Concrete Genie

Concrete Genie

W tym miesiącu bank rozbija najnowszy Joker, traktujący w głównej mierze o wykluczeniu jednostki ze społeczeństwa i agresji wobec słabszych. Concrete Genie przedstawia podobne scenariusze, z tą różnicą, że zamiast w PEGI 18 celuje w pouczanie najmłodszych.


Ktoś może powiedzieć, że takie porównanie jest na wyrost. “Betonowy Dżin” może i nie ucieka się do tak drastycznych scen jak wyżej wspomniany film, ale na napisach końcowych obu obrazów wnioski można wyciągnąć podobne. Głównym bohaterem jest Ash, zamieszkujący upadające miasteczko portowe Denska. Po krótkim wprowadzeniu w realia świata i zebraniu cięgów od pięciu rówieśników, Ash ląduje w pobliskiej latarni morskiej, gdzie rezyduje błękitne monstrum wyglądające jak żywcem wyciągnięte ze szkicownika bohatera. Na całe szczęście Luna (bo tak nazwał ją protagonista) okazuje się przyjazna i potulna jak myszka. Na koniec krótkiej wizyty w latarni, Luna wręcza protagoniście zaczarowany pędzel, dzięki któremu może przegnać mrok ze swojego ukochanego miasteczka. Tym samym Ash zyskuje nowy cel – rozświetlić obskurne miasto i przywrócić je do dawnej chwały.

Tak jak wspomniałem, zaczarowany pędzel służy Ashowi do ożywiania ściennych malowideł. Na samym początku w repertuarze małego artysty nie znajduje się zbyt wiele schematów do wykorzystania, ot trzy dżiny i parę wzorów natury (trawa, gwiazdy, kwiaty). Po całym mieście rozsiane są kartki wyrwane ze szkicownika, nie przesadzę jeśli powiem, że dosłownie się o nie potykamy. Z każdą kolejną zebraną kartką dostajemy nowe możliwości malowania. Raz będą to dodatkowe rośliny do ozdabiania murów, za innym razem kolejne dżiny i elementy ich “ubioru”, w postaci rogów, kapeluszy i ogonów.

Większość gry skupia się praktycznie wyłącznie na eksploracji i zagadkach środowiskowych. Nie można przejść do następnej lokacji bez rozpalenia wszystkich żarówek w danej strefie. Oczywiście żarówki włączamy poprzez malowanie krajobrazów na ścianach, z których zwisają. W dostaniu się do kolejnych miejscówek pomagają dżiny, dzielące się na trzy rodzaje – ogniste, elektryczne i powietrzne. Ognisty dżin potrafi spalić obiekty przykryte bordową płachtą, elektryczny odpali rozruszniki poszczególnych maszyn, powietrzny zdmuchnie z drogi Asha skrzynie. Concrete Genie nie stanowi żadnego wyzwania, grę się nie tyle przechodzi, co dosłownie przelatuje jednym ciągiem. Pod koniec pojawia się pewien twist i cała mechanika zostaje konkretnie zmieniona, wręcz postawiona do góry nogami. Z relaksującego symulatora malarza przeistacza się w dynamiczną grę akcji, dostajemy zestaw zupełnie nowych mocy i w końcu Ash zostaje postawiony przeciwko realnemu niebezpieczeństwu.

Concrete Genie posiada także dodatkowy tryb, stworzony z myślą o PlayStation VR.

Niestety jest to tylko dwudziestominutowa ciekawostka, tworzenie drzew i zórz polarnych przy pomocy Move bawi, ale po chwili orientujemy się, że nie ma większego sensu, żeby spędzać z goglami na głowie więcej czasu. Tryb oferuje dwa poziomy “fabularne” i możliwość swobodnego rysowania po jednej planszy 3D i czterech ścianach 2D, wyciągniętych prosto z podstawowej wersji gry.

Chociaż nawet pojawienie się paska życia i trzech różnych opcji ataku nie zmienia faktu, że w grze nie znajdziemy żadnego wyzwania. Znajdźki zbierają się same, na pomysł rozwiązania łamigłówki wpadamy po paru sekundach. Concrete Genie jest produkcją, która nigdy nie miała stawiać wyzwania. Ma skłaniać do refleksji, ma cieszyć oko, ma poruszyć. I w tych aspektach sprawdza się wyśmienicie. Pomimo tego, że gra jest krótka, gołym okiem widać, że zostało w nią włożone mnóstwo pracy i serca. Właśnie ta “osobistość” historii i świata jest najmocniejszym punktem nowej gry studia Pixelopus. Od pierwszych chwil czuć, że ma się styczność z grą powstałą z pasji i zaangażowania, Concrete Genie ma duszę, której brakuje największym tytułom AAA. Nawet nie chcę wiedzieć ile osobistych tragedii i traum twórcy przelali do swojej gry. Dynamiczne rysunki i animacje dżinów to mistrzostwo świata. Postacie i ich animacje przypominają bardziej poklatkowy film animowany, niźli grę. Żadne screeny nie oddadzą tego jak Concrete Genie wygląda w ruchu. Efekty cząsteczkowe miejscami aż przytłaczają. Na początku generacji zachwycałem się neonami w inFamous: Second Son, teraz przechodzę identyczny opad szczęki u schyłku życia PS4. Pod koniec gry – kiedy patrzymy z góry na rozświetlone miasto, na to płótno zapełniane skrupulatnie przez ostatnie parę godzin – ciężko uwierzyć, że na początku składało się wyłącznie z odcieni brązu.

Jeśli miałbym porównać Concrete Genie do jakiejkolwiek innej gry, to uważam, że Dżinowi najbliżej do takich tytułów jak Podróż lub Abzu. Chociaż, w przeciwieństwie do nich, znajdziemy tutaj o wiele więcej “gry w grze”, to w ogólnym rozrachunku mamy do czynienia z interaktywnym przeżyciem. Przepięknym, wypolerowanym na błysk, mądrym i angażującym od pierwszych sekund, aż do samego końca. Mała gra, wielkie wrażenia. Małe dzieło sztuki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *