Demon’s Souls Remake

Pierwszego dnia, człowiek otrzymał duszę, wraz z nią zaś — jasność umysłu. Drugiego dnia na świat zesłana została nieusuwalna trucizna. Demon, pożeracz dusz… bla, bla, bla. Koniec tego pierdzielenia. Wszak nie fabułą Demon’s Souls stoi (o niej trochę później).


Nowa generacja wjechała. Wraz z nią PlayStation 5 dostaje mocarny i jedyny prawdziwie next-genowy tytuł startowy. Spełniając w ten sposób mokry sen kilku milionów fanów gier soulslajkowych. Panowie, nie ma srania po gałęziach. Na tacy dostajemy jeden z najlepiej odgrzanych kotletów w ogóle, kotletów o smaku homara. Wszystko to za sprawą mistrzów od rimejków, studia Bluepoint Games. Znanych z dostarczenia przepięknie odrestaurowanego Shadow of the Colossus, kolekcji przygód Nathana Drake’a, God of War czy chociażby Metal Gear Solid Collection HD.

Biorąc na warsztat ten już kultowy tytuł z 2009 roku postawili na oddanie w nasze ręce nowej gry zachowując w 95% strukturę oryginału. Oczywiście z jedną bardzo rzucającą się w oczy różnicą. Oprawą wizualną. O ile Demon’s Souls na PlayStation 3, wizualnie nie było miss świata, a co najwyżej trzecią vice miss wsi Chujbyszewo w kategorii na najładniejszy garb, wersja na PS5 to faktyczny pokaz możliwości maszynki Sony. Całkowicie nowa szata graficzna, animacje, ilość detali w lokacjach oraz ostre jak brzytwa tekstury robią piorunujące wrażenie. Na dodatek płynna animacja. 60 klatek w takim typie gry to jest to. Wykorzystanie możliwości nowego pada też daje radę. Wibracje, wbudowany głośnik, który dodaje efekty dźwiękowe czy haptyczne triggery wykorzystane podczas używania łuku robią doskonałą robotę. Udźwiękowienie dotrzymuje kroku oprawie graficznej. Nowe aranżacje to uczta dla ucha. Szczególnie polecam grać na słuchawkach, wtedy efekt WOW! murowany. Technicznie najwyższa liga. Ilość pracy jaka została włożona w przygotowanie remake’u zasługuje na owacje na stojąco. Brawo Bluepoint. 

Dodajmy do tego szybkość wczytywania jaką oferuje dysk SSD, całkowity brak ekranów ładowania. I otrzymujemy gotowy przepis na grę godną miana nowej generacji. 

Stare nowe lokacje wrzucają banana na pysk. To wciąż te same miejscówki co w pierwowzorze. Zarówno starzy wyjadacze jak i świeżaki będą zachwyceni tym jak zróżnicowane i ociekające w smaczki lokacje przyjdzie nam zwiedzać podczas około 3o godzinnej przygody. Krain jest pięć. Zamek znajdujący się w przeklętej i prześladowanej przez demony, pozbawionych dusz śmiałków oraz smoki krainie Boletaria. Kopalnia, a raczej całe miasto należące do górników, pełne tuneli w których schronienie znalazł potężny bóg. Kraina wieży z kości słoniowej z mrocznym więzieniem będącym pewnego rodzaju labiryntem. Wyspa burz na którym znajduje się sanktuarium zmarłych (chyba najbardziej widowiskowa lokacja w grze) oraz Dolina splugawienia pieszczotliwie nazywana „rzeką gówna”, chyba najbardziej upierdliwa z wszystkich miejscówek. Udajemy się do nich w dowolnej kolejności poprzez portale. Większość lokacji posiada strukturę korytarzową. Wszystko to dzięki wprowadzeniu jakim jest „pierwsza” lokacja, królestwo Boletarii. Drogę do pierwszego bossa można traktować jako pewnego rodzaju tutorial. Po jego pokonaniu, dzięki zdobytym duszom możemy zacząć rozwijać nasza postać, tym samym zacząć prawdziwą grę. Naszą bazę wypadową stanowi Nexus w języku polskim nazwana Spójnią.

Nexus — nasza oaza spokoju w tym szalonym świecie. 

 Jest to miejsce, gdzie trafiamy po śmierci, która nie jest permanentna, a jedynie tracimy swoją ludzka postać. Rozgrywkę kontynuujemy w formie duszy, która od teraz zyskuje nierozerwalną więź ze spójnią, inaczej mówiąc staje się nieśmiertelna. Forma ducha daje nam pewne benefity jednak ogranicza nasz pasek zdrowia o połowę. Do ludzkiej formy możemy powrócić na dwa sposoby. Pokonując bossa lub używając specjalnego przedmiotu. 

Skoro już przy postaci jesteśmy warto wspomnieć o edytorze postaci. Nie jest to już tylko prosty edytorek z kilkoma mordami na krzyż. Dzięki wielu opcjom dostajemy możliwość stworzenia postaci według własnego widzimisię. Wybieramy płeć (co też ma znaczenie, gdyż niektóre części ekwipunku może nosić tylko kobieta), głos jaki będzie z siebie wydawał kierowany przez nas bohater oraz jego cechy fizyczne. Dla leniwych pozostaje możliwość losowego wyboru naszego przyszłego herosa. To tyle jeśli chodzi o kwestie wyglądu fizycznego. Drugą stroną medalu jest wybór klasy postaci, który ma realny wpływa na rozgrywkę. Możemy postawić na walkę bezpośrednią, dystansową lub też hybrydę obu. Do wyboru dostajemy dziesięć klas takich jak rycerz w kilku wariantach, magik, złodziej, kapłan, łowca, barbarzyńca czy szlachcic. Każda z nim ma swoje plusy i minusy oraz charakteryzuje się innym ekwipunkiem z jakim zaczynamy przygodę. Lubisz bezpośredni kontakt z przeciwnikiem, ciężka zbroja, miecz i chowanie się za tarczą to Twój styl gry, a może jednak postawisz na łotrzyka/magika, którzy trzymają wroga na dystans. Wciąż masz dylemat? W takim razie klasy łączące te dwa style będą dla Ciebie idealne. Oczywiście wybór rycerza nie oznacza całkowitej rezygnacji z magii. Staje się ona pomocna dzięki czarom zaklinającym broń, dającą większą obronę czy chociażby wskrzeszającą jednorazowo w razie porażki.  

Do dyspozycji dostajemy kilkanaście rodzajów broni, zbroi i akcesoriów. Miecze jednoręczne, dwuręczne, włócznie, pałki, tarcze, różdżki, a nawet specjalne rękawice. Należy wspomnieć, że postać posiada limit noszonego ekwipunku. Zarówno wyposażenie, które ma wpływ na poruszanie się postaci. Im większy ciężar tym większa obrona, ale mniejsza mobilność. Jak i ograniczona przestrzeń w naszym plecaku. Na nasze szczęście cały nadbagaż możemy odesłać do schowka w Spójni. Lubujący się w magii znajdą cały wachlarz zaklęć oraz cudów. Od pięknych wizualnie i śmiertelnie zabójczych czarów ofensywnych po dające przewagę taktyczną (maskowanie, trucizna) oraz zwiększające nasze statystyki ataku i obrony, kończąc na cudach pozwalających na regenerację zdrowia czy też jednorazowe wskrzeszenie lub natychmiastowe likwidowanie wrogów. 

GAMEPLAY, czyli danie główne. 

Demon’s Souls to swoisty przykład przewagi rozgrywki nad warstwą fabularną. Historia kręci się wokół przeklętej, opanowanej przez mgłę krainy Boletarii. Do której w raz z mgłą wtargnęły żądne dusz ludzkich demony. Jedynym ratunkiem jest pozbycie się całego plugastwa. Chętnych co prawda nie brakowało, jednak wszyscy ponosili porażkę. Gracz staje się kolejnym śmiałkiem mającym nadzieję na powodzenie. Nadzieja to dobre słowo. Niedoświadczony gracz będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Gra stanowi pewnego rodzaju sprawdzian cierpliwości oraz opanowania. Po jakże bolesnym dla wielu śmiałków początku z biegiem gry czujemy, że powoli to my przejmujemy kontrolę nad sytuacją. Chcielibyście. Nic z tych rzeczy. Przez całą przygodę prześladuje nasz uczucie niepewności, zaszczucia i przygnębienia co dodatkowo potęguje towarzysząca nam klimatyczna muzyka.  

Tutaj taktyka szarży na wroga z okrzykiem na ustach zapewne zakończy się okrzykiem wściekłości po którejś z rzędu porażce. Na dodatek wychodzi też pewna surowość gry, na którą mogą psioczyć nawet weterani serii, którzy nie mieli wcześniej styczności z Demon’s Souls. Punkty zapisu na mapie. Pewnego rodzaju ewenement, gdyż checkpointy odblokujemy dopiero po ubiciu bossów, a nie przed. Porażka wiąże się z koniecznością przechodzenia całego poziomu od początku. Cóż, śmiałkom pozostaje mi życzyć powodzenia lub cierpliwości, a najlepiej jednego i drugiego. Casuale czujcie się ostrzeżeni. Jednak i dla was wciąż jest nadzieja. Gra oferuje możliwość przywoływania innych graczy na pomoc. Dzięki temu zabiegowi będzie nieco łatwiej co nie oznacza, że będzie łatwo. A sam zgon dzięki szybkiemu wczytywaniu nie jest już tak bolesną karą. Często sama droga do bossów okazuje się bardziej upierdliwa niż sama walka z nimi. Oczy dookoła głowy i jedno nawet w dupie jak najbardziej wskazane. Na każdym kroku, za każdym rogiem może kryć się niebezpieczeństwo. Przeciwnicy chętni przerobić nas na mielonkę, niespodziewane pułapki lub kuszące, świecące i widoczne z daleka przedmioty. Gra wymaga ciągłego skupienia. Chwila rozluźnienia może kosztować nas życie, a wraz z nim jakże cenne potrzebne do rozwijania postaci dusze. Na szczęście po śmierci dostajemy jednorazową możliwość rehabilitacji i powrotu po stracone duszyczki, które możemy podnieść w miejscu poprzedniego zgonu. W razie wcześniejszej porażki tracimy je bezpowrotnie. Pomimo liniowej konstrukcji poziomów gra kryje też sporą ilość tajemnic, ukrytych na pierwszy rzut oka przejść czy będących na wyciągniecie ręki, ale niedostępnych przedmiotów. 

Normalna gra, gdy nam nie idzie proponuje obniżenie poziomu trudności… Niestety to nie jest normalna gra. Zbyt częsty zgon powoduje zmianę tendencji świata na czarną. Co skutkuje z kolei trudniejszymi przeciwnikami. No! Fajnie jest, co nie? Ale aby nie było, że już całkiem jesteśmy w czarnej dupie, dostajemy wtedy więcej punktów doświadczenia. Tendencja to podniesienie lub obniżenie poziomu trudności w zależności od naszych dokonań. Białą zyskujemy pokonując zjawy oraz bossów, czarną ginąc w ciele człowieka. Uzyskując dobrą lub złą wizję świata, odblokujemy dodatkowe aktywności, które często wiążą się z opłacalną nagrodą.  

Gdy już w końcu uda nam się przebrnąć mapę stajemy przed szefunciem. Bossowie to istny rollercoaster. Od wymagających, super-śmiesznie łatwych do tych irytujących (głównie z powodu pracy kamery lub miejsca). Skurwiele posiadają kilka schematycznych ciosów, które szybko można poznać i po prostu unikać lub areny na których toczymy bój pozwalają wykorzystywać swoja topografię do celów taktycznych jakże przydatnych podczas walki. Większość starych taktyk z pierwowzoru wciąż zdaje egzamin. Kilka zostało zmienionych (Maneater? Co? TY CH**U!!!). Są też walki „zagadkowe”, gdzie sposób na pokonanie bossa trzeba wymyślić, a potem wprowadzić plan w życie. Pojedynki z tą jakże nieprzyjazną ekipą są wisienką na torcie. Epicka muzyka potęguje klimat starć. Często zdarza się polec z powodu porzucenia taktyki w momencie, gdy przeciwnikowi zostaje piczy włos życia. Wtedy serce bierze górę nad rozumem. Efekt końcowy zaś jest kompletnie inny od oczekiwanego. Kończymy jako szaszłyk, wygrywając jednocześnie powtórną wycieczkę przez pazerny naszych dusz loch. 

Jeden z przyjemniaczków. Ten obraz będzie Ci się śnił po nocach.

Demon’s Souls posiada własny, charakterystyczny tryb multiplayer. Przyzywanie sojuszników, o czym wcześniej trochę o nim wspominałem. Dostajemy również możliwość dokonywania inwazji światów innych graczy. Jednak wtedy to my jesteśmy intruzem. Cel prosty. Pokonać oponenta. Walki PvP dają sporą dawkę adrenaliny. Zwycięstwo zaś ogromną satysfakcję. Polecam spróbować swoich sił w tej formie rozgrywki. Częścią multi są również znaki z wiadomościami pozostawione przez innych graczy. Często pomocne, ostrzegające przed niebezpieczeństwem lub wskazujące wartościowe przedmioty. Zdarzają się również takie jajcarskie lub wprowadzające w błąd. Dlatego warto podchodzić do tego z dystansem. Oprócz znaków fajnym smaczkiem są plamy krwi. A te to nic innego jak miejsce zgonu innego gracza. Po jej dotknięciu możemy podziwiać krotką animację ukazującą moment śmierci. 

Tytuł oferuje możliwość nowej gry plus. Trzeba mieć na uwadze, że zostaje on uruchomiony samoczynnie po pokonaniu ostatniego bossa i nie ma już powrotu. Sama NG+ jest (co wiadomo) bardziej wymagająca i nawet znajomość map i przeciwników nie gwarantuje sukcesu od tak. Zaczynamy z całym zebranym ekwipunkiem z wyjątkiem przedmiotów fabularnych, kluczy itp.  

To już jest koniec… 

Gra Bluepoint nie jest tytułem dla każdego, trzeba mieć to na uwadze. Jednak, jeśli jesteś uparty, nie zniechęcają Cię porażki oraz wizja kilkukrotnego przechodzenia tych samych poziomów, chcesz sobie coś udowodnić, wygrać zakład lub po prostu czerpiesz przyjemność z tego typu gier koniecznie musisz kupić Demon’s Souls. Ostatecznie okaże się, że najtrudniejszą częścią gry może być jej uruchomienie z powodu miernej ilości konsol na premierę oraz ogromne zainteresowanie jakim cieszy się PS5. 

 Pssssst. Na koniec historia z życia Boletarii wzięta wszak rycerz też człowiek.

Demon's Souls Remake
Demon's Souls Remake

Poznałem dupeczkę. Siedziała w wieży. Czyli uratowałem jej całkiem fajne dupsko.
Niestety nie miała kasy ani nic innego w zamian w ramach nagrody. Jako że jestem skłonny do dialogu… 

Demon's Souls Remake

DOGADALIŚMY SIĘ… 

Demon's Souls Remake

Niestety miała HIV! 

3 thoughts on “Demon’s Souls Remake

  1. Kusiło potężnie spróbować dorwać nowy sprzęt od sony właśnie dla tej gierki, ale potem jakieś ploty o wydaniu na Ps4 się pojawiły i już mój żądny bzdur łeb zaczął kreować nową rzeczywistość, a potem już nie było nad czym się zastanawiać, bo i tak sprzętu nie było. Wygląda pięknie, mimo że rycerzyki, za którymi nie przepadam to chętnie bym opindolił prapoczątek w nowym wydaniu. Na końcu bardzo smutna historia Flaku 🙁 :).

  2. Obcowaniu z rimejkiem Demonów towarzyszy kosmiczny dysonans poznawczy. Pod względem jakości wykonania audio-video Demon’s Souls to top topów, który na każdym kroku podkreśla swoją archaiczność. I chociaż devi z Bluepoint Games zmienili ścieżkę dźwiękową i atmosferę niektórych lokacji (bagna i Latrię mi zniszczyli!) to nie zmienili zupełnie nic w zachowaniu przeciwników, co jak dla mnie zakrawa o paranoje. Sztuczna inteligencja tutaj nie istnieje, przeciwnicy lecą na pałę przed siebie, potykają o własne nogi, blokują na każdym kamyku wystającym z ziemi. Szczytem szczytów jest (nie)sławna walka z Maneaterem, przez którą dekadę temu wywaliłem Demony z dysku PS3. Jeśli walka stawia na jak najszybsze pokonanie przeciwnika – bo po 2 minutach pojedynku na scenę wchodzi drugi identyczny boss z tak samo długim paskiem życia – ale ów boss wprost kocha blokować się w locie na kamiennych filarach, przez co nie ma szansy go trafić ani razu, to sorki, takie rzeczy gotowały krew w żyłach już w 2009 roku, a co dopiero w 2020.

    Tak samo hitboxy są o kant tyłka rozbić, przeciwnicy zadają obrażenia jeszcze przed wykonaniem rzeczywistego ataku, menel robi zamach włócznią do tyłu, ale od razu dostajesz w mordę za 1/3 paska życia, chociaż stoisz PRZED nim. Dodajmy do tego koszmar stunlockingu, byle wypierdek może uziemić postać na kilka sekund, bardzo dużo przeciwników ma ataki, które doprowadzają do sytuacji, w której postać ląduje na ziemi i zanim zdąży się podnieść to zginie. Nie da rady tego uniknąć, rycerzyk wstaje z gleby dwa razy dłużej niż trwa wyprowadzenie przez przeciwnika kolejnego, dobijającego ataku. Nic mnie tak nie wkurwia w grach, jak oglądanie przez 10 sekund jak moja postać jest gwałcona z każdej strony. Albo unikniesz każdego z tych ataków, albo możesz już resetować gierkę.

    Paradoksalnie w Demonie łatwiej będą miały osoby, które w Soulsy nigdy nie grały. Nowsze odsłony przyzwyczaiły mnie już do wielu usprawnień, zarówno w systemie walki, jak i responsywności protagonisty. Ciężej jest się wyzbyć nabytych już przyzwyczajeń, niż uczyć się od zera. Dla mnie Demon’s Souls to gra, do której zmuszam się parę dni, aby w ogóle włożyć płytę do czytnika. Platynowałem wszystkie Soulsy, włącznie z oryginalnymi Demonami, Bloodborne’a, Niohy, The Surge i inne śmieszniejsze podróbki mistrzów z From Software, ale ten remake według mnie nie powinien się pojawić się w takiej formie. Albo odświeżasz coś porządnie, żeby nie odstawało od obecnych standardów, albo nie robisz tego wcale. Soulsy dają w kość, ale zawsze wiesz, że to Ty dałeś ciała i zginąłeś przez własną nieuwagę. Tutaj jest na odwrót, ciągle trzeba walczyć z błędami i archaizmami, które psują zabawę z umierania, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *