Save-Point | Pizza Time!

Bieg w prawo bez możliwości powrotu w lewo, to koncepcja niemalże tak stara jak gamingowy świat. Struktura ta przodowała w złotych klasykach sprzed dekad, na których zjadaliśmy pierwsze mleczaki przesiadując przed Amigami, Pegasusami czy kartridżowymi Segami. Współcześnie nawet gdy powstają dwuwymiarowe arcydzieła swoich czasów, zazwyczaj prezentują znacznie większy zasób atrakcji z zakresu platformingu, rogalikowania czy metroidvanii. I aż dziw bierze, że na polu dzisiejszej klęski urodzaju, można zatracić się w produkcji piastującej na wskroś starym zasadom, stworzonej jakby nie w tej epoce i czerpiącej z klasyków gatunku pełnymi garściami.


Special delivery!

Nie ważne czy jako pierwsze zjadaliście grzybki halucynki w Super Mario Bros, pruliście z karabinu laserowego w Contrze, rozpędzaliście się do naddźwięku w Sonicu, czy rzucaliście młotkami w Adventure Island. Jeśli podobnie do mnie pamiętacie końcówkę poprzedniego wieku, to jest duża szansa, że mieliście styczność z tego typu uciechami. Przeszukując ostatnio biblioteczkę Game Passa w poszukiwaniu czegoś luźniejszego, natrafiłem na nazwę nie tylko znaną, ale również wywołującą falę cieplutkiej nostalgii w moim sercu. Teenage Mutant Ninja Turtles: Shredder’s Revenge to tytuł który kojarzyłem zarówno z pochlebnej recenzji na naszym portalu, ale również przez pryzmat pixelowych gier lat 90-tych, czy serialu animowanego pamiętającego 1987 rok. Prehistoria jak się patrzy!

Wykonana na staroszkolną modłę arcede’owych maszyn zabawa, ulepiona została z jednej strony z charakterystycznego – “prawokierunkowego” stylu, w którym łoimy co popadnie na ekranie w rytm fantastycznej muzyki, z drugiej, z wielu współczesnych komponentów, jak levelowanie postaci, odnajdywanie znajdziek, czy lista wyzwań (zadań pobocznych?) do opcjonalnego wykonania dla czystej zabawy. Story Mode proponuje wiele, ale to na co zwróciłem szczególną uwagę to tryb Arcade, będący już niemalże prehistorycznym doświadczeniem, w którym dostajemy 16 poziomów do pokonania i tylko 3 życia. Siedem postaci do wyboru, kanapowa kooperacja z kumplem/teściową i masa nieskrępowanej zabawy – tego szukałem i to odnalazłem!

Save-Point - TMNT Shredder Revenge - 1


Party Dudes!

Do wspólnej rozwałki możemy zaprosić aż sześć osób jednocześnie, co w przypadku kanapowej zabawy ze znajomymi, może przerodzić się w prawdziwy gamingowy gangbang przyjemności (ahh te porównanie na poziomie). W praktyce zaś ogranicza nas jedynie liczba ochotników na horyzoncie, lub ilość posiadanych padów do konsoli. Nie wyobrażam sobie lepszej propozycji na karczemny zlot entuzjastów gier, w trakcie którego Żółwie Ninja mogą być przemielone wielokrotnie, a każde podejście będzie źródłem cudownej zabawy, śmiesznych sytuacji i pięknej współpracy. Możemy się widzieć po raz pierwszy w życiu, ale przełamywanie lodów przy flaszce nie będzie konieczne. Wchodząc w skórę jednego i drugiego żółwia przybijamy piątkę, i momentalnie stajemy się najlepszymi przyjaciółmi. W zaopatrzeniu obowiązkowa tona przekąsek i wiadro baterii do kontrolerów.

Magia która bije z ekranu czaruje najczystszą z możliwych emocji. I co równie istotne – radość płynąca z gry nie zależy tu w żadnym stopniu od tego, kim jesteśmy i jaki bagaż życiowych doświadczeń ze sobą niesiemy. Testując żółwiki w różnych konfiguracjach, nieważne czy zaprosiłem do wspólnej gry brata, z którym wspólnie przemieliliśmy całą biblioteczkę Pegasusa, 10-latka, który zmienia się we włoskiego ogiera i gwałci bez umiaru wszystkie klawisze pada, żonę która ogólnym skillem kuleje w każdej grze, czy szwagra który lata temu „wydoroślał” i nie ma już czasu bawić się w giereczki. W każdym przypadku efekt był ten sam – banan od ucha do ucha i zatracenie się w fontannie pozytywnych emocji. Piękno chwili, które mogłoby trwać wiecznie, gdyby nie uciekający nieubłaganie czas i obowiązki życia codziennego.

I to właśnie ta urzekająca przystępność sprawia, że tego typu proste mechanicznie gry przypominają mi o korzeniach naszego hobby. Dzisiaj wszyscy rozkoszujemy się w głębokich i wzruszających fabułach, skomplikowanych systemach rozwoju postaci, czy wizualnych fajerwerkach nowych generacji, ale gdzieś głęboko pod ziemią – u samego korzonka naszych potrzeb, siedzi ta najprostsza, o której niejednokrotnie już jako dorośli gracze z 20-letnim doświadczeniem w graniu zapominamy. Wystarczy mashować na ślepo przyciski, wyginać trzeszczące plastikiem analogi i rewelacyjnie się bawić. Grunt to iść prawo, zawsze w prawo!


Batter up, scuzzbucket!

Wracając do najnowszej odsłony TMNT – instalując tę krótką retro-laurkę nie myślałem, że po latach jestem w stanie czerpać z tego formatu aż taką radość. Cała kampania starcza na około 3 godziny zabawy i do tej pory ukończyłem ją kilkukrotnie. Zadziwiająco dobrze działa opcja wyszukiwania graczy online, dzięki której byłem w stanie rozegrać kilka misji nawet w 5 osób. Rozpierducha na ekranie jest wówczas wielkości pizzy maximus z potrójnym serem. Od festiwalu wybuchów, laserów i latających ciał można dostać oczopląsu, a klepiąc kolejnego kombosa nieraz zorientowałem się po czasie, że patrzę nie na tego żółwia co trzeba. I ani przez chwilę mi to nie przeszkadzało.

Save-Point - TMNT Shredder Revenge - 2

Beat’em-upy rządzą się swoimi prawami, ale nawet w tak przejrzałym modelu zabawy, Shredder’s Revenge jest pozycją wybitną. Ścieżka dźwiękowa jest fantastyczna i chętnie zabiorę ją ze sobą na bieg, poziomy nie nudzą nawet przy dwudziestym ósmym podejściu, a regrywalność jest astronomiczna. Arcade na najwyższym poziomie trudności stanowi wyzwanie samo w sobie, a ilość postaci do wymasterowania i możliwość wyszukania sobie towarzystwa w sieci sprawiają, że do gry możemy wracać latami i za każdym razem bawić się tak samo dobrze. Podobnie jak to miało miejsce w czasach ośmio i szesnastobitowych konsol, a także obleganych maszyn arcade w zadymionych, osiedlowych spelunach. Na szczęście dzisiaj zamiast żebrać o kolejny żetonik, możemy doświadczyć tego w ramach domowego abonamentu.


Zemsta Shreddera przypomina mi o co tak naprawdę chodzi w grach wideo. Interaktywna esencja zabawy, w której niegdyś nie było miejsca na kompromisy, a i tak bawiliśmy się w opór zajeżdżając kolejne joysticki i pady. Dzisiaj standardy są nieco inne, ale pomimo iż potrafią one znacznie usprawnić i urozmaicić nam czas przed ekranem, ta najczystsza – arcadowa forma ciągle przyciąga jak magnes i jest swoistym celem do pokonania, jakiego niejeden z nas szuka w elektronicznej rozgrywce. Gdy w niedzielne popołudnie odpalam po raz kolejny Żółwie, żona szczerzy zęby do ekranu, a mały podskakuje i wykrzykuje Cowabunga! Nic więcej dodawać nie trzeba.

Save-Point cykl osobistych felietonów pisanych z pasji i miłości do gier.

Zaprasza Łukasz „hrabia” Baron. Publikacje na wyłączność portalu Cross-Play.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *