BioShock Infinite

„Booker, are you afraid of God?”
„No, but I’m afraid of you.”

To właśnie tymi słowami rozpoczynamy przygodę Bookera oraz Elizabeth, która wreszcie nie dzieje się w podwodnej metropolii Rapture, a w Kolumbii — „Mieście Idealnym”, położonym w przestworzach. Pożegnamy się także z mrocznym, czarnym klimatem na rzecz radosnej, kolorowej atmosfery. Widać więc, że Irrational Games dokonało wielkich zmian względem BioShock 2, które było „bezpieczną” kontynuacją. Ale czy zmiany wyszły na dobre? Tego dowiedziecie się w tej recenzji, do której serdecznie zapraszam.


Zanim jednak zacznę recenzować tytuł, chciałabym przedstawić problemy, z którymi twórcy musieli się zmierzyć i jak wstępne gameplaye różniły się, od zaserwowanego nam trzeciego Bioshocka. No cóż, można rzec nawet, że Irrational Games oszukało graczy. Gdyby porównać pierwsze zapowiedzi Infinite z jej finalną wersją, zobaczymy, jak dużo zostało zmienione. Gameplay z 2010 pokazywał m.in. mroczniejszy klimat Columbii, większy wkład Elizabeth w walkę, mocniejsze moce oraz lepszą fizykę. Nie dziwi więc fakt, że gdy gracze dostali wreszcie Infinite, nie byli o tyle wkurzeni, co rozczarowani. Choć gra początkowo spotkała się z wielką krytyką u społeczności graczy, to jednak mimo wszystko tytuł był wysoko oceniany, świetnie się sprzedał i często był wymieniany jako gra roku. Niestety sukces Infinite nie uchronił Irrational Games przed upadkiem, studio miało już duże problemy przed premierą trzeciej części (a samą historię opiszę w innym tekście, który pojawi się w niedalekiej przyszłości).


Wcielamy się w Bookera DeWitta — prywatnego detektywa z bogatą przeszłością, który dostaje nietypowe zlecenie. Ma znaleźć „dziewczynę” i zabrać ją do Nowego Jorku. Jednak, gdy dowiadujemy się szczegółów akcji, robi się trochę niepokojąco. Cel znajduje się w ukrytym mieście, gdzieś w przestworzach, a sama Elizabeth (bo tak nazywa się ta dziewczyna) jest pilnie strzeżona przez Comstocka, czyli proroka, który rządzi całym miastem. Mimo wszystko, protagonista postanawia przyprowadzić ją na ziemię. Przypływa więc do opustoszałej latarni morskiej, by tam kapsułą dostać się do Columbii. Gdy wreszcie dociera do Elizabeth, dowiaduje się kim (lub czym) tak naprawdę jest; przepotężną istotą mogącą bawić się czasem, teleportować się wszędzie, gdzie chce oraz przekraczać różne alternatywne rzeczywistości. Jednak, zbyt częste używanie mocy może nosić za sobą poważne konsekwencje, które wywrócą życie mieszkańców do góry nogami. By do tej sytuacji nie dopuścić, Comstock za wszelką cenę chcę odbić Liz z rąk protagonisty. Jednak, żaden z bohaterów nie wie, że wszystko co zrobią jest częścią ich przeznaczenia, a tylko Elizabeth może zmienić ich plan życia.


BioShock Infinite | Recenzja | Cross-Play


Warstwa fabularna niewiele się zmieniła względem poprzednich części, choć różnice są widoczne. Największą zmianą w opowieści jest dodanie głosu głównemu bohaterowi (Troy Baker udziela głos Bookerowi), co dla mnie było wspaniałą wiadomością, gdyż wreszcie mogłam utożsamić się z protagonistą. A tak poza tym poznacie historię w ten sam sposób co w Rapture, czytając różne plakaty propagandowe oraz słuchając głosowych dzienników. Fabuła broni się świetnymi dialogami, niespodziewanymi plot twistami oraz wyśmienitym zakończeniem, które jest kapitalnie wyreżyserowane (w ogóle, zauważyłam, że Irrational Games robi genialne finały — dosłownie każdy Bioshock miał fenomenalne zakończenie). Nie jest ona także łatwa do zrozumienia, trzeba ze skupieniem słuchać co mówią bohaterowie i wyłapywać słowa klucze, pełne symboliki, by zrozumieć całą historię. Choć nie przesadzajmy, opowieść przez większość czasu jest łatwa i przyjemna, dopiero pod koniec dostajemy morze nowych wiadomości, że aż głowa może zaboleć. Można pomyśleć, iż jest to głupi pomysł, lecz moim zdaniem świetnie grało się w stałej nieświadomości — cały czas miałam przeczucie, że niektórzy bohaterowie (w tym sam protagonista) ukrywają coś przed graczem. Odpowiedzi na wszystkie pytania mogliśmy uzyskać albowiem wkraczając w nieznane, czyli w alternatywne rzeczywistości. Oczywiście, należy pamiętać, że aby zrozumieć w pełni Bioshock Infinite, należy zagrać w dodatek pt. „Burial at Sea”, który nie tylko kończy historię Bookera i Elizabeth, lecz także wyjaśnia niektóre wątki z pierwszej części.

Słyszałam wiele pozytywnych opinii o Elizabeth, która została okrzyknięta przez niektórych najlepszą postacią towarzyszącą. Był to także główny powód, dla którego zagrałam w Infinite. I się nie zawiodłam — Liz to nie tylko jedna z najlepszych towarzyszek w historii gier wideo, ale także jest na samym szczycie w moim osobistym rankingu najlepszych growych bohaterów. Powodów jest wiele, lecz najważniejszym jest zdecydowanie naturalność postaci. Twórcy rewelacyjne przedstawili nam bohaterkę, a poznawanie z nią Columbii jest niezwykłym przeżyciem. Będziemy nawet świadkami jej wielkiej zmiany, od naiwnej dziewczyny z wielkimi marzeniami, do silnej kobiety, która z odpowiedzialnością używa swych mocy. Główny bohater także jest dobrze napisany, wreszcie w Bioshocku gramy kimś, kogo można polubić już po pierwszym spotkaniu z Liz. I to właśnie dzięki pięknej i trochę, niestety, bolesnej relacji Booker-Elizabeth (która zresztą przypomina relację ojciec-córka) cała gra nabiera kolorów. Choć sami zainteresowani ukrywają przed sobą wiele sekretów, to będą musieli zaufać sobie nawzajem, aby pokonać licznie pojawiających się wrogów.

Tak jak napisałam w wprowadzeniu, musimy się pożegnać z klimatem znanym z poprzednich części. Nie zobaczymy już mrocznej atmosfery, dzięki której można było wręcz nazwać Bioshocka serią survival-horror, na jej miejsce wchodzi wesoły, kolorowy i wielce patriotyczny klimat, który umila zwiedzanie lokacji. Niestety lub stety, znów będziemy świadkami konfliktu politycznego — Vox Populi, czyli grupa partyzancka pod dowodzeniem Daisy Fitzroy, chcą właśnie odebrać władzę z rąk Comstocka i oczyścić miasto z wszelkiej ksenofobii. Brzmi świetnie, dlaczego więc Booker i Elizabeth nie mieliby ich wspomóc? Niestety, Vox Populi chce zdobyć rządy w bardzo brutalny sposób, niszcząc całą Columbię. Oprócz polityki spotkamy się także z sporą ilością treści religijnych, która napędza całe miasto. I jest to jedna z najbardziej kontrowersyjnych rzeczy w Infinite. Możemy podczas zabawy doświadczyć wiele anty-religijnych scen (m.in. wymóg ochrzczenia Bookera; wielu graczy uznało to za obrazę i żądało zwrotu pieniędzy), lecz w mojej opinii tytuł nikogo nie obraża, wręcz w kapitalny sposób krytykuje jej niektóre zwyczaje. Tak więc, jeśli ktoś jest osobą mocno wierzącą, a chciałby zagrać w trzecią część Bioshocka, to na spokojnie może grać.


BioShock Infinite | Recenzja | Cross-PlayBioShock Infinite | Recenzja | Cross-Play


Czas przejść do gameplayu, a on choć niewiele się zmienił, to gra się zupełnie inaczej niż w przypadku poprzedników. Pierwszy Bioshock był czymś świeżym w rynku gier FPS, Infinite stawia na to samo, lecz tym razem robi to lepiej, a sam system walki stał się wreszcie przyjemnością (żeby nie było, strzelanie w poprzednich częściach było świetnie skonstruowane, ale często trzeba było oszczędzać amunicje, a w Infinite tego nie ma… prawie (dużo zależy od poziomu trudności — przy. Iron) zawsze mamy przy sobie naboje, a gdy nam ich zabraknie, to Elizabeth szybko nam podrzuci amunicję. W każdej odsłonie naszą bronią białą było coś innego: w „jedynce” klucz francuski, w BioShosck 2 wielkie wiertło, a w Inifnite — Sky-Hook — narzędzie stworzone w Columbii, które służy głównie do jeżdżenia po liniach transportowych, dzięki którym można szybko dostać się do innej cześci Columbii. Booker również wykorzystuje hak, jako broń na bliskie starcia. Jednak, Sky-Hook przyda się najbardziej tylko w pierwszych godzinach gry, później staje się mało przydatny. Ba! Nawet plazmidy bywają coraz mniej użyteczne. W Infinite to broń palna jest najważniejszym elementem w walce, a samych spluw jest sporo — od zwykłych pistolecików, po potężne giwery potrafiące wysadzać wrogów od wewnątrz. Niestety, mimo nawet dużej różnorodności wrogów oraz broni, pod koniec gry wkrada się monotonia. W niektórych etapach było za dużo strzelania, a za mało fabuły. Jednak jest to mało znaczący mankament, gdyż przez większość czasu będziecie się świetnie bawić!

Tak jak w poprzednich częściach, Infinite nie powinno stanowić żadnego (choć jest zdecydowanie najtrudniejszą grą w serii) wyzwania — wrogowie mają mały pasek życia (no tak, zapomniałam wspomnieć, teraz możemy zobaczyć ile zdrowia ma nasz oponent), a w razie kłopotów w postaci małego zasobu amunicji, zdrowia, many czy także pieniędzy, Elizabeth uratuje nas podając nam potrzebne rzeczy. Do tego, jeśli pasek życia spadnie nam do zera, Liz szybko przywróci nas do pola bitwy za drobną opłatą (to już wiemy dlaczego często podrzuca nam pieniądze…). Bohaterka może być użyteczna w samej walce, gdyż może przenosić przedmioty z różnych rzeczywistości do ich świata, a niektóre zdobycze mogą być naprawdę pożyteczne, m.in. bronie palne, dodatkowe ściany do wspinania się, osłony, możemy nawet przywołać mechanicznych sojuszników! Oczywiście, nie otrzymujemy tego, co obiecywał Ken Levine, pokazując pierwsze gameplaye z Infinite, gdzie Liz mogła wywołać wielką kulę z metalowych przedmiotów i rzucić nią we wrogów, lecz dalej jestem zadowolona z systemu walki.

Do plusów można także zaliczyć oprawę audio-wizualną. Tak jak pisałam wcześniej, tym razem dostaliśmy kolorowe miasteczko, ocierające się nawet o tytuł „miasta idealnego” — mieszkańcy są zadowoleni oraz pełni patriotycznych zachowań, dzieci się bawią i śmieją, zero przestępstw, a na ulicach panuje wieczny porządek. Kompletne przeciwieństwo Rapture, gdzie rzadkością było znaleźć normalnego człowieka. Jednak to co najbardziej odróżnia wizualnie Infinite od poprzednich części, to styl artystyczny. Poprzedniki wyróżniały się klaustrofobicznymi widokami, architekturą w stylu steampunk (w Infinite też to znajdziecie, lecz w mniejszej ilości) oraz niepospolitymi kolorami w postaci zmiękłej zieleni. Trzecia część Bioshocka stawia tym razem na otwarte przestrzenie i oprawę graficzną, która niekiedy wygląda wręcz baśniowo. Styl ten mocno pasuje do Columbii — można by nawet rzec, że warstwa wizualna jeszcze bardziej idealizuje to miasto. Jednak, nie jest to najładniejsza gra 2013 roku. W tamtym okresie wyszło o wiele lepiej wyglądających produkcji, takie jak chociażby: The Last of Us, Beyond: Two Souls, czy Battlefield 3. Dobrze wypada też ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Garry’ego Schymana. Rewelacyjny cover utworu „Will The Circle Be Unbroken” zagrany przez aktorów podkładających głos Bookerowi oraz Elizabeth, cały OST przyjemnie się słucha, a utwory idealnie pasują do danej sytuacji.


BioShock Infinite | Recenzja | Cross-PlayBioShock Infinite | Recenzja | Cross-Play


Na szczęście przygody Liz oraz Bookera zostały rozwinięte dzięki DLC pt. „Burial at Sea”, który dzieli się na dwie części. Obie polegają na tym samym — odnalezieniu tajemniczej dziewczynki o imieniu Sally, która jest mocno powiązana z głównym bohaterem. W tym celu wybierają się do żywej metropolii podwodnej — Rapture. Tam spotkamy nie tylko postacie znane z poprzednich części, lecz także wiele odpowiedzi na pytania, które pustoszeją naszą głowę od czasu ukończenia „podstawki”. Part 1 skupia się na poznaniu lokalizacji Sally. Możemy dowiedzieć się także, jak żyło się w Rapture w czasach świetności. Doskonale się zwiedza podwodne miasto, gdy wreszcie widoczni są mieszkańcy. Mimo, że będziemy zwiedzać zupełnie nowe lokacje, to gameplay mało się zmienił — dalej będziemy walczyć z dużymi grupami wrogów i znów będzie za dużo strzelania, dlatego wkrada się tutaj wielka monotonia, która jest większa niż w przypadku „podstawki”. Fabuła, choć ma mocne momenty, to jest co najwyżej dobra. Wiem, że można było to zrobić lepiej — dobrze, iż z pomocą przychodzi część 2…

No właśnie, Part 2 naprawia błędy swojego poprzednika i serwuje nam dodatek idealny. Ogólnie, to nie spodziewajcie się tego samego systemu walki — część 2 Burial at Sea odsuwa się od gameplayu znanego z serii BioShock i dostajemy… skradankę. I do tego wcielamy się w Elizabeth (tym razem w roli femme fatale)! Jest tylko jeden haczyk — ta wersja Liz niestety nie dysponuje mocami, które w Inifnite nieraz ratowały życie Bookerowi. Głównym celem protagonistki będzie wykonanie paru wielce niebezpiecznych zleceń dla znanego jegomościa z pierwszego Bioshocka, by uratować Sally. Liz nie wie jednak, że znajduję się w centrum wielkiej walki politycznej, która zmieni Rapture. Brzmi ciekawie, a całość jest jeszcze lepsza. Fabuła nie tylko wyjaśnia wątki z Infinite, lecz rzuca nowe światło na całą historię z „jedynki”. Etapy skradankowe także dają radę. Cały czas czułam się, jakbym grała w Dishonored. Co ciekawe, Liz także będzie miała plazmidy, lecz tak jak pisałam przed chwilą, nie będzie to zabawa czasem i alternatywnymi rzeczywistościami. System skradania jest o wiele ciekawszy, niż ciągłe strzelanie, a samo zwiedzanie wszystkich zakamarków Rapture opłaca się, gdyż w grze znajduje się wiele smaczków nawiązujących do poprzedników (do „dwójki” także, lecz jest ich zdecydowanie mniej). I tak, jak można się spodziewać, dostajemy przepiękne zakończenie, które jest znakomitym finałem relacji Booker-Elizabeth. Dodatek Burial at Sea zdecydowanie warto ograć, ponieważ jest doskonałym epilogiem serii, żaden fan nie powinien go pomijać. Musicie tylko przeżyć średnią część 1, by poznać zalety tego DLC.


BioShock Infinite | Recenzja | Cross-Play


Podsumowując. Bioshock Infinite to nie gra — to dzieło sztuki. Tytuł może i nie zachwyca systemem walki, raczej swoją wspaniałą opowieścią i genialnym przedstawieniem Elizabeth. Może się wydawać, że pierwszy BioShock podniósł poprzeczkę zbyt wysoko, by Infinite sprostało oczekiwaniom, lecz Irrational Games dokonało niemożliwego — stworzyli produkcję, która jest najlepszą częścią w serii. I tu niektórzy czytelnicy mogą zadać ważne pytanie: „Jeśli pierwszy BioShock jest gorszy, od Infinite, to dlaczego otrzymał tytuł „gry generacji”, a Infinite nie? Powód jest prosty — produkcja z 2007 roku w przeciwieństwie do „trójki” zrewolucjonizowała rynek gier FPS i wyprzedziła swoje czasy. Infinite niestety gameplayowo oraz wizualnie nie zachwycało już tak, jak powinno.

 

3 thoughts on “BioShock Infinite

    1. Teraz to niemal klasyka z czasów, w których przodowały shootery FPP. Zeszli ze sceny, zanim gatunek się zeszmacił, szanuje. Choć i tak uważam, że B1 miał o wiele grubszy i mroczniejszy klimat, co mi osobiście bardzo odpowiadało, chmurki też fajne, ale nie ma trochę tej klaustrofobicznej paniki z Dead Space’a. Najbardziej przystępna i doszlifowana, pod względem rozgrywki, część serii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *