Way of the Hunter
Od dziecka uwielbiałem obcować z przyrodą, jednocześnie zawsze zastanawiałem się jak to jest być myśliwym i polować na dziką zwierzynę. Na szczęście nie tylko ja miałem takie pytania i przez lata pojawiło się mnóstwo gier kręcących się wokół tematyki zawodowego łowiectwa. Jedne lepsze, drugie gorsze i choć przez ostatnie lata był tak naprawdę jeden tytuł godny uwagi, tak w tym roku pojawił się konkurent, który chce powalczyć o miano najlepszego w swojej dziedzinie. Czy nowicjusz udźwignie stres i podoła wysokim wymaganiom zagorzałych fanów myślistwa? Zapraszam do recenzji Way of the Hunter.
Już na wstępie pozycja chce się wyróżnić na tle konkurencji w postaci konkretnej fabularnej kampanii. Tam gdzie The Hunter: Call of the Wild skupia się ogólnie na historii w zasadzie bezimiennego bohatera (albo jak kto woli awatara gracza), tak tutaj nasz bohater to River Knox. Młody kaskader na czas nieobecności swojego dziadka, obecnie przebywającego w szpitalu, przyjeżdża do Rancza „Bear Creek”, by wspomóc w tym czasie jego biznes. Zaczynamy od prostego tutorialu (krótkiego), po czym od razu przechodzimy do mięska i załatwiamy sprawy w imieniu dziadka odkrywając przy okazji przeszłość naszego bohatera. Oczywiście historia przedstawiona w grze nie ma co się równać poziomem skomplikowania fabularnego produkcji „made by Hideo Kojima”. Robi za dobry wypełniacz i tą pracę wykonuje należycie. Zwłaszcza, że nie mamy typowych wstawek robionych na silniku, tylko w formie listów i komiksów (rysowanych przez wspomnianego dziadka) i dostarczanych na ranczo do wnuka. Historia rozkręca się powoli, a my wraz z nią uczymy się tajników myślistwa.
Akcja Way of the Hunter toczy się w dwóch lokacjach. Jedna położona jest w Stanach Zjednoczonych, druga w Rumunii. Oba rezerwaty są ogromne (każdy z nich ma po ok. 88km2) i dodatkowo podzielono je na mniejsze strefy (bez żadnych ekranów ładowania), więc miejsca do biegania nam nie brakuje. Jeżeli chodzenie z buta nam się znudzi to zawsze pozostaje stalowy rumak, który znacznie przyśpiesza podróżowanie do jeszcze nie odwiedzonych zakątków tegoż cyfrowego świata. Terenówek jest kilka, każda opisana jest podstawowymi parametrami. Jedna z największych niespodzianek w grze to produkty na oficjalnej licencji (w Call of the Wild jedynie wzorują się na prawdziwych modelach). Dzięki temu mamy możliwość poobcować z takimi markami jak Remington, Leuopold, Buschnell, Steyr czy Bonser & Klein, jednocześnie jeżeli ktoś zna się na broni palnej lub sprzęcie łowieckim w ogólnym znaczeniu, to nie będzie miał problemu w odnalezieniu się w temacie.
W tej grze nie liczy się ilość, a jakość i jestem pod wrażeniem tego, jak świetnie oddano wyposażenie. Może nie mamy dostępnych łuków w grze, tak sztucery (karabinek myśliwski) i strzelby dzielące się na boki, ekspresy czy półautomaty śrutowe spokojnie zaspokoją niejednego amatora broni palnej. Choć tytuł niedawno wyszedł na konsole obecnej generacji, to już doczekał się kilku darmowych aktualizacji zwiększających ilość broni czy akcesoriów (przy okazji poprawiając znaczące bugi trapiące tą pozycje – o czym za chwilę).
Wracając do tematu naszego herosa, krok po kroku spełniamy prośby klientów dzielące się na misję fabularne, side questy, czy opcjonalne zadania polegające na upolowaniu konkretnego zwierza w odpowiedni sposób. Osobiście najbardziej do gustu przypadły mi misje opcjonalne, które odkrywamy w momencie znalezienia np. dodatkowych schronisk lub rancz, gdzie wchodzimy w relacje z innymi myśliwymi (przy pomocy listów, a jakże). Ci, w zamian za wykonanie kilku wyjątkowych próśb, odwdzięczą się pozwoleniem na polowanie w danym regionie (a jeżeli komuś się nie chce, to zawsze może to pozwolenie wykupić za niemałą sumkę). Najnowszy patch 1.21 przynosi nam parę urozmaiceń i oprócz radia dorzuca dodatkowe kolory umaszczeń poszczególnych gatunków, zwiększa zróżnicowanie poroży oraz dodaje nowe zadania do wykonania w obu rezerwatach.
Jako, że jest to gra koncentrująca się na myślistwie trzeba wiedzieć na co się nastawić. To tytuł dla cierpliwych, czerpiących radość z obserwowania oraz śledzenia zwierzyny. Sami musimy odkryć, w których miejscach i w jakich godzinach różne gatunki zwierząt lubią przebywać. Jeżeli się przyłożymy, to gra będzie nas wynagradzać konkretnymi informacjami w swojej encyklopedii oraz wskaże stosowne miejsca na mapie. To od nas samych zależy czy poświęcimy czas na jej rozwój czy też pójdziemy na żywioł. Oczywiście jako, że Way of the Hunter idzie w realizm podczas polowań, trzeba mieć na uwadze, że ślady zwierząt, ich odchody czy ulubione kryjówki nie będą podświetlone na mapie niczym choinka bożonarodzeniowa. Dlatego dla tych mniej wprawionych na niższych poziomach trudności z pomocą przychodzi tzw. „zmysł łowcy”, który wskazuje nam, na jaką odległość zgodnie z kierunkiem wiatru, czuć nasz zapach, podświetla nam ślady krwi, ekskrementów, miejsc w których zwierzyna lubi przebywać oraz przedstawia nam szczegółowe informacje nt. rodzajów krwi. Zmysł ten znacząco przyśpiesza wyłapywanie drobnych niuansów, dzięki którym sami szybciej nauczymy się zwracać uwagę na detale, ale także bardziej będziemy czerpać przyjemność z grania, która nie stanie się żmudną pracą.
Wspominałem już o miejscach akcji. Dopisać mogę do tego różne rodzaje zwierząt, które są charakterystyczne dla danych regionów. Tym bardziej gra reklamuje prawdziwe tajniki myślistwa włącznie z zachowaniem etyki myśliwego. Zwłaszcza jeżeli mowa o faunie, to Way of the Hunter nauczy nas na co konkretnie poluje myśliwy i w jaki sposób należy to zrobić, aby po pierwsze, zwierzę nie cierpiało, a po drugie, aby dany gatunek nie rozwijał się w złym kierunku. To nic innego jak polowanie na słabsze jednostki, które mogą mieć ułomności fizyczne albo być schorowane, przez co mogłyby szerzyć nie tylko choroby ale i przekazywać złe geny. Swoista selekcja naturalna, którą też poniekąd kierują się drapieżniki. My z kolei możemy w danej chwili zdecydować czy chcemy naszą zdobycz sprzedać na mięso i odłożyć trochę mamony na lepsze wyposażenie czy chcemy wypchać zwierza. Jeżeli upolujemy samca z odpowiednim trofeum jak np. rogi, głowa to możemy taką zdobycz wystawić na swoim ranczu. A trzeba przyznać, że jest na co polować: od tych najmniejszych jak zajączki, borsuki po górskie kozy, mulaki, daniele, na wapiti czy łosiach kończąc. Nie można zapomnieć także o drapieżnikach, których jest może i zaledwie po kilka na mapę – bez lisa, wilka szarego czy baribala się nie obejdzie i choć mogą nam zrobić krzywdę, to nie ujrzymy napisu game over, nasz bohater straci zaledwie przytomność.
Zabawy jest więc co nie miara. Gra świetnie odpręża i można się przy niej zatracić na wiele godzin. Pozycja śmiga na Unreal Engine 4 i choć nie jest to silnik z góry przeznaczony do generowania wielkich i złożonych otwartych terenów, tak tutaj twórcom udało się z niego wycisnąć naprawdę wiele. Zwłaszcza po aktualizacji gry do wersji 1.21 jest to dopracowany kawałek kodu. Mamy dwie opcje graficzne do wyboru: jakość albo wydajność. Pierwszy oferuje nam wyższą rozdzielczość z lepszymi efektami graficznymi, drugi standardowo koncentruje się na wyższym frameracie. Osobiście po przetestowaniu obu, bardziej preferuje tryb jakości. To nie jest Call of Duty abym potrzebował jak najwięcej fpsów i jak najmniejszego input laga, by cieszyć się z gry. Oczywiście jest to kwestia gustu, ale tryb graficzny bardziej mi odpowiadał, ze względu na lepsze tekstury, wyższą rozdziałkę i mniejszy popin, który ze względów natury technicznej silnika jest zauważalny w momentach przejścia z jednej części rezerwatu na drugi.
Popup staje się minimalny w momencie załadowania danych przez konsole. W pozostałych przypadkach Way of the Hunter może pochwalić się świetnymi efektami graficznymi, bogatą ilością obiektów z dbałością o detale i różnorodnością terenów. Silnik wczytuje obiekty oraz cienie na bardzo dużą odległość przy naturalnej zmianie pory dnia i nocy wraz ze zmiennymi warunkami pogodowymi. Naprawdę można się zatracić w widokach i detalach, tym bardziej, że dla maniaków pstrykania wirtualnych fotek jest do dyspozycji całkiem rozbudowany tryb fotograficzny, który jednocześnie może służyć jak mini dron w celu wyszukiwania celów z powietrza. I choć modele postaci trochę odstają od reszty, tak zwierzęta, ich duża liczba poligonów oraz animacje to pierwsza liga, na którą aż miło popatrzeć. Do pełni szczęścia brakuje tylko komentarza Davida Attenborough lub Krystyny Czubówny.
Skoro sferę wizualną mamy za sobą to nie mogę nie wspomnieć o udźwiękowieniu. Niczym w Zeldzie Breath of the Wild, muzyki tutaj jest jak na lekarstwo (choć z aktualizacją 1.21 w aucie możemy posłuchać radia). Developerzy skoncentrowali się na dźwiękach natury, nawoływań zwierząt czy wystrzałów broni palnej i akcesoriów jak chociażby wabiki myśliwskie imitujące odgłosy wydawane przez konkretną zwierzynę. Tutaj polecam dobry zestaw kina domowego albo porządne słuchawki. Usłyszymy skąd dochodzi szum płynącej wody, każdą łamaną gałązkę, będziemy doskonale wiedzieć, z której strony samiec łosia nawołuje samice, zaś wystrzał z broni palnej sprawi, że inaczej popatrzymy na dźwięki pukawek w Call of Duty. Deweloper wykonał tutaj kawał dobrej roboty i przechadzając się w grze w godzinach nocnych, miałem bardziej pełniejsze portki niż gdy ogrywałem The Callisto Protocol (a to niby survival Horror), ponieważ lasy bez sztucznego oświetlenia czy światła księżyca są tak ciemne jak jaskinie, a odgłosy wydawane przez dziką zwierzynę, czy to dużą czy małą przyprawiają o dreszcze.
Szkoda więc, że pomimo takich pozytywów, pozycja dalej ma pewne problemy natury technicznej. Czasami zdarzają się „zwiechy” całej gry, gdy szybko przeskakujemy z widoku ogólnego na widok z lunety, lub też w momentach przemieszczania się terenówką z bardzo dużą prędkością. Parę razy zdarzyło mi się, że gra wywaliła mnie do Dasha konsoli. Na szczęście po ostatnich aktualizacjach takich wpadek jest zasadniczo mało. Mam tylko nadzieje, że Way of the Hunter sprzeda się dobrze, zaś twórcy będą wspierać tytuł tak dobrze jak robią to developerzy odpowiedzialni za The Hunter: Call of the Wild, który na przełomie kilku lat dorobił się świetnych dodatków w postaci dodatkowych rezerwatów, zwierząt na które można polować, większej ilości broni i akcesoriów czy nawet czworonożnego kompana.
Osobiście nie sądziłem, że Way of the Hunter tak bardzo przypadnie mi do gustu. Pierwotnie przed patchami 1.20 i 1.21, pozycja cierpiała na sporo bugów technicznych i graficznych, które odbierały przyjemność z grania. Tak teraz po ich usunięciu to czysta przyjemność zanurzyć się w tejże pozycji, zapomnieć na chwilę o problemach życia codziennego i pogrążyć się świecie gry, stając się jednością z naturą i zwierzyną na którą polujemy.
Jest to świetna odskocznia od typowych pozycji i jeżeli ktoś jest cierpliwy, ma trochę samozaparcia to myślę, że będzie się doskonale bawić. Tym bardziej, że można grać razem w coopie dla dwóch graczy, wybrać jeden z dwóch rezerwatów, wymyślać dla siebie jakieś wyzwania i zwyczajnie oddać się dobrej zabawie. Tym bardziej widząc, jak developerzy aktywnie eliminują bugi, a jednocześnie za darmo dorzucają zawartość. Jestem pewien, że gra na stałe zadomowi się na dyskach amatorów cyfrowego myślistwa.
GRA DO RECENZJI DOSTARCZONA PRZEZ PLAION
DZIĘKUJEMY ZA WSPARCIE!
Za dzieciaka zagrywałem się w Deer i Trophy Huntera. Może czas odświeżyć tematykę polowań bo od tego czasu wyszło kilka interesujących tytułów jak powyższy Way.