Assassin’s Creed Origins
Assassin’s Creed jest już z nami przeszło 13 lat i chyba nikomu specjalnie nie trzeba przedstawiać tej serii Ubisoftu. Do dziś pamiętam uśmiechy Jade Raymond i podekscytowanych fanów przy premierze pierwszej części. Choć nie wszystko zagrało, tak nie podejrzewałbym, że seria będzie tak długo kontynuowana, a z czasem eksploatowana i przeniknie do popkultury i świadomości nawet niedzielnego gracza. Jednak dziś skoncentruje się na 20 (10 jeśli liczyć tylko główną serię) części zwanej — Origins, w której cofamy się do starożytnego Egiptu, by poznać genezę bractwa skrytobójców.
Już na wstępie zaznaczam, że nie jestem jakimś super fanem tej serii, każdą grę staram się zawsze ocenić jak najbardziej obiektywnie, jednak w tym przypadku jest trudniej. Seria na przestrzeni lat była zmieniana, rozwijana i mogę śmiało powiedzieć, że wielu osobom (w tym i mi) dała się negatywnie we znaki. Wszystko za sprawą taśmowej produkcji, powielanych stereotypów i pokrętnej fabuły, która nawet po tylu latach nie została dobrze wykorzystana. Omawianą grę przeszedłem też bez DLC…
W grze wcielamy się w Bayeka ostatniego z medżajów, którzy w starym porządku nubijskim pełnili rolę obrońców ludzi, jednak zostali rozwiązani i popadli w zapomnienie. Wszystkie wydarzenia w grze mają miejsce w okresie Egiptu ptolemejskiego (323 p.n.e. — 30 p.n.e. ), który rozpoczął się od śmierci Aleksandra Macedońskiego (323 p.n.e), a zakończył wraz śmiercią Kleopatry VII (30 p.n.e). Jadnak jak w przypadku wszystkich innych gier z serii tło historyczne jest tylko podwaliną opowieści naszego bohatera. Oczywiście w grze spotkamy postacie historyczne (Cezar, Kleopatra itd.) jednak fabuła to najzwyczajniej w świecie fikcja literacka. Przygoda naszego medżaja zaczyna się w jego rodzinnym mieście — Siwa — jesteśmy świadkiem wydarzeń, które doprowadzają do śmierci jedynego syna protagonisty — Khemu. Bayek w poszukiwaniu zemsty i sprawiedliwości wyrusza w podróż za mordercami…
Tak w skrócie zaczyna się nasza przygoda. Jednak nie będę przytaczał zbyt wiele z historii, bo ta jest wręcz banalnie prosta, jednak posiada też pewne zwroty akcji, a chce wam oszczędzić spojlerów. Większość fabuły poznajemy w misjach głównych, a tych, wbrew pozorom, nie ma tak dużo. Mamy liczne wątki poboczne, jednak sama historia koncentruje się na Bayeku i ogólnikowo przybliża genezę bractwa asasynów. Oczywiście nie zabraknie sekcji w czasach teraźniejszych, problemów z Abstergo, teorii spiskowych i jabłek mocy. Wiecie typowego Ubisoftu. Ogólnie nie ma się do czego doczepić, historia jest dobrze napisana, ale nie porywa też jakoś bardzo. Motywy bohaterów i antagonistów nie są jakoś bardzo skomplikowane. Sekcji poza animusem jest raptem 3, co mi osobiście nie przeszkadza, ale jak na genezę bractwa, to twórcy tylko postawili jedno domino więcej przed całą serią. Brakuje trochę głębi, mamy raczej historię, w której zwykli mordercy stają się mordercami z kredem, co tylko dobitnie pokazuje jak „szarą” moralnością kierują się asasyni, zakon właściwie też. Origins nie próbuje podważać przyjętego porządku, a raczej istnieje na zasadzie: „hej nie było jeszcze gry o początkach bractwa”. W tej serii zawsze mnie zastanawiało dlaczego skrytobójcy i zakon są niczym dwie strony tej samej monety. Czy jest to celowy zabieg, czy może został stworzony tylko na potrzeby rozgrywki, która nie miałaby konfliktu bez antagonistów? Na przestrzeni serii Ubisoft wiele razy wyśmiewa graczy za ich podejście i nie kwestionowanie rozkazów. Wiele razy zabijamy ludzi tylko dlatego, że są z zakonem, a wiec, opierając się na wątpliwej logice gry, muszą zginąć, bo są źli. Klasyka. Tylko tak naprawdę asasyni też święci nie są.
Bayek zaczyna swoją historię jako idealista, wręcz napiszę, że ma najsilniejszy kompas moralny z wszystkich bohaterów serii. Zawsze walczy w słusznej sprawie i pomaga praktycznie w każdej sytuacji swoim pobratymcom, ale też i ludziom w potrzebie, przelewając krew tylko gdy jest to konieczne. Jednak z biegiem fabuły, jego motywacja przestaje opierać się tylko na zemście i pomocy zwykłym ludziom. Pojawiają się intrygi polityczne, walka o władzę i wpływy, a on sam zaczyna być bezwzględny, jeśli tylko przybliży go to do celu lub „morderców” syna. W pewien ciekawy sposób jego postać obrazuje jak nawet szlachetne motywy mogą zostać wykorzystane lub przekształcone do niecnych celów, zupełnie jak całe bractwo asasynów. Co nawiązuje też do samego Hasana ibn Sabbah z powieści Vladimira Bartola pt. Alamut (1938), na którym wzorowali się ludzie z Ubi. Jego kredo: „Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone”, którym się kierował jest chyba najbardziej kojarzonym cytatem z serii AC. Jednak w powieści Hasan był cynikiem i nihilistą, a to motto odzwierciedlało jego przekonania i brak żadnych świętości. Wykorzystywał wszystko i wszystkich tylko by stworzyć sobie armię ubezwłasnowolnionych niewolników, którzy w zamian za dobra, komforty, kobiety i narkotyki. Byli mu całkowicie posłuszni i nigdy nie kwestionowali jego rozkazów. (Jeśli chcecie przeczytać na CP artykuł o serii AC, to proszę pisać w komentarzach.)
Koniec końców jedyne co różni asasynów od zakonu to wolna wola. Pierwsi wierzą, że człowiek jest kowalem swojego losu, a drudzy, że trzeba ludzi kontrolować dla ich własnego dobra. Tylko tyle i aż tyle. Bo w grze nie uświadczymy dokładnego wytłumaczenia, dlaczego ów konflikt istnieje, co go zapoczątkowało itd. Mamy niejako wytłumaczone dlaczego członkowie bractwa w swoich początkach nie mieli palca lub jak powstało logo asasynów, ale jest to raczej fan service i odniesienie do całej serii, niż wnikliwa analiza. Może nawet żart, który ma pokazać, że nawet zwykła historia po setkach lat może stać się mitem i legendą. Większość głównych postaci jest dobrze napisana, tak samo jak i wrogów, każdy ma swoje cele i motywy, szkoda tylko, że antagoniści nie zostali bardziej przybliżeni… Podobnie jak w poprzednich częściach w momencie zabójstwa przenosimy się do innego wymiaru i mamy krótki dialog z swą ofiarą. Te scenki są chyba najlepsze w całej serii. Nie opierają się na zwykłym „chciałem jeszcze tyle osiągnąć… i requiescat in pace”, a są niczym koszmary senne lub halucynacje, świetna sprawa. Bardzo dobrze pokazują ukryte pragnienia lub przekonania naszych wrogów, szkoda tylko, że ze wszystkich bossów tylko niektórzy mają bardziej zarysowaną historię, a reszta to tylko dwa, trzy zadania, po których skracamy ich o głowę.
Klika słów o systemie. Seria zdecydowanie potrzebowała odświeżenia w tym aspekcie, bo „kółeczko” oponentów wyskakujący pojedynczo i ginący po jednej kontrze znudziło mnie już po drugiej części. A wiadomo, że jak kopiować to od najlepszych, tak więc Ubi ile się dało podejrzało od Wiedźmina 3 i Dark Souls, by jednocześnie nie dostać pozwu za plagiat. Otóż AC: Origins to bardziej action rpg, niż slasher czy przygodówka. Progresja postaci opiera się o poziomy, możemy kompletować oręż i podnosić statystyki, zbieramy składniki w celu ulepszenia ekwipunku, a te pozyskujemy ze zwierząt (polowania), ze sklepu (handel) lub z wrogów (kradzież/zabójstwo), czasami potrzebne fanty znajdujemy też w skrzynkach. Normalnie rpg jak się patrzy. Jednak gra idzie też na pewne ustępstwa. System walki, choć nie opiera się już o klepanie kontry i łańcuszku zabójstw, nadal jest uproszczony względem soulsów (np. nie ma staminy, wagi ekwipunku). Jednak różnicę czuć już od początku gry. Słaby atak mamy pod R1, silny pod R2, pod L1 blok. A po naładowaniu paska adrenaliny special naciskając R1+R2. Musimy teraz (szczególnie na wysokich poziomach) umiejętnie atakować wrogów, bo każdy nasz cios może być zablokowany lub sparowany, przeciwnicy nie czekają już na twój ruch i nie otaczają cię w „słoneczku”, a rzucają się praktycznie wszyscy razem, nareszcie… Walka w końcu sprawia jakieś wyzwanie i choć nie jest to system soulsów (o wiele bliżej mu do wieśka), to daje sporo swobody i bawi zdecydowanie bardziej, niż to co było do tej pory w serii. Szkoda, że parowanie ciosów, choć przyjemne, jest niezbyt użyteczne.
W grze mamy broń białą (miecz i tarcza, podwójne krótkie ostrza, topory, włócznie, ukryte ostrze) oraz miotającą w tym cztery rodzaje łuku (lekki — miotającymi kilkoma strzałami pod rząd, myśliwski — którym możemy ładować siłę przez przytrzymanie przycisku, drapieżnika — który sprawdza się jak snajperka i wojownika — pozwala strzelać 3 strzałami na raz), dodatkowo rzutki trujące, usypiające oraz bomby dymne i zapalające. Niektóre rzeczy odblokujemy w drzewku rozwoju wydając skill pointy, które otrzymujemy za poziomy. Wrogów jak dawniej możemy eliminować też z ukrycia. To sprawia, że gameplay w tym asasynie ma zdecydowanie więcej głębi. W rekonesansie nie używamy już „wzroku orła” znanego z serii, w tym przypadku jest to dosłownie wzrok orła, a raczej orlicy — Senu. Strzałką do góry na d-padzie wcielamy się w ową orlicę i za jej pomocą badamy teren, zaznaczamy wrogów, szukamy skarbów i celu podczas misji. Osobiście przyznam, że to rozwiązanie bardzo mi się podoba. Orlica zawsze podąża za nami i jest nawet naszym sojusznikiem w walce. Świetny motyw, który sprawdza się tak samo z punktu widzenia narracji, jak i rozgrywki. Ileż to można grać postacią ze „skanerem” w oczach, tylko by ułatwić graczom nawigację.
Wrócę jeszcze na chwilę do walki. Otóż tylko od nas zależy jak chcemy rozprawić się z zagrożeniem, możemy przeprowadzić rekonesans i niczym Snake wyeliminować wszystkich po cichaczu, lub jak rzeźnik wbić w sam środek akcji i zabić każdego kto stanie nam na drodze. Oczywiście pod względem trudności walka nie umywa się do soulsów (co ponownie wspominam), a skradanie do MGSV, jednak odczucia są bardzo zbliżone. Nawet nagrałem filmik (niżej), wiec możecie sprawdzić sami. Ogólnie system jest przystępny dla normików, a wybór poziomu trudności pozwoli nawet bardziej wymagającym cieszyć się grą. Jednak nie należy też oczekiwać zbyt wiele, AI nie powala, wrogowie choć bywają trudni (ah ci łucznicy na koniach), to zawsze mają te same słabości, już po godzinie gry sposób walki z każdym typem przeciwnika nie zmienia się. Czasami gdy Cię wykryją zamiast skoordynowanego ataku, to biegają jak blokowy Seba po litrze absyntu. Niby reagują, gdy z ukrycia chybimy strzałą, ale zasięg widzenia mają niczym ludki w pierwszym MGS-ie. Dodatkowo wrogów z wyższym poziomem (czaszka) nie jesteśmy w stanie pokonać nawet z ukrycia, ostrze w potylicę zabiera tylko 100 DMG, dang it… Walka z siodła jest miłym dodatkiem, ale brakuje dopracowania, a koń lubi skoczyć w przepaść z 10 metrów. No ale, nie można mieć wszystkiego i tak duży plus za odświeżenie znanej formuły.
Największą frajdę (jak w większości gier rpg) sprawia kolekcjonowanie ekwipunku i eksploracja. Koń 4×4 niczym w Skyrimie. Bronie możemy zdobywać po wrogach, kupować w sklepie lub otrzymywać w nagrodzie po zadaniach. Każdą broń możemy sprzedać, przerobić na surowce (w menu ekwipunku) lub podnieść do naszego obecnego poziomu u kowala za drachmy. Oczywiście wszystkie mają swoje unikatowe statystyki i właściwości, oraz klasę. Białe najsłabsze — złote najsilniejsze. Tereny starożytnego Egiptu są ogromne, jest to chyba największa mapa w serii (choć ręki sobie za to uciąć nie dam). Przyjdzie nam przemierzać pustynie, góry, jaskinie, jeziora, rzeki, miasta, piramidy itd. Raz pieszo, a raz na grzbiecie wierzchowca lub wielbłąda, za sterami łajby lub wpław. To co rzuca się w oczy to dbałość o zgodność historyczną, wszystko wygląda tak jak na filmach dokumentalnych, w których podstarzały egiptolog opowiada jak wyglądało życie w starożytności. Zaczynając od wyglądu domów, terenów zalewowych Nilu, poprzez obrzędy religijne, a na detalach łajb kończąc. Widać, że w tej sferze Ubisoft bardzo się postarał i zdecydowanie konsultował się z ekspertami. Uwadze nie uszła im nawet rzymska konstrukcja dróg (sic). Każdy rejon ma swoje cechy charakterystyczne np. Aleksandria (Latarnia na Faros i Wielka Biblioteka), Giza (Piramidy i Sfinksa) Cyrena (Rzymskie panteony i place) itd. Dla kogoś kto interesuje się historią takie detale będą miłym dodatkiem podczas eksploracji.
Segmentów podwodnych nie ma tak dużo jak w Wiedźminie i uważam to za duży plus, bo te były zbyt bezpłciowe, do tego sterowanie pod wodą i walka była wręcz tragiczna. Śmiało napiszę, że Origins pod tym względem bije naszego słowiańskiego łowcę maszkar na łeb. Cała reszta to znane motywy z poprzedniej części (punkty obserwacyjne i skok do siana) i z gier sandboxowych ogólnie: obozy wrogów, skrzynki/skarby, miejsca polowań na zwierzynę, zwiedzanie grobowców, walka na koloseum, wyścigi rydwanów itp. Sporym udogodnieniem jest też automatyczna podroż do celu. Mapa jest ogromna, a jeśli lubimy immersyjną przygodę i nie korzystamy z teleportów, to będziemy zadowoleni. Jednak otwarty świat posiada też swoje wady. W zależności od gry raz jest lepiej, a raz gorzej. W przypadku tej produkcji chyba najgorsze są zadania poboczne, jest ich dużo i tylko nieliczne wyróżniają się lub wnoszą coś do historii. Przeważnie wygląda to tak, że jesteś medżajem, a więc masz pomagać i tyle. Wielu NPC wręcz rzuca Ci owym stwierdzeniem w twarz, po czym każe przynieść skórę z krokodyla, zagubiony towar lub porwanego przez bandytów/rzymian członka rodziny. Pod koniec gry wdziera się też znużenie i sam nie raz wyłączałem konsole jak przyszło mi oczyścić enty obóz bandytów, jednak możemy tego tak bardzo nie odczuć, jeśli nie mamy w planie zaliczyć gry na 100%.
Jeśli chodzi o oprawę to jest bardzo dobrze, prezentuje się świetnie. Doskonała gra świateł, burze piaskowe, piękne widoki, gęsta flora itd. Oczywiście gra chodzi w 30 FPSach i jest to bardziej cinematic experience, kamera też jest zdecydowanie bliżej za postacią, a zmienia się tylko podczas korzystania ze środków transportu, walki i czasami przy wspinaczkach. Liczne efekty ekranowe, rozbłyski, krople wody, podrywające się do lotu pelikany (będzie że żartuje z fanów Sony) flamingi. Wschody oraz zachody słońca wyglądają realistycznie i mają swój niewątpliwy urok. Cykl dnia i nocy jest kolejną dobrą implementacją, choć w nocy i tak nie jest bardzo ciemno i posiadana, w nieograniczonej ilości, pochodnia przydaje się tylko w jaskiniach i grobowcach, a szkoda. Mogę się doczepić do tego, że grafika bywa nierówna, niektóre miejsca wyglądają lepiej od innych, widoczny jest też pop up tekstur, a podczas automatycznej podróży, gdy przełączymy się na Senu i wrócimy czeka nas… wczytywanie. Spotkałem się też z przenikaniem tekstur lub postać zawiesiła mi się obok krawędzi i przez minutę oglądałem animację spadania, podczas której nie miałem kontroli nad postacią, by nagle zobaczyć napis desynchronizacja i load game, eh brak słów. Podczas kierowania łodzią też miałem podobnie, ale max dwa razy na całą grę. Ogień z pochodni czasami też zanika lub nie pojawia się wcale, no i zdarza się, że kamera w dwóch, czy trzech, ostatnich misjach lubi się zaciąć na jednym kierunku i jedyne wyjście to zresetowanie gry…
Muzyka jest bardziej tłem, choć trzyma poziom. Mamy połączenie elektronicznych motywów z instrumentalnymi brzmieniami orkiestry symfonicznej. Odpowiada za nią Pani Sarah Schachner, która pracowała przy: AC: Unity, CoD: Modern Warfare/Infinite Warfare, ale też przy filmach (Iron Man 3, The Expendables 2). Ogólnie nie ma się do czego doczepić. Pasuje do klimatu, czuć to szczególnie jak przemierzamy piaszczyste pustynie. Muzyczna starożytność w świeżym wydaniu. Sporo dynamiki i duże zróżnicowanie. W opcjach mamy możliwość zdecydować jak często odpala się muzyka w tle, miły dodatek dla tych którzy wolą bardziej dźwięk stali. Sam OST jest godny polecenia i jak zawsze w recenzjach wrzucę kilka kawałków do przesłuchania. Jeśli chodzi o dialogi, to aktorzy głosowi dają radę, jednak teksty bywają drętwe, często zawierają szybką ekspozycję, szczególnie w zadaniach pobocznych. Prowadzi to do tego, że czytamy szybko tekst i przyśpieszamy, by nie słuchać całej kwestii. Każdego Polaka za to rozbawi tekst rzucany przez NPC „te chuuje”, ale pod koniec gry nie będzie nam do śmiechu, bo boty powtarzają non stop te same kwestie i zaczyna to zdecydowanie męczyć. Nie da się tego opisać musicie po prostu posłuchać, link do YT.
Podsumowując. Jest to jedna z lepszych części w serii. Fabularnie może nie ma rewelacji, ale nie ma też tragedii, bohaterowie w szczególności Bayek i Aya (jego żona) zapadają w pamięć, tak samo jak kilka wątków w historii. Terenu do eksploracji jest cała masa, grafika i detale cieszą oko, walka i system rpg choć ma swoje wady i uproszczenia, w moim odczuciu jest miłym powiewem świeżości w serii. A nawet jestem skłonny stwierdzić, że jest to najlepszy asasyn pod względem rozgrywki (nie grałem w Odyssey). Senu też na propsie. Starożytny Egipt ma swój urok i klimat, wystarczy pograć kilka godzin, by wciągnąć się na dobre. Jeśli zaś chodzi o wady… Gra posiada wiele błędów, AI jest głupie i ślepe, NPC rzucają 5 kwestii na krzyż i choć mają swoją dzienną rutynę i zachowania (nie to co w Dragon Age i Horizon Zero Dawn), to potrafią zachowywać się jak mrówki i chodzić gęsiego, wpadać w otoczenie itd. Pop up tekstur i wczytywanie podczas gry irytuje i chyba się nie doczekam tych konsol z dyskami SSD. Otwarty świat może nużyć, a po zwiedzaniu całej mapy nie ma co robić, niby jest opcja NG+, ale po co? By jeszcze raz odkrywać wszystko tylko z migracją ekwipunku? Nie widzę w tym żadnego celu, bo nie ma też żadnych dodatkowych zadań do wykonania, chyba że ktoś chce kupić DLC. Gra posiada też mikro transakcje i już w menu głównym wabi Cię unikatowymi przedmiotami i ekwipunkiem za prawdziwą gotówkę brrr. Misje poboczne zdecydowanie odstają od misji głównych i wypadają o wiele gorzej od misji pobocznych z Wiedźmina 3, jednak zdarzają się wyjątki. Czas gry tyczy się przejścia gry na 100% (bez DLC). Przy grze najlepiej będą się bawić fani serii, otwartego świata i gier action rpg. Przygodę można dostosować do swoich umiejętności, ale niezależnie od poziomu jest raczej przystępna dla każdego. Ogólnie warto zagrać, chyba że jesteś fanem serii i otwartych światów, wtedy jest must play.
Na zakończenie 3 grosze od mojego kolegi, który jest fanem AC. Obiecałem mu, że nie zjadę bardzo gry w recenzji hehe.
Od lat stronię od open-worldów Ubi, ale w końcu chyba czas spróbować jakiegoś Assassyna i właśnie ten “nowożytny” podoba mi się najbardziej. Origins zyskuje dodatkowo tym, że jest osadzony w Egipcie, co mi osobiście bardziej odpowiada, do tego tytuł sprawia wrażenie mniejszego, bardziej hermetycznego od Odysei, bo ta swoim rozmachem totalnie mnie odstrasza.