Dolmen | Recenzja | Cross-Play

Dolmen

Gdyby Dolmen ukazał się dziesięć lat temu, wywołałby niemałe poruszenie. Jedni gracze zapewne chwaliliby wysoki poziom trudności, ciekawy system walki oraz przemyślany level design. Inni przeklinaliby frustrację wynikającą z ciężkich starć z przeciwnikami.

Niestety tytuł ten ukazał się w roku 2022, a dzisiejsza publika oswoiła się już z soulslike’ami na tyle, że powstają memy na temat powtarzalności gier z tego gatunku. Wiele tytułów kojarzonych z Soulsami dodało do rozgrywki coś od siebie. W Bloodborne’ie dostaliśmy do zabawy broń palną. Sekiro udowodniło, że starcia mogą być równie szybkie jak w Metal Gear Rising: Revengeance. Natomiast NiOh dał od siebie różne style walki. The Surge z kolei umożliwił odcinanie wrogom kończyn. A Elden Ring wprowadził rozległy otwarty świat. Czym więc Dolmen wyróżnia się na tle konkurencji?


Ciemno wszędzie, głucho wszędzie

Placówkę górniczą na planecie Revion Prime opanowały potwory. Twoim zadaniem jest zbadanie tego miejsca i ustalenie, co łączy bezduszną korporację, agresywnych obcych oraz tytułowy dolmen – kryształ umożliwiający podróże między wymiarami. Jeśli właśnie zapaliła Wam się lampka z napisem: „multiwersum”, to… cóż… jakby to powiedzieć… Podróży międzywymiarowych tu nie uświadczymy. Zamiast tego będziemy mogli przeczesać obszar przypominający okręt Nostromo rozbity na Arrakis. Design poziomów jest bardzo dobrze przemyślany, zwłaszcza w pierwszym akcie gry, w którym często odkrywamy skróty do miejsc już odwiedzonych. Drugi akt jest bardziej otwarty, a uważni gracze znajdą w nim ukrytego bossa. Trzeci akt jest najbardziej liniowy, niemniej nadal znajdują się tam ciekawie zaprojektowane obszary.

Dolmen | Recenzja | Cross-Play

Gra nieustannie premiuje naszą spostrzegawczość i skłania do myślenia nie tylko podczas walki, ale też w tych nielicznych chwilach, kiedy nic nie próbuje nas zagryźć. W jednej z lokacji musimy znaleźć trzy przełączniki. Możemy rozpocząć poszukiwania na własną rękę, chyba że wcześniej znajdziemy mapę terenu (która jest zwykłym elementem otoczenia) z zaznaczonymi trzema kropkami. Podobnie na innym etapie znajdziemy stosy trupów przebitych fioletowymi włóczniami. Zgadnijcie, z jakiej broni korzystał następny boss. Tego typu smaczki są fajne, choć nie ma ich zbyt wiele. Zdecydowanie częściej trafiamy na notatki, które nieco pomagają nam rozjaśnić fabularne zawiłości. Niestety Dolmen oferuje usłyszaną przez nas już tysiąc razy historię o bezdusznej korporacji, nieudanych eksperymentach oraz frajerze, który musi to wszystko posprzątać, czyli w tym przypadku o graczu. Gra dużo by zyskała, gdyby była częścią już znanego uniwersum. Soulslike w świecie Obcego albo Diuny? Brałbym w ciemno. Dajcie znać, czy Wy też.

 

Ale masz wielką żuchwę!

Na szczęście przez większość czasu opowieść schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca gameplayowi. Może świat gry nie jest zbyt obszerny, ale w tym przypadku jest to zaleta. Nie mamy na podorędziu jakiejkolwiek mapy, a Revion Prime pełne jest krwiożerczej fauny i flory. Dolmen nagradza nas za ostrożność, cierpliwość i bystre oko. Można zauważyć (a czasem nawet uniknąć) wielu przeciwników, po prostu chodząc powoli i rozglądając się. Rozsądnie jest przejść tę grę z założonymi słuchawkami, gdyż wiele maszkar najpierw usłyszymy, a potem dopiero zobaczymy. W walce mamy do dyspozycji broń białą i dystansową. Osobiście byłem zwolennikiem solidnego toporka, ale z karabinu też parę razy skorzystałem. W bliskim starciu trzeba, tradycyjnie dla tego gatunku, rozsądnie gospodarować wytrzymałością. Pozwala nam ona nie tylko wyprowadzać ciosy, ale też ich unikać. Natomiast amunicją dla pistoletu jest energia, która jednocześnie służy do uleczania się, więc czasem trzeba wybierać pomiędzy oddaniem strzału, a zużyciem apteczki. Patent ciekawy, choć i tak monitorowanie wytrzymałości jest ważniejsze.

Tak naprawdę największą siłą Dolmena są wszystkie elementy zapożyczone (by nie powiedzieć “zerżnięte”) z Soulsów

Pojedynki skutecznie podnoszą ciśnienie, zwłaszcza z bezlitosnymi bossami. Większość z nich jest dobrze zrealizowana, zwłaszcza w drugiej połowie gry, w której dużo częściej tłuczemy humanoidalnych przeciwników. Niestety historia nie wyjaśniła mi, dlaczego muszę zabić tego i tamtego, ale niech tam. Ważne, że bossowie potrafią bardzo płynnie zmieniać styl walki, bez widocznego przejścia z fazy do fazy. Dzięki temu nieraz zaskakiwali mnie jednym dodatkowym atakiem w swoim combo. Szkoda tylko, że troje (z dziewięciu) bossów zostało zaprojektowanych w myśl zasady: „poczekaj łaskawie, aż ci się odsłonię”. Z każdym bossem możemy walczyć tyle razy, ile nam się żywnie podoba. Jeśli zaciukamy jednego z nich aż trzykrotnie, będziemy mogli stworzyć sobie unikalną broń. Na papierze brzmi to ciekawie, lecz w praktyce nie skłoniło mnie to do ponownego rendez-vous z szefami. I to nawet pomimo tego, że ich ataki nieco się zmieniają w następnych starciach.

Dolmen | Recenzja | Cross-Play

Śmietnik cyferek

Inna sprawa, że od craftingu i żonglerki przedmiotami skutecznie odstrasza interfejs. UI w Dolmenie jest toporne na niemal wszystkich frontach. Tworzenie przedmiotu jest nieintuicyjne. Myślałem, że wyprodukowałem kilka z nich, a okazało się, że nie zrobiłem żadnego, bo przycisk „craft” jest widoczny zbyt słabo. Poza tym ulepszenie elementu pancerza usuwa go z naszego rynsztunku, przez co trzeba pamiętać, żeby go z powrotem założyć. A to oznacza dalsze użeranie się z interfejsem… Do tego dochodzą drobne, acz irytujące problemy. Tytułowy dolmen (który również zbieramy w grze) ma dwie różne ikony. Kiedy podnosimy przedmiot, wyświetla się nam jego nazwa – niepotrzebnie, bo wystarczy sama ikona, a tekst zasłania ekran. Zaznaczony przedmiot w ekwipunku jest podświetlony za słabo. A w tabeli statystyk nie uświadczymy chociażby linii rozdzielających poszczególne wiersze, co kreuje niepotrzebny bałagan. Na szczęście HUD jest całkiem sensowny i bardzo dobrze widać zarówno „zniszczalne” elementy otoczenia, jak i ataki, których nie można zablokować.

Gra posiada też opcjonalny tryb multi, ale jest on zrealizowany dość osobliwie. Aby przywołać gracza do swojej sesji, potrzebujemy odpowiedniej ilości dolmenu. Po śmierci tracimy wszystkie nasze zasoby. Czyli jeśli miałbym problem z danym bossem, to i tak nie uda mi się przyzwać gracza do pomocy, bo w poprzedniej walce straciłem cały dolmen, a z rozpoczętego starcia nie można uciec. Dziwne rozwiązanie.

Nihil novi

Dolmen jest dosyć mroczny, lecz nie jest to żaden survival horror. Porównywanie go z Dead Space’em jest odrobinę krzywdzące dla obu gier. Jeśli Dolmen już straszy, to nie wszechobecną ciemnością i grobową atmosferą, lecz niskim paskiem zdrowia, kiedy daleko nam do checkpointa. Wtedy to wszystkie zgrzyty i mlaśnięcia są naprawdę niepokojące, szczególnie w ostatnim akcie gry. Tak naprawdę największą siłą Dolmena są wszystkie elementy zapożyczone (by nie powiedzieć “zerżnięte”) z Soulsów. We wstępie zapytałem, czym ten tytuł różni się od innych soulslike’ów. I to jest z kolei największy problem tej gry – brak unikalnej cechy odróżniającej go od innych produkcji z tej niszy.

W pewnym sensie to najgorsze, co może się przytrafić grze. Jeśli jest ona nadspodziewanie dobra – super. Jeśli jest rozczarowująco zła – cóż, przynajmniej budzi jakieś emocje, a przy odrobinie szczęścia nadal zbiera rozgłos. Jeśli natomiast jest po prostu nijaka, to ślad po niej zaginie. Jeśli przepadasz za soulslike’ami, możesz grać w ciemno… albo nie. Dolmen może dostarczyć Ci nieco rozrywki, ale życia ci nie odmieni.

 

Dolmen | Recenzja | Cross-Play

 

GRA DO RECENZJI DOSTARCZONA PRZEZ PLAION
DZIĘKUJEMY ZA WSPARCIE!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *