The History of Fallout
Dzięki dobremu odzewowi z Waszej strony, nasz naczelny Nynek podniósł swój mały koci kciuk w górę, a ja mogłem wyjść z piwnicy i zaczerpnąć trochę witaminy D ze słońca… Witam wszystkich w kolejnym odcinku o growej makulaturze. Tym razem historia skażonego promieniowaniem pustkowia — The History of Fallout.
Tym razem ze świata elfów w obcisłych getrach przechodzimy do krainy nuklearnym grzybem płynącej, a mianowicie chodzi o serię Fallout. Książka nosi tytuł The History of Fallout i została wydana w 2015 roku, a jej wydawcą była sama Bethesda. Rozmiarami przypomina powiększony format A4. Okładka jest miękka, lecz na tyle gruba i sztywna, że nie ma tutaj mowy o przypadkowym zagięciu rogów czy ich rozdarciu. Powierzchnia okładki jest na wpół błyszcząca, a palce nie zostawiają na niej żadnych śladów. Na froncie widnieje znany fanom serii Vault Boy. Ogólnie rzecz biorąc motywem przewodnim jest tutaj minimalizm.
Książka ma zaledwie 98 stron, więc daleko jej do encyklopedii. Historia Fallouta nie próbuje nam ukazać serii od nieznanej strony. Jest to swoista retrospekcja z pewnymi spoilerami dot. fabuły, postaci czy światów. Moim zdaniem celem wydawcy było przybliżenie nowym fanom poprzednich odsłon przed wkroczeniem w świat Fallouta 4, tak aby nie musieli drapać się po głowie, próbując połapać w wydarzeniach. Tak więc osobom, które chciałyby najpierw nadrobić zaległości, polecam omijać książkę szerokim łukiem. Dla tych drugich będzie to nostalgiczna podróż w przeszłość, zwłaszcza, że w książce mamy dużo grafik, modeli obiektów oraz bohaterów wyciągniętych prosto z tych odsłon lub z ich okresu produkcyjnego. Każdy tytuł rozpoczyna się od grafiki na całą stronę, ukazującej tzw. Power Armor (który jest inny w zależności od części). Dalej wydawca zachowuje pewien podział dla wszystkich odsłon gry, przedstawiając nam kolejno: fabułę, mechanikę, postacie, frakcje, stworzenia, roboty, komputery, lokacje oraz inwentarz. Dodatkowo w niektórych produkcjach możemy przeczytać chociażby o legendarnym Pip-Boyu (czyli „poręcznym” komputerku zakładanym na rękę) i jego różnych iteracjach.
Wykonanie jest dobre i jest na czym zawiesić gałki oczne, no, może poza paroma niepotrzebnie powiększonymi i przybliżonymi kadrami z dwóch pierwszych przygód. Wisienką na torcie będą koncepty i materiały reklamowe, zaprezentowane w wysokiej rozdzielczości, niekiedy nawet na obu stronach ukazując piękno zrujnowanych post apokaliptycznych Stanów Zjednoczonych (załapały się nawet grafiki z Fallouta 4).
Na zakończenie trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: czy warto? Oczywiście. Książka nie została wydana w naszym rodzimym języku, więc osoby nieznające, chociażby, języka Angielskiego, będą musiały albo obejść się smakiem, albo skupić wyłącznie na obrazkach. Obecnie jednak jak sprawdzałem m.in. na „alledrogo” z dostępnością bywa słabo, a jeżeli książka jest dostępna, to kosztuje od 80 PLN-ów wzwyż. Osobiście sam nie dałbym takiej kwoty, chyba, że ktoś jest maniakiem serii i chciałby ją nabyć do kolekcji.
Dobra pierwszy daję “serducho” i czekam na więcej „makulatury”. Zabawne, bo zauważyłem też informacje do F: New Vegas, a jak wiadomo Bethesda i Obsidian ładnie się pokłócili… Sytuacja była swego czasu napięta jak plandeka na starze i niemal pewne jest, że nie zobaczymy już współpracy obu studiów przy żadnym projekcie. Co w sumie nie jest złe, bo dostaliśmy The Outer Worlds, które pod wieloma względami niszczyło F4 i przypominało właśnie o dokonaniach Obsidian z New Vegas, które osobiście uważam za najlepszego z tych 3D Falloutów. Pomijając drobne błędy, ale jeśli chodzi o błędy, to nawet nie ma co zaczynać, bo musiałbym tu zrobić litanię krytykującą Bethesdę. Moderzy ratowali raz po raz to ich przestarzałe gamebryo, do tego stopnia, że w Fallouta warto grać tylko (o zgrozo) na PC, bo można się ratować konsolą i modami…
Pamiętam vanilla F3, F4 i ile się irytowałem na konsolach oraz jak bardzo nudna jest to gra bez modów. Zabawne bo ten workshop z F4 to jakaś padaka i kupowanie modów za hajsy, co już w ogóle pokazuje, że “it just works” only for money Todd. No i przypomina mi się kolejny skandal z Fallout 76, albo butelkami Nuka coli…
Eh gra ma fajny klimat pustkowia i to jest immersyjne, ale po ograniu np. RDR2 widać jak wiele ma braków…
Postapo to nigdy nie był mój konik. Dlatego serii nigdy nie darzyłem zbytnim uczuciem, choć w kilka części tam popykałem. Pomijając jednak brak mojego zamiłowania do tego gatunku, to zawsze sobie cenię takie książki, które przedstawiają grafiki koncepcyjne, różnego rodzaju ciekawostki itp. Dlatego chętnie przeczytałem – choć zapewne owa książka nigdy nie wpadnie w moje łapska. Fajna seria na teksty, więc jedziesz dalej z tematem 😀
Jeśli chodzi o takiego rodzaju albumy, to uniwersum Fallouta jest jednym z najlepszych, ponieważ nawet jak się nie lubi ostatnich odsłon, albo w ogóle nie uznaje się części w 3D godnych legendarnego statusu jaki ma ta seria, to wciąż można ją zwyczajnie pokochać za design. Ja jak widzę pancerze Bractwa Stali oraz inne artefakty z tego świata, to migiem zapominam o bolączkach tej marki.
Wykreowany świat, w którym nie wynaleziono mikroprocesora, a zgliszcza atomowej krucjaty pozostawiły po sobie pustkowia pełne elektro-śmieci z lampowymi maszynami na czele to idealny materiał na taką książkę. Choć, no właśnie – książka to za dużo powiedziane, bo to jednak piękne obrazy z namiastką ciekawostek, zapewne dobrze znanych wszystkim fanom. Czasami mam przez to nieco ambiwalentne podejście do takiego rodzaju wydań, but still – świat Fallouta od zawsze był dla mnie niesamowity.