Captain Toad Treasure Tracker

Captain Toad Treasure Tracker

Captain Toad Treasure Tracker pierwotnie pojawił się na Wii U w 2014 r., był niejako ciekawą odskocznią od wysokobudżetowych produkcji zbierając pozytywne oceny. Jako, że platforma ta okazała się komercyjnym niewypałem, nic więc dziwnego, że Nintendo zdecydowało się na port na platformy, które odniosły znacznie większy sukces: Switch oraz 3DS. Czym są więc przygody Muchomora?


W najprostszy sposób można opisać tytuł jako zbiór plansz z łamigłówkami. Tytuł posiada bardzo niezobowiązującą fabułę, w której nasz bohater czyli tytułowy Kapitan Ropuch wraz ze swoją towarzyszką przygód Toadette próbują zdobyć upragnioną „Gwiazdkę” (czyt. Power Star). Pech chciał, że wielkie przebrzydłe ptaszysko Wingo upatrzyło sobie błyskotkę dla siebie przy okazji porywając Toadette (a raczej biorąc pasażera na gapę). Nasz pocieszny grzybek wyrusza więc w podróż po różnych światach, w których nie dość że zbiera masę hajsu to ma za cel uratować swoją partnerkę (choć wedle Nintendo, Toady są bezpłciowe i ich kapelusze to tak naprawdę nakrycia głowy – mindfuck po całości).

Captain Toad Treasure Tracker

Przygoda naszego małego Indiany Jonesa dzieli się na kilka książek, gdzie każda z nich ma od kilku do kilkudziesięciu poziomów (łącznie jest ich ok. 70-80). Każdy poziom można najłatwiej porównać do japońskich miniaturowych ogrodów Hakoniwa. Naszym celem jest więc pomóc Ropuszkowi zdobyć gwiazdę na każdej z plansz. W przeciwieństwie do Mariana, nasz zgrzybiały bohater nie może skakać (winnym jest zapewne plecak wypełniony po brzegi sianem), co pozwoliło twórcom na urozmaicenie pozornie banalnych lokacji wszelakimi dźwigniami, windami, lewitującymi platformami, a nawet mamy plansze w których jedziemy wagonikiem i strzelamy z rzodkiewek do wszystkiego co popadnie. Żeby nie było za nudno to na każdym poziomie jest trochę rzeczy do zebrania. Mamy więc diamenty (po trzy na każdy level), możemy także skupić się na specjalnych zadaniach do wykonania, np. musimy uniknąć trafienia albo trzeba znaleźć kilka dobrze ukrytych plakatów. To oczywiście nie koniec. W wersji na Wii U dodatkowa zawartość schowana była za kupnem dedykowanej figurki Amiibo, tak na Switchu bonus jest odblokowany od początku. Co to za gratis? Otóż po przejściu każdej planszy mamy możliwość wybrania 8-bitowego mini Toada, który to chowa nam się po planszy a naszym zadaniem jest odszukanie go. Bonus fajny, więc zaliczam to na plus. Poziomy nie są może długie, ale potrafią być bardzo rozbudowane i aby zdobyć kompletnie wszystko czasami trzeba się nagłowić. W zależności więc od naszych preferencji, gra może nam starczyć od kilku do kilkunastu godzin.

Jeżeli ktoś widział chociaż jeden poziom z Captain Toadem w Super Mario 3D World lub widział jakikolwiek zwiastun pełnoprawnej gry to może śmiało stwierdzić, że jak na zbiór łamigłówek tytuł prezentuje się nad wyraz okazale. Całość śmiga na silniku z Mario Kart 8, który to również napędzał wcześniej wspomnianą odsłonę z Marianem w roli głównej. Nintendowy Indiana nie ma się więc czego wstydzić. Zaczynając od rozdzielczości mamy 1080p w trybie stacjonarnym oraz 720p przenośnie. Do tego można doliczyć prawie betonowe 60 klatek (z drobnymi czkawkami) na sekundę, a otrzymujemy naprawdę zacny kawałek kodu (dla porównania wersja na Wii U śmiga w 720p/480p i 60 klatkach). Lokacje zaś to spektrum różnorodności. Od małych tropikalnych wysepek otoczonych lazurową wodą w której widać chip-chipy (i do której można wejść) po nawiedzone cmentarzyska, dżungle, kopalnie czy typowe jaskinie pełne lawy. Oczywiście różnorodność jest znacznie większa, a przemierzanie kolejnych plansz sprawia sporo radochy. Co jakiś czas gra oferuje nam dodatkowo potyczkę z bossem i choć są one banalne, tak ich wykonanie zasługuje na pochwały, zwłaszcza jeżeli mowa o pewnym smoku. Wielka szkoda więc, że głównych oponentów jest zaledwie dwójka. Sama strona stylistyczna oferuje nam przyjemne pastelowe kolory i z dużą przyjemnością ogrywałem tytuł czy to na dużym tv czy też przenośnie.

Captain Toad Treasure Tracker

Kontynuując dobrą passe, chciałbym pochwalić sferę audio ale niestety nie mogę. Muzyka po prostu jest i na pewno nie mogę napisać, że wpada w ucho. Można by rzec, że jest wręcz ułomna do tego stopnia, że szybko zaczyna wpadać w pętle co momentami aż irytuje. Przypomina to trochę pójście na łatwiznę jak w przypadku ścieżek dźwiękowych do wszystkich odsłon z serii New Super Mario Bros. (czyli zrobione na jedno kopyto). Tutaj nawet motyw przewodni jest nijaki i po przesłuchaniu go kilka razy chciałoby się całkowicie wyłączyć muzykę. Jak dla mnie to największa wada tej gry. Sytuacji nie ratuję strefa sfx, która jest moim zdaniem kalką z Super Mario 3D World. Dodatkową łyżką dziegciu jest fakt, że bonusowe poziomy z wyżej wymienionego 3D World zostały całkowicie usunięte, a na jego miejsce stworzono cztery levele bazujące na Super Mario Odyssey. Osobiście poczułem typowy zawód, który od czasu do czasu serwuje nam Nintendo pod postacią dwóch kroków w przód i jeden w tył.

O gustach się nie dyskutuje, ale na pewno warto wspomnieć o sterowaniu, które podzieli graczy na dwa obozy. Gra była stworzona z myślą o Wii U i jego Gamepadzie co owocowało ciekawym wykorzystaniem jego możliwości. Od żyroskopu, drugiego ekranu po dotykowy ekran. Na Switchu możemy korzystać z tych funkcji wybiórczo. W trybie stacjonarnym korzystamy z Joy-Conów/Pro Controllera, które wykorzystują żyroskop oraz prawą gałkę do obracania kamery/obiektów lub aktywowania wszelakich dźwigni. W trybie przenośnym z kolei możemy korzystać wyłącznie z dotykowego ekranu. Nie byłoby to złe gdyby nie sama konstrukcja Switcha, która powoduje, że co chwilę musimy trzymać konsole jedną ręką, a drugą mazać po ekranie. Na dodatek są plansze jak jazda wagonikiem, gdzie możemy celować wyłącznie za pomocą gałek bez możliwości dodania funkcji żyroskopu (jak np. w Splatoon 2). Jak dla mnie takie rozwiązanie jest mało intuicyjne i jedynie w trybie stacjonarnym gra się bardziej jak za czasów z Wii (choć dotyczy to głównie joy-conów, bowiem Pro Controller jest przy tej grze nieprecyzyjny).

Captain Toad Treasure Tracker

Żeby nie było tak negatywnie to trzeba przyznać, że jak to u Niny bywa, zabawa lokalnie nie została pominięta i osoby z małymi pociechami mogą śmiało ogrywać tytuł razem. Wystarczą do tego dwa joy-cony i drugi gracz wówczas przejmuje kontrole nad małym celownikiem, którym może pomóc swojemu wychowankowi strzelając do przeciwników owockiem lub zatrzymując ich w miejscu. Oczywiście to nie koniec niespodzianek, bowiem dla posiadaczy Nintendo Labo, ekipa hydraulika zaoferowała darmowy update, który pozwala przejść kilka poziomów w formie „kartonowego” VR. Tryb ten poleciłbym bardziej jako ciekawostkę, ale użytkownicy Labo nie są obecnie rozpieszczani, więc śmiało można firmę pochwalić za chęci. Zaś dla tych co lubują się w przechodzeniu gry na 100% zainteresuje fakt, że wersja na Switcha posiada płatny dodatek zawierający dodatkowe plansze. Specjalna książka zawiera kolejnych 18 poziomów i niektóre z nich są całkowicie nowymi lokacjami jak np. Piracki statek czy czekoladowa kraina pełna herbatników. Reszta z kolei to zmodyfikowane wersje starych poziomów. Myślę, że dodatkowi warto dać szansę, ponieważ jego cena to zaledwie 24 zł a często bywa przeceniony na 16 zł (z czego sam skorzystałem).

Captain Toad Treasure Tracker to dobry port, który może nie jest pozbawiony wad, tak na pewno sprawi sporo frajdy z obcowania z tytułem. Może i muzyce brakuje charakteru, ale za to gra nadrabia zawartością oraz wykonaniem.

8 thoughts on “Captain Toad Treasure Tracker

  1. Spoko recenzja. Od jakiegoś czasu planuję zakup Kapitana Ropucha ale jakoś zawsze coś innego wpada. Liczyłem że kooperacja jest bardziej rozwinięta to bym z żoną pograł. Nie podoba się jej Overcooked. No cóż poczekam jeszcze.

  2. Dzięki za reckę, wspomniany Indiana też wyszedł swego czasu na 3DS’a i przyznam szczerze, że byłem bliski jego kupna. Lubię od czasu do czasu gierki logiczne, a gry ze stajni nintendo można brać w ciemno. Jak to zwykle bywa, gry nie kupiłem i teraz ta pojawiła się na Słiczaja.
    Najbardziej właśnie mnie ciekawi jakie są różnice między wersją 3DS/Switch. Gierkę i tak bym ogrywał przenośnie więc ostry obraz z tv mi niepotrzebny, śmiało mogę się zadowolić niską rozdziałką 3DS’a/ Pytanie tylko gdzie gra jest wygodniejsza, heh. Jeżeli chodzi o dlc’ka to i tak mało kiedy je kupuję, zwykle ogrywam samą podstawkę. Co ciekawe, cenowo gry chyba stoją podobnie…

    1. Technicznie Toad na 3DS’a jest bardziej imponujący (biorąc po uwagę moc obliczeniową). Gra wygląda ślicznie na 3DS’ie i szczerze sterowanie jest znacznie lepiej przystosowane pod leciwego już handhelda aniżeli pod Pstryka. Na dodatek żaden etap w grze nie jest obcięty (lub wycięty). Wyjątek to chyba 30 klatek na 3DS’ie vs 60 na Switchu ale dla pewności polecam obejrzeć porównanie od Digital Foundry.

      1. Dzięki za info. Obadam temat, ale o ile te 30 klatek na 3DS’ie jest stałe to nie widzę problemu. Chciałbym napisać, że skoro ta wersja jest lepsza pod kątem sterowania to po co przepłacać…ale jak wspomniałem cena ta jaka grasuje po internecie jest taka sama praktycznie. Także myślę, że odpuszczę sobie słiczową wersję pozostając przy leciwym 3Ds’iku mając równie dobry, a może i lepszy fun z ogrywania tej produkcji . Thx

  3. Toadzika chyba wezmę na Wii U, bo mi się gierki już powoli kończą na tę konsolkę, dzięki za opinię!

  4. Tytuł bardzo fajny. Wykreowany jako rozwinięcie pomysłu minigierki z Super Mario 3D World. Nawet nie wiedziałem, że takie problemy ze sterowaniem występują w wersjach na Switch’a. To chyba jednak warto wybrać wersję na Wii U. Zwłaszcza, że jest mały bonus dla osób które mają zarówno na konsoli Toada jak i Super Mario 3D World, na Wii U, pod postacią małej komitywy tych dwóch tytułów 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *