Horizon Zero Dawn: Complete Edition

Nadzieja niejednokrotnie okazuje się być zwiastunem nowej ery. Przebija stalowy pancerz traumy i rozwija potencjał urodzaju w skąpanych oparami zgliszczach cywilizacji. Oto nastał okres biegających robotów i odzwierzęcych maszyn. Czas wilgotnych jaskiń i plemiennych wojen. Stal powstaje do życia i wypełnia zatracone luki w łańcuchach ewolucji, a zroszone nadzieją peryferia ludzkiej egzystencji spychane są w niebyt. Oto magia uniwersum Horizon – najpiękniejszej postapokalipsy, jaką stworzyła ludzka wyobraźnia.


Od futurystycznych wojen, kosmicznego brudu i międzyplanetarnych konfliktów między zwaśnionymi frakcjami, do kolorowych krajobrazów, relaksujących dźwięków natury i próby pogodzenia żywego z martwym. Studio Guerrilla Games przebyło długą drogę do stworzenia swojego aktualnego opus magnum. Weterani kosmicznych strzelanek spod szyldu Killzone mieli pomysł na piękne i oryginalne uniwersum, którego realizacja trwała siedem długich lat i pochłonęła prawie 50 milionów dolarów. Ryzyko się opłaciło, a nowe IP z rudowłosą Aloy na okładce przerodziło się w jedną z najlepszych obecnie serii w katalogu PlayStation Studios. Plany na rozwój są ambitne i zakładają kilkanaście kolejnych tytułów na przestrzeni kilku dekad. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie Zero Dawn – klejnot najlepszego okresu ósmej generacji konsol, który w 2020 roku poszerzył swoje zasięgi o użytkowników komputerów osobistych.


Nowy świt – nowa historia

Okres dorastania Aloy zaliczamy w telegraficznym skrócie. Pierwsze spudłowane strzały, niezaliczone próby,  potknięcia i siniaki. Początek gry wita nas skromnym samouczkiem, w którym nauczymy się skradać wśród traw i rzucać kamieniami. Kilka sprintów i podskoków, i ciach w dorosłość. W biegłości szycia z łuku przerastamy naszego opiekuna, w prędkości i sile zostawiamy rówieśników daleko w tyle, a niedoświadczona i żądna przygód natura porywa nas w objęcia brawury i ryzyka. Jako dorosła kobieta stajemy przed dylematami moralnymi oraz próbami odkrycia tajemnicy własnego pochodzenia.

Fabularny początek specjalnie nie zachwyca i na tle drugiej połowy gry jest mocno niemrawy. Z kolei po 10-15 godzinach zabawy historia nie tyle nabiera tempa, co zaczyna pędzić dwutorowo. Na jednym z nich śledzimy współczesny konflikt pomiędzy plemionami, wraz z rozterkami otaczającego nas świata. Ta część wypada względnie dobrze, choć naiwność i sztampowość części aktywności pobocznych woła o zmowę milczenia. Pomiędzy prostymi questami i pomniejszymi śledztwami, czas wypełnia nam polowanie na zmechanizowaną zwierzynę, zbieractwo surowców, częsty crafting amunicji oraz odkrywanie zróżnicowanej mapy świata.

Horizon Zero Dawn to jeden z najpiękniejszych tytułów

ósmej generacji konsol.

Drugi tor fabularny zarezerwowany jest dla tego co było – historii przyczyn i skutków upadku cywilizacji. I tu moje największe zaskoczenie i peany dla scenarzystów. Druga część opowiedzianej historii rewelacyjnie oddaje całą głębię i ukrytą magię fantastycznie przemyślanego konceptu świata, błyszcząc nieszablonowymi wątkami, twistami i mocnym zakończeniem. Historia ludzkości jest od pewnego momentu głównym motorem napędowym działań głównej bohaterki, będąc jednocześnie dominującym magnesem, który trzymał mnie przy ekranie. Dla pełnego odkrycia tajemnicy naszych przodków, nie tylko zwiedzamy obszerny świat gry i odkrywamy kolejne stalowe bunkry, ale również chłoniemy całą towarzyszącą im otoczkę. Bardzo dawno nie ogrywałem tytułu, w którym z takim zainteresowaniem odsłuchiwałem każdego odnalezionego audiologa, oglądałem każdy archiwalny hologram oraz przeczytałem najmniejszą nawet notatkę. Rozpoczynając moją przygodę z Zero Dawn nie przypuszczałem, że akurat fabuła będzie jedną z największych jej zalet. Tak się jednak stało.

Co do samej Aloy, rudowłosa piękność nie jest postacią głęboką i nieszablonową. Z punktu widzenia popkultury jest raczej banalna i oklepana. Przesadą byłoby jednak odburknąć, że jej nie lubię. Zaskarbiła sobie moją sympatię pod wieloma względami – upartością, zawziętością, a momentami uszczypliwym humorem. Jej reakcje na stopniowo poznawaną prawdę o historii ludzkości i własnym przeznaczeniu są odpowiednio wyważone i stonowane. Gonitwa myśli, plątanina uczuć i podziw dla dokonań swoich przodków. Reżyserskiej wirtuozerii tu nie uświadczymy, ale jak na grę stawiającą przede wszystkim na akcję i eksplorację świata, uważam że jej fabularna część jest wystarczająco dobra. Bohaterów pobocznych z kolei, może poza dwoma wyjątkami, nie będziemy po napisach końcowych nawet pamiętali.


Piękno natury

Językiem opowieści nie jest wyłącznie sukcesywnie uzupełniane archiwum cyfrowych manuskryptów. Większym, a być może nawet ważniejszym środkiem przekazu, są pejzaże, malowane jednocześnie ludzką tragedią i siłą odradzającej się natury. Konstrukcje budynków rdzewieją i zarastają mchem, szeptając nam do uszu dawno zapomniane historie o dziejach naszych przodków. O czasach ryczących stadionów, wzbijających się pod nieboskłon wieżowców i technologii, która miała ludzkości zapewnić wygodną i bezpieczną przyszłość. Tak się nie stało, ale odkrywana tajemnica nie miałaby nawet ułamka tak solidnego wydźwięku, gdyby nie piękno świata przedstawionego, które tak bardzo różni się od innych postapokaliptycznych i nierzadko radioaktywnych światów.

Dla kogoś kto kojarzy markę Horizon, kolejnych kilka zdań będzie powieleniem pewnego truizmu. Zero Dawn to jeden z najpiękniejszych tytułów ósmej generacji konsol. Nawet dzisiaj, ogrywając go na leciwym PlayStation 4, widoki zapierają dech, a urokliwa natura uwodzi nas swym pięknem. Zmieniający się płynnie cykl dnia i nocy sprawia, że te same lokacje możemy zobaczyć z różnych perspektyw, okazjonalnie pojawiający się deszcz chłodzi nasze zapały, a chowające się za wzgórzem słońce czerwieni i pozłaca niebo tysiącem odcieni i fasonów.

System walki bardzo szybko został jednym z moich ulubionych,

z jakimi zetknąłem się w grach z otwartym światem.

Nieważne czy aktualnie podziwiamy przepiękne górskie widoki, hartujemy się na zaśnieżonej północy, wpatrujemy się w zorzę na gwieździstym niebie, czy podziwiamy taniec świateł i muzyki w tętniącym życiem mieście Meridian. Dosłownie w każdej chwili spędzonej w Zero Dawn, piękno świata jest w stanie nas zachwycić i w sobie rozkochać. Oczy świętują kolorystyczną ucztę, serce raduje się w podzięce za spektakl piękna i finezji, a umysł próbuje poradzić sobie jakoś ze smutną świadomością, że w rzeczywistości, choć takie obrazy istnieją i są jeszcze bardziej zachwycające, są poza naszymi zasięgami i możliwościami. Radosny taniec sprzeczności, który na koniec pozostawia nas z uczuciem duchowego spełnienia. I to jest moim zdaniem najistotniejsze! Dodam również, że tak jak normalnie nie mam za grosz talentu i zapału do fotografii, tak obrazowanie cyfrowego świata Horizon Zero Dawn przychodziło mi z naturalną swobodą i niewymuszoną chęcią. Tryb fotograficzny używany był często i gęsto, do czego gorąco zachęcam również innych. Relaksujące chwile pomiędzy kolejnymi rozdziałami historii a emocjonującymi walkami o przetrwanie jeszcze nigdy nie były tak kreatywne i owocne.


Dzidą w metalowe serce

Przetrwanie w dziczy nie jest sprawą prostą, o co skutecznie troszczą się patrolujące świat gry maszyny. Nawiązujące wyglądem i zachowaniem do różnych gatunków prawdziwej zwierzyny, potrafią nas zaskoczyć zróżnicowanym repertuarem ataków, agresywnością oraz stadnym instynktem samozachowawczym. Walka z nimi początkowo wydaje się twardym orzechem do zgryzienia, jednak im dłużej operujemy łukiem i włócznią, tym swobodniej przychodzi nam pokonywanie coraz większych bestii. Sukcesywnie uzupełniany katalog informacji o maszynach zdradzi nam ich mocne i słabe strony, a dywersyfikacja celów wymusi opracowanie dziesiątek różnych strategii. Rzecz tym trudniejsza, im wyższy ustawimy sobie poziom trudności gry, a tych jest do wyboru aż sześć.

Aloy ma do dyspozycji kilkadziesiąt odmian amunicji do kilku rodzajów łuków. Od standardowych i przebijających, poprzez nadające wrogom różne statusy (zapalające, zamrażające, rażące prądem), aż po strzały rozbijające stalowe pancerze i korumpujące maszyny na naszą stronę. Podobne urozmaicenie czyha przy użytkowaniu procy, potykających pułapek czy strzelającej dzidami imitacji strzelby. Na deser pozostaje włócznia, która pozwala nam na ataki skrytobójcze z ukrycia, krytyczne dźgnięcia z góry czy powalanie maszyn ciężkim ciosem. System walki bardzo szybko został jednym z moich ulubionych, z jakimi zetknąłem się w grach z otwartym światem, a ubijanie przeciwników na różnorakie sposoby nie nudziło mnie nawet po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z grą. Bajki o banalnej i nudnej walce można odłożyć na półkę – Horizon jest w tym względzie jednym z najciekawszych tytułów, jakie znajdziecie na rynku.

Dodatek The Frozen Wilds jest fantastycznym

uzupełnieniem i tak już świetnej gry.

Poza etapami walki o przetrwanie i podziwiania piękna przyrody, gra oferuje multum dodatkowych aktywności. Zadania poboczne nie są w tym względzie szczególnie wybitne i bardzo często opierają się na znanym z Wiedźmina 3 trybie detektywistycznym. Przy pomocy urządzenia zwanego Focusem, będącym oryginalną imitacją wiedźmińskiego zmysłu, odhaczamy kolejne odnalezione poszlaki i podpowiedzi. Raz musimy odnaleźć zaginioną osobę, innym razem pokonać oddział zagrażających wiosce maszyn. Poza kilkuetapowymi misjami dodatkowymi, Zero Dawn oferuje możliwość zwiedzania podziemnych fabryk robotów, przejmowania obozowisk bandytów, śrubowania wyników w łowieckich próbach czasowych, czy wspinania się na górskie szczyty i oglądania świata przez pryzmat minionej epoki. Sekrety i znajdźki nie są tu wyłącznie śmieciami, lądującymi ekspresowo na wysypisku zapomnienia. W większości przypadków to wplątane w strukturę świata ciekawostki, których odkrywanie jest zabawą i relaksem samym w sobie. Nie przesadzę pisząc, że to najlepsze opcjonalne aktywności, z jakimi miałem do czynienia w tak rozległych i otwartych światach.


Operacja: Kosztowne Zwycięstwo

Pierwszej przygodzie Aloy można wypomnieć mniejsze lub większe potknięcia, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy. Animacje twarzy podczas rozmów, choć w większości bardzo dobre, potrafią również negatywnie zaskoczyć. Wybory dialogowe podczas epickich przemów występują, ale nie niosą za sobą kompletnie żadnych konsekwencji. Naiwność pewnych sytuacji, jak i sposób zakończenia części zadań pobocznych, może nas jednocześnie rozbawić, jak i zniesmaczyć. Po kilkudziesięciu godzinach zabawy walka z maszynami staje się mało opłacalna, więc na pewnym etapie zwyczajnie zaczynamy omijać je szerokim łukiem.

Osobny zestaw zażaleń można mieć do natłoku występującego w grze zbieractwa, craftingu, oraz do systemu ulepszeń broni i pancerzy. Biegając po polach i łąkach nowego świata, zbieramy pokaźne koszyki kwiatków i patyków, zaś z rozbełtanych ciał stalowej zwierzyny wycinamy kabelki, druciki i inne metalowe komponenty. Sam crafting amunicji jest banalny i przebiega niemalże w locie podczas kolejnych starć, co z miejsca zaskarbiło sobie moją sympatię. Jednocześnie system ulepszania broni jest do granic biedny i sprowadza się jedynie do wymiany zwojów w dedykowanych slotach. Przez większość gry owymi zwojami wypychamy kieszenie, jednak w większości przypadków nie są one ani wartościowe, ani przydatne. W momencie gdy odblokowujemy umiejętność swobodnej wymiany ulepszeń bez utraty dotychczas zamontowanych, szybko okazuje się, że konieczna jest jak najszybsza wizyta u handlarza.


Complete Edition – bogactwo urodzaju

W recenzowanej wersji Complete Edition, podstawowa gra Horizon Zero Dawn uzupełniona została o kilka ponadprogramowych aglomeratów bojowych (w postaci unikatowych łuków i pancerzy), ale przede wszystkim o jedyny fabularny dodatek do gry – The Frozen Wilds. Wspomniane rozszerzenie jest znakomitym uzupełnieniem głównej gry, w którym zwiedzamy zupełnie nowy region – spowitą wieczną zimą krainę The Cut, spotykamy najznamienitszych przedstawicieli plemienia Banuk (którego figurki znajdujemy na górskich wzniesieniach w pozostałych regionach gry), a także poznajemy unikatową historię z przeszłości, dotyczącą potężnej sztucznej inteligencji. Dodatek rozszerza bestiariusz o nowe rodzaje maszyn, dodatkowe drzewko umiejętności, trzy nowe typy broni, a także proponuje unikatową dla tego terenu formę starć z wykorzystaniem wież sterujących. Dodatek The Frozen Wilds jest fantastycznym uzupełnieniem i tak już świetnej gry, którego ukończenie, wraz z wszystkimi zadaniami pobocznymi oraz wyczyszczeniem sekretów na mapie, zajmuje około piętnastu godzin. Więcej szczegółów na temat mroźnej wyprawy na północ znajdziecie w dedykowanej recenzji dodatku.

Dla nabywców wydania Complete Edition czekają również pozaprogramowe bonusy. Poza wszystkimi opisanymi wyżej dodatkami, niezależnie od platformy zakupu otrzymamy cyfrowy artbook, a dla posiadaczy sprzętu Sony, twórcy przewidzieli również dynamiczny motyw główny dla konsoli PlayStation 4 (którego swoją drogą używam do dzisiaj). Wydanie kompletne nie zmienia niczego w warstwie optymalizacyjnej gry, ciągle oferując stałe i bardzo dobrze zoptymalizowane 30 klatek na sekundę, niezależnie czy gramy na bazowym PS4, czy wersji Pro. Z kolei posiadacze konsol PlayStation 5 mogą odpalić grę we wstecznej kompatybilności, ciesząc się podobnie jak gracze komputerowi niemal idealnymi 60 klatkami na sekundę.


Horizon Zero Dawn to audiowizualna uczta dla zmysłów, będąca jednym z najoryginalniejszych wymysłów postapokaliptycznego nurtu ostatnich lat. Opowieść o przemijaniu tego co jest, o głupocie ludzkiej jako źródle wszelkiego zła, oraz o absurdalnie nieprawdopodobnym śnie, który na przekór logice stał się jawą. Wymysł może i nazbyt surrealistyczny, ale ja go kupuję. Na pierwszym planie to ciągle olśniewająco przyjemna gra akcji, do której po dziś dzień regularnie wracam i w której nigdy się nie nudzę. Aloy nie zapyta was czy wierzycie w przeznaczenie. Chwyci za łuk i ordynarnie utoruje sobie drogę do jego spełnienia, a wam radzę nie marudzić, tylko posłusznie podążyć jej tropem.

Horizon Zero Dawn: Complete Edition | Recenzja | Cross-Play

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *