Planet of Lana

Życie jest smutne i coraz trudniej o radość, nawet jeśli chcemy wejść do świata gier, aby wymazać trudy codziennych obowiązków. Inside – jest zbyt depresyjne, Little Nightmare – nie muszę chyba tłumaczyć, Stray – proszę cię… to nudna gra o kocie. Dlatego warto przyjrzeć się indykowi od debiutującego szwedzkiego studia Wishfully – Planet of Lana, gdzie wkraczamy na ścieżkę pełną przygód, radości, harmonii przyrody i nadziei na lepsze jutro. Możliwe, że mamy do czynienia z indykiem roku, dlatego warto się przychylić nad omawianą pozycją.


 

Dla niektórych gry niezależne są wysypiskiem obojętności i kopią kopii pomysłów, które były eksploatowane zbyt wiele razy, aby mówić o czymś nowym w branży. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś kupuje gierkę po „okładce” w Steam Sale, a pulpit jest zaorany ikonkami, jak za dawnych czasów, gdy piractwo było w modzie.

Ktoś inny znów podkreśli, że są świetnym uzupełnieniem produkcji z budżetami przekraczającymi zdrowy rozsądek. Kiedy nachodzi chęć na zagranie w wyjątkowy twór, o długości rozgrywki, porównywalnej do wykonania 10 powtarzających się misji pobocznych w dowolnej grze o otwartym świecie. Każdy wykorzystuje czas wedle swojego uznania. Ja wolę zagrać w wyjątkowego indyka, jakim jest Planet of Lana. Ktoś inny woli tracić czas na głaskanie lisków, czy zadania od NPCów, typu „pozbieraj mi grzyby w lesie, a ja tu postoję”. Życie. Dla tych drugich są gry nietypowe – a jedną z nich postaram się omówić w recenzji, którą czytacie.

Planet of Lana opowiada o losach młodej dziewczynki o imieniu Lana, która próbuje uratować swoją starszą siostrę Ilo, uprowadzoną przez kosmitów. Kiedyś wszystko wyglądało pięknie. Ludzie pracowali w przybrzeżnych osadach rybackich, dzieci bawiły się w ganianego, a natura i zwierzęta koegzystowały ze sobą w pełnej harmonii. Do czasu, kiedy z nieba zaczęły spadać maszyny kroczące, zabierające ludność do głównej bazy obcych. Szczęśliwym losem, naszej bohaterce udaje się ukryć – od tego momentu zaczynamy wielką przygodę. Historia, jak to w tego typu grach, jest opowiedziana oszczędnie, bazuje na  elementach otoczenia i filmikach bez jakichkolwiek dialogów. Jeśli chodzi o rozgrywkę, to przygody Lany są ręcznie rysowaną dwuwymiarową grą logiczno-zręcznościową. Produkcja osadza swoje korzenie głęboko w latach 90, kiedy to na rynku ukazywały się klasyki pokroju Another World, czy Oddworld. Z nowszych tytułów nasuwają mi się takie topowe indyczki, jak Inside, czy Little Nightmare. Chociaż to raczej połączenie Heart of Darkness z 1998 roku z Ico (tak, tego z PlayStation 2). Jednak bez względu na to, co było głównym wzorcem dla twórców z debiutującego studia Wishfully, to filozofia rozgrywki brzmi następująco: idziemy w prawo (nie mylić z samograjem). W tym momencie, drogi czytelniku, pewnie drapiesz się po głowie i myślisz „znów to samo”. Jednak są gry niezależne, które nie muszą mieć rewolucyjnych mechanik, czy ponadczasowych rozwiązań, aby dobrze się przy nich bawić. Stawiają po prostu na świetną przygodę i sytuacje zapierające dech w piersiach, są również hołdem gier z dawnych lat, z „magią” wylewającą się z ekranu. Taki właśnie jest Planet of Lana.  

Twórcy starali się operować sprawdzonymi pomysłami, tak aby gracz nie czuł się znużony po paru godzinach gry. A przypominam, że tytuł ten starczy na 4-5 godzin, co jest dobrym wynikiem wśród „indyczych braci”, kiedy to napisy końcowe możemy ujrzeć po 3 godzinach. W tym czasie podróżujemy po pięknie zaprojektowanych terenach podzielonych na kilka sekcji: od typowo platformowych, z zagadkami środowiskowymi, po nastawione na skradanie w wysokiej trawie, aż do ucieczek przed robotami, a nawet walką z bossem. Skakanie i typowe dla gatunku fragmenty platformowe pachną klasyką dawnych lat, kiedy to trzeba bujnąć się na linie, czy przeskoczyć nad rozpadliskiem. Łamigłówki nie nastręczą trudności poza może dwoma, czy trzema, nad którymi trzeba dłużej przysiąść. Z początku są to typowe czynności w stylu zrzucenia skrzyni i popchnięcia pod wysoką ścianę, czy zabawa fizyką (równoważnia, czy sposób na zniszczenie rozpadającej się kładki). Z czasem prostota łączy się z zabawnymi sytuacjami. W pewnym momencie musiałem zwabić dzika, aby przywalił z impetem w ścianę w celu ogłuszenia, aby potem przeciągnąć go w miejsce aktywujące czarne narośla, po których mogłem się wspiąć, aby przedostać się dalej. Wszystko się zmienia, kiedy uratujemy pociesznego „kota” o imieniu Mui. Towarzysz ten, będzie nam pomagał (wydajemy proste komendy) przez większość czasu antenowego, aktywując mechanizmy, zrzucając liny, czy odwracając uwagę wrogich robotów – dzięki czemu będziemy mogli przejść niezauważeni. W parze z nim są dobrze wplecione sekcje skradankowe, gdzie należy w odpowiednim momencie przekradać się między trawą, a skalistym ukształtowaniem terenu na różnych poziomach. 


Jeżeli nie poczujesz klimatu Planet of Lana to oznacza, że jesteś emocjonalnym betonem i możesz wracać do ogrywania kolejnej FIFY, czy Call of Duty.

Planet of Lana wygląda prześlicznie. Nie dość, że artyści odwalili kawał dobrej roboty, to i gra w znakomity sposób relaksuje odbiorcę, zachwycając co rusz prezentowanymi widokami. Ręcznie malowane elementy otoczenia i dalszego tła, jakby były muśnięte pędzlem, czy pastelami są urzekające. Korony drzew i trawa  bujają się na wietrze, a warstwy pierwszego i trzeciego planu, łącznie z płynnymi ujęciami kamery, wręcz prześcigają się w pomysłach. Równie wyśmienite są animacje dziewczynki, czy zwierzaka – kiedy ona chwiejnym krokiem ląduje z wysokości, a on pyszczkiem podaje linę, czy przebiera malutkimi nóżkami, próbując nas dogonić. Indyk ten również wzrusza. To jest jedna z tych gier, przy których można poderwać dziewczynę, która co chwilę komentuje: „ale ten Mui jest słodki!”, „cóż za piękne widoki”, „nie śmiej się, ale płaczę”. Przygotujcie też  chusteczki. Próbuję być recenzentem kompletnym, dlatego informuję o odpowiednim wyposażeniu przed wciśnięciem przycisku Start. W parze z powyższymi jest oczywiście bajeczna ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Takeshiego Furukawę, z gościnnym występem Siobhan Wilson. Takeshi komponował utwory do The Last Guardian, więc już wiecie czego możecie się spodziewać jeżeli ogrywaliście ten tytuł. Urocze są również wszelkie odgłosy pupila Mui, czy specyficzny dialekt postaci przypominający mowę w perypetiach chłopca Ico i dziewczynki Yordy (Ico z 2001 r.) Warto poczuć klimat tej małej-dużej pozycji!


Planet of Lana jest nie tyle zapchajdziurą w usłudze GamePass, co bardzo dobrym indykiem kandydującym do miana Indie Games GOTY. Dla lubiących gry artystyczne z doświadczeniem pięknego i tajemniczego świata oraz fantastycznej przygody. Ktoś może powiedzieć, że ‘Lana’ nie jest odkrywcza, ale która obecnie gra jest odkrywcza? Cieszmy się zatem, że powstają indyki nie tyle innowacyjne, co wyjątkowe w przekazie. Proste, relaksujące z magią dawnych lat (wiem, powtarzam to do znudzenia – specjalnie). Nie każdy oczywiście będzie podzielał moje zdanie i ma do tego prawo. Ja jednak bawiłem się wyśmienicie i chciałbym wymazać przejście omawianego tytułu z pamięci, aby ponownie przeżyć przygody uroczych bohaterów, Lany i Mui. No i można głaskać tego ostatniego, więc ocena to 10 na 10.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *