Scarlet Nexus | Recenzja | Cross-Play

Scarlet Nexus

Kiedy zapowiedziano Scarlet Nexus, byłem lekko wkurzony tym, że dalej nie dostaliśmy nowych informacji o kolejnych Tales of, a w zamian Bandai daje nam kolejną anime grę akcji. Z czasem — i po publikacji nieco większej liczny materiałów — jednak zacząłem na Nexusa mocno wyczekiwać, bo wyłaniał się z niego obraz naprawdę solidnego, pomysłowego akcyjniaka. Udało się coś takiego w efekcie graczom dowieźć?


Stosunkowo niedługo przed premierą, Bandai Namco opublikowało na Xboxach i konsolach Sony demko minionej produkcji. Oczywiście zaciekawiony je sprawdziłem (w wersji na PS5) i byłem bardzo mile zaskoczony jego jakością. Co prawda sprezentowane lokacje nie zachwycały, a grafika to poprzednia generacja pełną gębą, ale już cała reszta grała i buczała. Korzystanie z różnorodnych mocy dawało masę frajdy, było efektownie i szybko, a przy tym wcale nie tak prosto i trzeba było nieco kombinować, a nie wciskać przyciski na przysłowiową „pałę”. Całość obu podejść — do dyspozycji oddano nam zarówno Yuito i Kasane — kończyła widowiskowa walka z bossem. Już wtedy pojawiło się we mnie drobne zwątpienie: czy nowości starczy na całą, pełnoprawną produkcję, a gra nie zacznie zanudzać już po kilku godzinach? Z gry wyzierała też spora budżetowość w wielu kwestiach, szczególnie dialogów i prezentacji samej fabuły. 

Widać jednak było, że Bandai po macoszemu tej marki potraktować chciało nie będzie. Obecnie nadawane jest telewizyjne anime, a sama gra ponoć sprzedaje się naprawdę zadowalająco. Czy jednak jest to tylko efekt „głodu” na solidną japońszczyznę o całej rzeszy ludzi, czy może Scarlet Nexus naprawdę jest tak dobre?


Scarlet Nexus | Recenzja | Cross-Play


Brainpunk 2077


Akcja Scarlet Nexus rozgrywa się w dalekiej przyszłości. W ludzkim mózgu odkryto hormon, który pozwala niektórym z nich na wykorzystywanie mocy psionicznych (psychokineza, elektrokineza itp.). Nie wszystko jest jednak tak piękne i proste, bo ludzkość zostaje zaatakowana przez tajemnicze potwory zwane Innymi (Others). Do walki z nimi powołana zostaje organizacja OSF (Other Suppression Force), w skład której wchodzi dwójka głównych bohaterów: Yuito Sumeragi oraz Kasane Randall.

Na samym początku gry przyjdzie nam wybrać, w którą z tych dwóch postaci będziemy się wcielać na resztę gry (nie jest możliwa zmiana w trakcie). U mnie padło na sympatycznego Yuito i to właśnie w jego skórze spędziłem ok. 35 godzin, jakich potrzebowałem na pierwsze przejście gry. Tym samym obejrzałem wydarzenia z zaledwie jednej perspektywy, ale próbując rozpocząć New Game+ jako Kasane, zwyczajnie nieco już mi się nie chciało, trochę jednak i nią pograłem: już jednak nie do samego końca. Nie ma to związku z jakością gry czy nawet fabuły (do tego wszystkiego przejdę za chwilę), ale nie jestem typem człowieka, który rzuca się bezpośrednio na — nawet bardzo dobrą — grę od razu po jej pierwszym przejściu. Tutaj zapowiadało się co prawda na kilka różnic, a i ponowne podejście jako inny bohater daje nam wszystkie przedmioty oraz punkty umiejętności, jakie zdobyliśmy wcześniej, co połączone z brakiem skalowania się wrogów sprawia, że zwyczajnie wszystko idzie szybciej. I o ile z chęcią w przyszłości poznam drugą perspektywę, tak konieczność podróżowania w większości przez te same lokacje i doświadczanie tych samych wydarzeń niezbyt mi się uśmiechała. Kiedyś to zrobię, miejcie jednak na uwadze, że obecnie będę pisał o fabule jedynie (czy raczej głównie) z perspektywy grania Yuito.

Pisać jednak i tak jest o czym, bo Scarlet Nexus posiada zaskakująco wciągającą historię. Nie są to co prawda scenopisarskie wyżyny, ale śledziło mi się ją ze sporą przyjemnością. Momentami wszystko potrafi skręcić w naprawdę niespodziewaną stronę i trochę szkoda, że nawet w tym miejscu widać wyraźne braki w budżecie, bo większość historii poznamy, oglądając statyczne scenki z — chociaż tyle — nagranymi głosami. Będziemy mieć także do czynienia z całkiem sporą menażerią barwnych osobowości, których historie będziemy mogli poznawać, rozwijając z nimi więzi w formie prostych social-linków. I nie będę kłamał, jak same wątki towarzyszy potrafią być — nie zawsze, ale zazwyczaj — całkiem fajne, tak samej „social-linkowej” mechaniki i takiego sposobu poznawania fabuły, nie polubię chyba nigdy. Czy to Persona, Yakuza 7, czy właśnie Scarlet Nexus: absolutnie nigdzie, jak ciekawe rzeczy by to czasami mogły nie być. Męczy mnie to ciągłe latanie z prezentami, zagadywanie do postaci i w zasadzie nudne i żmudne przeklikiwanie kolejnych opcji, aż w końcu dostaniemy coś fajnego. To był także jeden z powodów, dla których do kampanii Kasane mi się siadać nie chciało, bo z jednej strony można by przez nią „przelecieć”, a z drugiej omijanie linków nowych towarzyszy — a i nawet kilku starych, ale siłą rzeczy poznanych od innej strony — wydawało mi się bezsensowne, bo jednak sporo treści się w nich kryje. To jednak tylko ja, a więc wy możecie nie mieć podobnych zarzutów, bo jednak mechaniki SL są całkiem lubiane w grach.


Scarlet Nexus | Recenzja | Cross-PlayScarlet Nexus | Recenzja | Cross-Play


Przejdźmy już jednak do „mięska” i tego, czym Scarlet Nexus stoi: walki. Ta jest absolutnie przecudowna! Przed premierą mocno obawiałem się, że dostaniemy po prostu kopię fenomenalnego Astral Chain. Nie, żeby było to coś złego, bo w tym Switchowym exie bawiłem się cudnie, ale jednak od nowej marki oczekiwałbym czegoś świeżego, a nie tylko kopiowania udanych pomysłów. Ludzie w Bandai na szczęście stanęli na wysokości zadania i dostarczyli walkę, dającą całą masę frajdy, a przy tym mającą własną tożsamość. Bohater, jakiego wybrałem (Yuito), posługuje się w walce bezpośredniej mieczem i system walki nim jest stosunkowo prosty (kombosy czy ataki ładowane jakie trzeba wykupić), ale prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero przy wykorzystaniu mocy psionicznych. Do protagonisty należy „zaledwie” telekineza, ale już ona daje spore pole do popisu, bo rzucanie we wrogów przedmiotami to nie jedyne, co potrafi, a okładając wrogów na oślep, nie zdziałamy wiele. Zależnie od tego czego akurat potrzebujemy, musimy nieco pomyśleć: jeżeli wciśniemy przycisk odpowiedzialny za atak w momencie, kiedy rzucany przedmiot dotyka wroga, sami do niego doskoczymy, a robiąc to w odwrotnej kolejności, zadamy atak o wiele większych obrażeniach. Trzeba tego używać z głową, bo pasek określający ile jeszcze z mocy pokorzystamy wyczerpuje się dosyć szybko, a odnowić go możemy m.in. wykorzystując atak obszarowy (czy w przypadku Kasane: odskok) podpisany domyślnie pod trójkąt.

Oczywiście na telekinezie zabawa się nie kończy, bo na podorędziu mamy zazwyczaj kilka innych mocy, zależnych głównie od tego, kto znajduje się akurat w naszej ekipie. Tym sposobem wykorzystamy wzmacniającą broń elektryczność, przyspieszymy swoje ruchy czy staniemy się na kilka chwil niewidzialni. Jest tego oczywiście sporo więcej, ale nie ma co psuć wam zabawę w odkrywanie tego samemu: wiedzcie, że jest tego po prostu mnóstwo. A kiedy pod koniec gry będziemy mogli w końcu używać więcej niż jednej mocy na raz, zaczyna się prawdziwa zabawa! Czasami w celu zbicia paska wytrzymałości wroga (co pozwala wykonać na nim później dewastujący cios kończący) będziemy wręcz musieli to zrobić i trzeba będzie lekko pokombinować. Do tego wszystkiego można dołożyć używanie specjalnych dla danej lokacji przedmiotów (pociąg, autobus, cysterna z benzyną itp.), które pozwalają nam wykonywać specjalne akcje. I tak pociąg będzie sunął wyłącznie po szynach, ale praktycznie zmiecie wszystkich wrogów na swojej drodze, a na dach autobusu wskoczymy i chwilę nim pokierujemy, rozjeżdżając wszystko na swojej drodze i efektownie wbijając go w glebę na koniec. Daje to naprawdę masę frajdy i jest takich elementów w trakcie całej kampanii masa, a wszystkie od siebie różne. A nie wspomniałem jeszcze nawet o ograniczonym czasowo i swoistym trybie berserkera (tutaj nazywanym Brain Drive), który przenosi nas razem z wrogami do osobnej lokacji i w przypadku nadużycia: pozbawia z czasem życia.

Pomiędzy kolejnymi fazami (tych jest 12), możemy wrócić do swojej bazy (gdzie czekają na nas sojusznicy) i powrócić do niektórych starszych lokacji w celu zebrania misji pobocznych. Te jednak polecam wam po prostu zebrać i wykonywać co najwyżej “przy okazji”. Są śmiertelnie nudne, służące chyba tylko i wyłącznie niepotrzebnemu wydłużaniu kampanii (i tak całkiem długiej, przejście jedną postacią zajmie wam minimum 25 godzin, a ja nieco eksplorując, wyciągnąłem jakieś 35 przy jednym przejściu). Ot, typowe „przynieś, podaj, pozamiataj” i jest tego cała tona. W „kwaterze głównej” (jeżeli można tak nazwać niewielkie pomieszczenie z kuchnią, salonem i siłownią) do tego porozmawiamy z towarzyszami, damy im prezenty (i to jest akurat fajne: wszystkie one później ubarwią nasze lokum) i rozwiniemy wspomniane wcześniej social-linki.

Na sam koniec zostawiłem kwestie techniczne. Na nowej generacji konsol (XSX i PS5) gra śmiga co prawda w 60 klatkach, ale widać, że poza tym tkwi mocno jeszcze w poprzedniej erze. Lokacje są bardzo liniowe, NPC stoją jak kołki, a sama oprawa — choć naprawdę ładna, przywodząca lekko na myśl Code Vein pomieszane z nowszymi Tales of, jednak zdecydowanie bliżej tego pierwszego — nie jest niczym szczególnym i w wielu miejscach widać po prostu braki w budżecie. Na duży plus jednak sama — jak nazywają ją twórcy — brainpunkowa stylistyka, bo postacie przechodzące w swoisty tryb berserkera wyglądają prześwietnie, tak samo jak niektóre lokacje z dalszej części gry. Kilka z nich mocno przypominało mi o Gravity Rush, a to zdecydowanie z moich ust komplement — GR 1 i 2 są jednymi z moich najukochańszych exów Sony na poprzedniej generacji. Na PS5 dodatkowo mamy bardzo przyjemne wykorzystanie kontrolera DualSense, bo w trakcie korzystania z licznych mocy triggery stawiają bardzo przyjemny opór i zależnie od umiejętności lekko inaczej wibrują. Nie jest to co prawda nic koniecznego, ale niesamowicie uprzyjemniało mi granie.


Scarlet Nexus | Recenzja | Cross-Play


Scarlet Nexus


Scarlet Nexus było więc bardzo miłym… właśnie, chciałbym powiedzieć, że zaskoczeniem. Jednak już od jakiegoś czasu na niego czekając, nie mogę tak z ręką na sercu stwierdzić. To dalej naprawdę świetna gra akcji z niesamowicie przyjemnym systemem walki, długim wątkiem fabularnym (dla chętnych: do dwukrotnego ukończenia obiema postaciami, co dodatkowo jeszcze ten czas wydłuży) i ciekawą stylistyką. Bez znaczenia, na której generacji konsol i samej konsoli zdecydujecie się zagrać, na pewno będziecie się dobrze bawić. Sam z chęcią przygarnę kolejną odsłonę i liczę, że po pierwszej części, marka nie zostanie ubita. Potencjał jest naprawdę spory.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *