Penumbra: Overture
Nim studio Frictional Games zasłynęło przerażającym horrorem Amnesia: Mroczny Obłęd, biegłości w zakresie straszących duszków i przesuwanych przedmiotów uczyło się na poligonie zwanym Penumbra. Szkółce siermiężnej, ale potrzebnej. Tak narodził się, będący początkowo jedynie demem technologicznym Overture (Przebudzenie), który z czasem urósł do pełnoprawnej gry. Debiutancka przygodówka dzisiaj nie dorasta do pięt żadnemu ze swoich następców, ale nie miejmy jej tego za złe. Od czegoś trzeba było zacząć.
Fusy z kieszeni
Penumbra: Overture powstała głównie z myślą o przesuwaniu skrzyń, układaniu przejść z europalet i wnikliwym łączeniu faktów. Podstawą tego doświadczenia jest autorski silnik HPL Engine, który gwarantuje ciekawe doznania w zakresie wykorzystywania fizyki przedmiotów i otoczenia. Wzięcie do ręki surowej dechy i zrobienie z niej kładki to oczywiste rozwiązanie problemu przepaści, które jednak nie musi przyjść nam do głowy naturalnie. Jeżeli nie brylujemy w rozwiązywaniu środowiskowych łamigłówek, pierwsza Penumbra będzie męczącym sprawdzianem skupienia i logicznego myślenia. Potrafi być przy tym dosyć irytująca, wszak samemu waliłem głową o ścianę aż trzy razy. Raz nie zajrzałem na zapajęczoną, najwyższą półkę regału, błądząc bezcelowo po korytarzach przez bitą godzinę. Innym razem zaciąłem się na umiejętnym wykorzystaniu dostępnych w plecaku przedmiotów. Bo wiecie, otwieranie kanistra z benzyną za pomocą młotka to normalna procedura tankowania. Hitem jednak okazała się konieczność rozszyfrowania kodu za pomocą najprawdziwszego alfabetu Morse’a. Krew w piach, żyły wyprute.
Przygodowemu aspektowi Penumbry towarzyszy również ten drugi, z którym bardziej utożsamiani są dzisiaj szwedzcy producenci. Psychologiczny horror i stałe poczucie zagrożenia są tu jednak wyłącznie wersją demonstracyjną okropności, którymi artyści raczyli nas w kolejnych produkcjach. Podróżując po kopalnianych korytarzach, chowamy się przed zmutowanymi psami podobnymi do tych z pierwszego Residenta, a arachnofobia głównego bohatera da nam się we znaki podczas niejednego ataku paniki. Pierwsze wrażenie jest jednak mocno złudne. Poczucie zagrożenia pryska jak bańka mydlana w momencie, w którym zorientujemy się, że posiadane w ekwipunku młotek i kilof są świetnymi narzędziami bojowymi. Każdego napotkanego czworonoga wystarczy potraktować kilkoma zamaszystymi ciosami i po robocie. Nie ma się czego bać. To, co miało być największą siłą przygodowego horroru, w moim przypadku sprawdziło się jedynie przez pierwszą godzinę. Reszta gry to dłubanina – klata w przód, kilof na bark i przed siebie.
Fabularna szarzyzna
Ekran startowy gry wita nas listem od zaginionego przed 30-toma laty ojca, który w spadku pozostawił dla nas niezrozumiałą książkę, wraz z kolekcją notatek. Poszlaki kierują bohatera na daleką północ Grenlandii, by pod bezkresnymi złogami śniegu odnaleźć właz do kompleksu badawczego pełnego tajemniczych wykopalisk. Jak na budżetowy wstęp, brzmi nie najgorzej. Rozwinięcie tego motywu niestety już tak kolorowe nie jest. Temat ojca i jego zagadki bardzo szybko idzie w odstawkę, pozostawiając nas ze stertą pamiętnikowych karteczek. W znaczącej części są to jednak nudne i zdecydowanie za długie opisy przeżyć byłych pracowników kopalni. Jeżeli pomiędzy krótkimi sesjami eksploracyjnymi mam przeczytać 10 stron przydługich i nużących wspomnień, to nie wpływa to dobrze na tempo i narrację całości. Niezależnie od tego, jak obojętne byłoby dla mnie sedno opowieści.
Tym samym doszliśmy do sytuacji delikatnie patowej. Bo skoro Overture nie stoi ani finezyjną fabułą, ani wystawnym horrorem, to czym? Na pierwszy i w zasadzie jedyny plan, który zestarzał się nie najgorzej i który ciągle może się podobać, wychodzi wymagająca i ciekawa zabawa logiczna oprawiona mrocznym i ponurym klimatem. Kopalniane korytarze są tak ciemne, jakie powinny być, oświetlane wyłącznie drobniutkimi światełkami lamp naftowych i naszych własnych źródeł światła. Nieważne czy idziemy z latarką, czy szybko zużywającymi się flarami, klimat podziemnego uwięzienia pozostaje na tyle gęsty, że pomimo braku realnego zagrożenia, doświadczenie to uderza w prawidłowe gatunkowe tony. Z kolei zabawa w odnajdywanie rupieci i używaniu ich w przeznaczonych do tego miejscach, to melodia na tyle znana fanom horrorów, że każdy powinien wyjść choć odrobinę usatysfakcjonowany.
Pierwszy epizod Penumbry był w dniu premiery niepokojącym i na swój sposób odświeżającym doświadczeniem. Upływ lat niestety odebrał mu dawny urok i dzisiaj, na tle bogatej konkurencji i późniejszych dokonań studia Frictional Games, jest jedynie średniakiem. Choć groza zamarzła gdzieś na grenlandzkich pustkowiach, Przebudzenie jest w stanie przyciągnąć nas na chwilę grobowym klimatem i zaciekawić kilkoma patentami na zagadki. Polecam podejść do gry jak do krótkiej ciekawostki i wprowadzenia do znacznie lepszego sequelu, niż jak do dobrego horroru. Jest wówczas cień szansy, że się nie rozczarujemy.