Tales of Eternia

Gra, która ma za sobą blisko 20 lat, trzecia wśród głównych tytułów serii. A dla mnie, jedna z ostatnich, z mojej ulubionej serii gier, w którą udało mi się zagrać, spędzić sporo czasu i poczuć coś więcej niż nostalgię za przeszłością. Ponieważ poprzednią moją grą było Tales of Hearts R (zapraszam do poprzedniego tekstu) dość mocno odczułem w pierwszym momencie różnice jakie dzielą te gry, nie tylko wiekowe. Ale esencja Talesów w Eterni jest, może jeszcze wtedy nie do końca dojrzała czy łatwo przystępna. Gra w pierwszych momentach stała się dla mnie niezłym wyzwaniem. Ale o tym za chwilę.


W sumie, sam się zastanawiam, czemu Tales of Eternia tak długo się przede mną broniło. Zdobycie PSP po uprzednim rozeznaniu się w wersjach konsolki oraz samo kupienie gry, okazały się dość proste. Nie brakuje egzemplarzy gry w oryginalnym opakowaniu w sieci np. CeX. Ba! W moim przypadku mogłem nawet zagrać w wersję z fanowskim tłumaczeniem na hiszpański, której zdobycie ograniczyło się do kilku kliknięć. Dosłownie oniemiałem, gdy po sugestiach niejakiego Dajznera (czarny kapłan kuferkowego dobra!) odkryłem ile starszych gier na PSP jest w zasięgu ręki w przepaściach internetu. (Oczywiście, jak to wszem wiadomo, zło zawsze jest jak wilk w owczej skórze. Udaje dobre… i skutecznie, ha ha).

Wracając do samej gry, była ona dla mnie powrotem do dość odległej epoki gdzie ze względu na ograniczenia samego sprzętu, ilość informacji pomocniczej, do której potrafiły przyzwyczaić nas nowe gry, jest po prostu śladowa. Dawno nie musiałem robić notatek z gry by nie zgubić pewnych informacji. Jedyną dostępną podpowiedzią, o której zresztą notorycznie zapominałem, był skit wywoływany klawiszem select i któryś z bohaterów mówił nam, co mamy teraz zrobić by popchnąć do przodu główny wątek. Minimalizm graniczący prawie z niczym. Miałem przed sobą dwie możliwości, kontynuować wątek główny i przy okazji misje poboczne, albo znaleźć solucję i robić w grze jak najwięcej. Pierwszy wybór wiąże się z dużym nakładem czasowym, drugi… zepsuł mi w wielu miejscach radość z grania. Zbyt częste korzystanie z solucji okazało się tu przekleństwem. Ale kręcenie się w kółko i bez pomysłu, lepsze nie było. Co nie zmienia faktu, że Eternia to nadal świetne Talesy na wiele godzin.

 

 

I jak to w Talesach bywa, mamy 2 światy, mamy grupkę przyjaciół i historię, która od małej rozwija się… w ratowanie świata. Zaczynamy od Reid’a i Farah, którzy spotykają Meredy i postanawiają jej pomóc. Po drodze dołącza do nich przyjaciel z dzieciństwa, Keele i historia się rozkręca. W naszej grupie będzie też szermierz Ras, piratka Chat oraz przywódca rebeliantów, Max. Nota bene wielki miłośnik tamtejszych kotów. Miacis niech będzie z wami! Początkowo poruszamy się na piechotę, ale potem Sylph da nam możliwość szybowania tuż nad powierzchnią. Z czasem, po spotkaniu Chat, wzbogacimy się o własny statek, który w ciągu gry przejdzie niejedną modyfikację. A wspomniany wcześniej Sylph, żywioł wiatru, w Tales of Eternia jest członkiem grupy żywiołów, tzw. Craymel elementarny. Jest też i Undine (woda), Gnome (ziemia) i Efreet (ogień). A także Rem (światło), Volt (energia), Celsius (zimno), Maxwell (żywioły), Shadow (ciemność) i Sekundes (czas). I tak większość z nich jest obecna we wszystkich Talesach z wyjątkiem światów Zestirii i Berserii, i z małymi zmianami, Rem jako Aska i Sekundes jako Chronos (tak mi się wydaje).

 

 

Co było dla mnie nowością, to po raz pierwszy można sobie było ponurkować w oceanach Inferii i Celestii. Patent, którego już w późniejszych Talesach nie spotkałem. Są próby naszych umiejętności, jest sporo zagadek logicznych, jest i część zręcznościowa. Gra jest nieźle ubogacona pod tym względem. Jest oczywiście i hazard, ale jakoś w Xilli miałem w kartach więcej szczęścia. Są i też momenty, gdzie fabuła potrafi nieźle zaskoczyć. A samo granie, jak już się człowiek przyzwyczaił do tego małego ekraniku, było nad wyraz przyjemne i pochłaniające, akurat na wolne wieczory.

1) Walka

Klasyczne 2D, gdzie osiągnięcie dłuższego combo jest wyzwaniem. Dwa uderzenia, ochrona żeby utrzymał się na nogach. Za bardzo nie ma gdzie uciec. Trzeba postarać się o konkretny poziom bohaterów, bo giną jak mrówki. Nowsze Talesy przyzwyczaiły mnie, że jak raz podejrzę “bolączki” przeciwnika to będą dostępne już do końca gry. A tu gdzie… menu i używamy “lens” czasami kilka razy na jednym delikwencie. Za to, jeśli ktoś akurat skończył Tales of Symphonia i odpali Tales of Eternia, w tym aspekcie – walki – poczuje się prawie jakby nic się nie zmieniło. Biegamy więc sobie od lewej do prawej strony ekranu, ekipa wysila procesy logiczne jednostki centralnej – oj warto poustawiać niektóre rzeczy w taktyce, żeby był pożytek z ekipy. Szczególnie Meredy albo Keele mogą dysponować świetnym czarem, znanym również w innych Talesach, stada galopujących pielęgniarek przez ekran! Powiew życia, naprawdę!

2) Muzyka

W zasadzie wystarczy napisać dwa wyrazy: Motoi Sakuraba. Muzyka w grze w jego wykonaniu spełnia perfekcyjnie swoje zadanie. Jest tłem do wydarzeń bez odciągania niepotrzebnie naszej uwagi lub podkreśla to, co się dzieje na ekranie.

3) Grafika

Od PSP nie należy wymagać zbyt wiele. Widać punkty – gram już w okularach – widać krawędzie, postacie są malutkie, krajobrazy minimalistyczne ale za to miasta urocze. To grafika jeszcze z tego kresu gdzie ważniejsze były inne rzeczy w grze. Co nie znaczy, że jak na PSP jest zła. Gra śmiga tak jak się tego oczekuje. A gdy już się przyzwyczaimy, wyobraźnia doda nam szczegóły.

4) Rozwój postaci

Tak jak to w Talesach, z biegiem gry możemy ulepszać uzbrojenie naszych bohaterów. Wraz ze wzrostem poziomu odblokowują się nowe ciosy taktyczne, a jeśli ich często używamy pojawiają się jeszcze inne. Po przejściu prób Seiferta Reid będzie mógł użyć specjalnych osłon/ataków, które w końcowej fazie są wręcz wymagane by przeżyć. Ciekawostką są możliwości magiczne Meredy i Keele. W zależności od towarzyszących im żywiołów (Sylph, Undine… etc) w kryształach, które posiadają Meredy i Keele, i poziomu samych żywiołów, mamy różne kombinacje czarów i wsparć, jak choćby dodatkowe punkty życia wraz z kolejnym poziomem. Co do Chat i Maksa to trzeba się trochę w grze pobawić by zdobyć dla nich lepsze bronie czy ataki. Dla Chat będzie to np. odkrywanie skarbów jej legendarnego przodka, kapitana piratów Aifreada żeglując Van Eltia (Van Eltia i sam Eifread często wracają w Talesach, najwięcej ich chyba w Berserii). Max za to będzie zwiększał swoją siłę rażenia spotykając specjalnych, różowych wysłanników Miacis. W jego siedzibie pewien rzemieślnik przygotuje mu kilka broni… co będzie nas kosztować niezłą fortunę.

 

 

Podsumowując, Tales of Eternia jest grą już wiekową i przez to staje się jeszcze większym wyzwaniem dla gracza przyzwyczajonego do wielu ułatwień. Ale za to ma swój urok. Ukończenie gry zajęło mi 80h i nie raz musiałem posiłkować się solucją. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika Talesów i posiadacza PSP! Tales of Eternia na PSP to lekko poprawiony port pierwotnej wersji na PSX wydanej w Japonii w 2000 roku i w USA w 2001 roku.

One thought on “Tales of Eternia

  1. To jedyna gra z serii Tales of…, w którą grałam i zasadniczo zgadzam się z oceną. Jest naprawdę świetna i wciągająca. Niektóre mini gierki były upierdliwe, fakt, ale reszta spoko. Bardzo fajne postaci, nieogarniająca Meredy, plot twisty fabularne. Akurat mnie muzyka tak nie urzekła, za to uważam, że ładnie prezentują się cut scenki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *