przemyśleń. Kto tu tak naprawdę jest ofiarą, a kto zbrodniarzem? Kto jest realny, a czyja postać jest fikcyjna? O kim i o czym tak naprawdę jest ta historia? Symbolika i niecodzienna metaforyka są tu ogromnymi nośnikami intrygujących treści, co w połączeniu z nieco sennym, ale i hipnotyzującym klimatem daje w rezultacie cudowne doświadczenie. Tym wartościowsze, im głębiej zanurzycie się w świat przedstawionej tu fantazji.

Lorelei and the Laser Eyes - screenshot 3

Część zagadek przenosi nas w wymiar retrospekcyjnej iluzji, od której zależy nasze życie.


Gamble to pass, or perish!


Lorelei and the Laser Eyes - screenshot 6W całym tym majestacie wrażeń, jaki staram się tu przelać, mam tylko jeden przytyk, którego nie mogę przemilczeć. Jest nim zbyt mocno uproszczone sterowanie, sprowadzające się do używania wyłącznie jednego przycisku interakcji. Na konsolach Nintendo Switch i padach Sony służy do tego dowolny przycisk, zaś na PC używamy głównie Entera. W niektórych sytuacjach prowadzi to do irytujących dziwactw, gdy zamiast wyjść z danej łamigłówki przyciskiem „wstecz”, zmuszeni jesteśmy wykonać jakąkolwiek złą kombinację. Czasem będzie to pojedyncze szarpnięcie za kłódkę, ale w skrajnym przypadku musimy zaliczyć aż szesnaście niepotrzebnych kliknięć na panelu. Bywają też momenty, w których zajdzie nam za skórę niewygodna kamera, czy zbyt bliskie umiejscowienie interaktywnych przedmiotów, jednak są to sytuacje sporadyczne. Poza tym Lorelei odznacza się wspaniałą czytelnością i płynnością. Nieważne czy spacerowałem po hotelu na ekranie monitora, czy na małym wyświetlaczu Switcha Lite, zawsze bawiłem się równie dobrze.

Na deser Szwedzi proponują skromny, ale ciekawie zrealizowany wgląd we własne portfolio. Sukcesywnie wypychana portmonetka z amerykańskimi dolarami pozwoli nam zakupić kilka przedmiotów opcjonalnych, nawiązujących do poprzednich, znacznie mniej popularnych gier studia Simogo. Wśród nich znajdziemy kolekcjonerskie figurki nawiązujące do pierwszych, wydanych jedynie na iOS-ie tytułach, a wśród dodatkowych minigier dostajemy dostęp między innymi do usprawnionej wersji SPL-T z 2015 roku. Jak sami twórcy przyznają na swojej stronie internetowej, Lolerei jest w pewnym sensie kolażem stylów i pomysłów, bazujących na ich dotychczasowej twórczości.


Lorelei and the Laser Eyes zaleje Was onirycznym klimatem, przemieli Wasze szare komórki i pamięć długotrwałą, a gdzieś w tle oczaruje tajemniczością i kokieteryjnym uśmiechem. To jedna z najbardziej wyjątkowych gier, z jakimi kiedykolwiek obcowałem. Jako entuzjasta gier logicznych, zostałem zahipnotyzowany niczym ofiara magika, wrzucającego mnie do swojego cylindra i przenoszącego na drugą stronę magicznego lustra. Tylko czy zjawisko, które tu opisuję, to w ogóle jest jeszcze gra wideo? I czy to aby na pewno ja ją tutaj recenzuję? Tego sam już tak naprawdę nie wiem.

Lorelei and the Laser Eyes | Recenzja | Cross-Play

One thought on “Lorelei and the Laser Eyes

  1. To mnie zaciekawiłeś 🙂 Zagadki na kilkadziesiąt godzin, podane w taki sposób, że ciężko się oderwać? Nic tylko kupić, zrobić kawkę w domowym zaciszu, przygotować notes i ołówek i wciągnąć się w wir wydarzeń. Czytając wpis, przypomniałem sobie o interaktywnych grach książkowych z cyklu Dziennik29. Jakby co to polecam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *