Dead Island: Definitive Edition | Recenzja | Cross-Play

Dead Island: Definitive Edition

Większość z Was zapewne wie, jaki jest podstawowy zestaw wakacyjnego plażowicza. Krem z filtrem, okulary przeciwsłoneczne, strój kąpielowy i parasol. Pozwólcie jednak, że do tego zestawu dołożę Wam kilka sezonowych nowości z katalogu biura podróży Techland, o których mogliście jeszcze nie słyszeć. Nóż kuchenny, świeżo naostrzona maczeta, nasmarowany i w pełni naładowany Glock i oczywiście podręczna pompka Remingtona. Jeżeli macie w szafie kij baseballowy – również go spakujcie. A nuż przytrafi się większa grupka imprezowiczów chętnych do zabawy piniatą.

Kierunek – rajska wyspa Banoi!


Dead Island to zręcznie uszyta gatunkowa hybryda, w której główny trzon jakim jest pierwszoosobowa gra akcji, została udekorowana elementami horroru, systemem rozwoju postaci rodem z gier RPG oraz satysfakcjonującym multiplayerem. Wszystkie komponenty zostały do siebie niemal idealnie dopasowane, a całość prezentuje wyśmienity poziom wykonania.

Pierwotnie gra ukazała się w 2011 roku na PC oraz konsolach PlayStation 3 i Xbox 360. Recenzowana tutaj wersja Definitive Edition jest jej remasterem z 2016 roku, który został wydany na konsole ósmej generacji (PlayStation 4 i Xbox One), natomiast dotychczasowa wersja PC-towa została zastąpiona nową. Ulepszenie głównie polega na znacznie poprawionych teksturach, nowym fotorealistycznym systemie oświetlenia, ulepszonym cieniowaniu oraz dodaniu lepszego anti-aliasingu. W skrócie – znana rozgrywka w nowych, znacznie piękniejszych szatach. Dodatkowo Edycja Definitywna zawiera jedyny fabularny dodatek do gry – Ryder White oraz Bloodbath Arena – DLC dodające zestaw czterech aren, w których odpieramy ataki kolejnych fal przeciwników.

Apokalipsa zombie była wałkowana w branży wielokrotnie, zarówno wcześniej (vide serie Resident Evil, Dead Rising) jak i później, choćby w kolejnych produkcjach Techlandu (dylogia Dying Light). Dead Island nie jest arcydziełem, ale wyróżnia się pozytywnie na tle wielu gatunkowych średniaków, głównie za sprawą ciekawego umiejscowienia akcji, gorącego, wakacyjnego klimatu i sporej brutalności.

Fabuła jest prosta jak budowa cepa. Ot jesteśmy na wakacjach, na tropikalnej wyspie Banoi, gdzie korzystamy z uroków życia. Po jednej z mocno zakrapianych imprez zaprezentowanej w intrze, skacowani budzimy się rankiem w pokoju hotelowym. Po kilku minutach staje się jasne, że cała wyspa została opanowana przez zombie. Łapiemy więc za wiosło i wśród krwawych fontann i odpadających kończyn torujemy sobie drogę ku przetrwaniu i ewakuacji z wyspy.

Dead Island jest w pierwszej kolejności pierwszoosobową grą akcji z elementami horroru, w której podstawą rozgrywki jest krwawa walka z zombie. Narzędzia mordu leżą praktycznie wszędzie, więc w ogóle nie przejmujemy się ich bardzo słabą wytrzymałością. Noże, łomy, kije od miotły i wiosła z czasem ustępują miejsca nieco bardziej wyrafinowanym przyrządom obezwładniającym, jak siekiera, wekiera, sierp czy młot. Niezależnie czym akurat rozłupujemy zombiacze czaszki, każdym z przedmiotów możemy również rzucić w oponenta. Jednorazowo zadamy wtedy znacznie większe obrażenia, jednak narażamy się na utratę owej broni. Niejednokrotnie plułem sobie w brodę rzucając w potwora swoją najlepszą maczugą, tylko po to by potem nie potrafić jej odnaleźć.

Każdą broń cechuje odpowiedni poziom, a wraz z nim adekwatna do niej statystyka obrażeń i wytrzymałości. Do dyspozycji mamy system jej ulepszania, zarówno poprzez wykupywanie kolejnych poziomów za znalezioną gotówkę, jak i możliwość montażu dodatków, które najpierw należy stworzyć. Jak przystało na tego typu mechanizm, materiałów do craftingu znajdujemy od groma. Od taśm, gwoździ, baterii czy drutu, aż po nieco bardziej pomysłowe części jak zegarki czy dezodoranty. Nie sposób się w tym ogromie odnaleźć, więc dobrą taktyką jest zbieranie wszystkiego co popadnie, licząc że choć część z tego złomu w przyszłości znajdzie jakiekolwiek zastosowanie.


Nastawionych na plucie ołowiem w stronę nadbiegających hord umarlaków, należy uczciwie przestrzec – broń palna została w tej grze potraktowana nieco po macoszemu. Nie dość, że na pierwsze egzemplarze strzelby czy karabinu trafiamy dopiero w połowie gry, to amunicję do nich znajdziemy jedynie w kilku wybranych lokacjach, gdzie zamiast z zombie, walczymy z gangami uzbrojonych po zęby przestępców. Bieda aż piszczy. Będąc jedną z osób liczących na strzelecką orgię rodem z Killing Floor, nie kryję zawodu w tym aspekcie. Źle wyważone proporcje w dostawach broni niestety wpływają na to, że tak naprawdę dopiero w ostatniej misji możemy postrzelać bez nerwowego zaglądania do magazynka.

Zbierane punkty doświadczenia, czy to za zabitych przeciwników, czy za wykonane zadania, podnoszą poziom naszej postaci, co bezpośrednio wpływa na skalowanie poziomu wrogów oraz znalezionego lootu. Jednak RPG-owe naleciałości widać nie tylko w zdobywanym doświadczeniu oraz systemie rozwoju. Już sam początkowy wybór jednego z czterech grywalnych herosów (plus piątego z DLC) nie jest wyborem stricte kosmetycznym. Każdy z bohaterów – raper Sam B, była policjantka Purna, gwiazda footballu Logan czy recepcjonistka Xian Mei, posiada inne drzewka umiejętności oraz w inny sposób wpada w tryb furii, który aktywujemy po napełnieniu odpowiedniego paska.

Dziennik zadań puchnie w tempie zbliżonym do wrzuconej do wiadra z wodą gąbki i już po pierwszej godzinie zabawy, możemy od ogromu aktywności pobocznych dostać małego zawrotu głowy. Gdyby jeszcze dodać do gry wybory moralne i związany z nimi system reputacji oraz statystyki siły i zręczności – otrzymalibyśmy role-playa pełną gębą.


Jeżeli tylko mamy okazję dokooptować do zabawy 2-3 znajomych, Dead Island ma potencjał awansować z bardzo dobrej rąbanki, do arcymistrzowskiej kooperacji – jednej z najlepszych na rynku w tym segmencie. Zamysł twórców najlepiej zresztą oddają przerywniki filmowe w dalszej części gry, które dobitnie wskazują co tu jest daniem głównym, a co jedynie przystawką.

Cała historia została opowiedziana tak, jakby to wszyscy grywalni bohaterowie razem przeżywali ten horror i wspólnie babrali się w nieumarłych wnętrznościach, co zostało zresztą bardzo sprawnie zaimplementowane w systemie doboru graczy. Klikając opcję game lobby, gra sprawnie wyszuka nam osoby będące na tym samym stopniu zaawansowania fabularnego i na zbliżonym do naszego poziomie, do których możemy dołączyć i wspólnie zażyć kąpieli słonecznych. Opcję zapraszania znajomych oczywiście również mamy, dzięki której, przy odrobinie wsparcia ze strony komunikacji głosowej, jesteśmy w stanie wycisnąć z gry całą esencję zabawy.


Nie da się ukryć, że Dead Island był dla wrocławskiego Techlandu kamieniem milowym i utwierdził ich w słuszności obranej przez siebie drogi. Polacy rozwijając duchowego następcę gry – serię Dying Light i odnosząc dzięki niej światowy sukces na miarę studia CD-Projekt, nie tylko przekonali niedowiarków, ale i utorowali sobie drogę do najwyższej ligi deweloperskiej. W 2018 roku Techland stracił prawa do marki Dead Island na rzecz wydawcy Deep Silver, dlatego zapowiedziany na przyszły rok Dead Island 2, będzie miał już innych autorów. Trzymam kciuki, aby kontynuacja była przynajmniej tak dobra, jak pierwowzór z 2011 roku.

Dead Island: Definitive Edition | Recenzja | Cross-Play

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *