Forum bez admina #1
Kojarzycie to uczucie, kiedy czytacie recenzję swojej ulubionej gry, a na jej końcu widzicie złowieszczy wyrok: 6/10? Teraz, skoro już skończyliście obrażać w myślach przodków recenzenta do czwartego pokolenia wstecz i imputować mu nieprawidłowości w rozwoju mózgu, warto zastanowić się co tak naprawdę ta ocena znaczy. A może jednak naprawdę jest bez sensu?
Ocena liczbowa czy opisowa? Recenzja obiektywna czy subiektywna? Czy ta legendarna nota 10/10 oznacza grę idealną, która każdemu się spodoba? Kwestia oceny gier, czy można nawet ogólniej – dzieła kultury, to zagadnienie niesamowicie złożone. W grę wchodzi tutaj mnóstwo czynników, ścierają się ze sobą różne założenia i podejścia, a na końcu i tak wszystko kończy się wojną w komentarzach i setką zablokowanych kont. Wspólnie z Piwni-chanem oraz Dreamcatcher zmierzymy się jednak z tym tematem i spróbujemy zaprowadzić ostateczny pokój w Internecie.
Nocny Misiek: Miałem kiedyś taką sytuację, że mój bliski kolega, kiedy zobaczył, że na jednej ze stron internetowych oceniłem jedno anime na 7/10 to strasznie się oburzył. Czy jego gniew był słuszny i sprawiedliwy? Innym razem był natomiast niesamowicie zdziwiony, że np. takiej pierwszej części growego Wiedźmina wystawiłem jedynie 8.
Dreamcatcher: W sumie też mogłabym Ci nieco nawrzucać, że niesłusznie oceniłeś tak nisko Ori and the Blind Forest. Zakładam, że miałeś jakiś solidny powód. Tak naprawdę więcej emocji posiadam, kiedy przed zagraniem obejrzę oceny (i chcąc, nie chcąc się nimi zasugeruję), niż gdy po przebytej przygodzie zobaczę jak inni się bawili.
Piwni-chan: Nie znam tego kolegi, ale pewnie miał zupełną racje w swoim oburzeniu. Co do mojej opinii o ocenach to zdanie mam takie, żeby jednak za bardzo nie opierać się na zdaniu innych osób. Można przejrzeć oceny np. gry na jakim Steamie, czy innym Metacriticu, żeby zobaczyć, czy gra jest w ogóle grywalna (jeżeli ilość negatywnych ocen jest przytłaczająco duża to można się spodziewać, że optymalizacja czy model ekonomiczny leży), ale kwestie ocen fabuły czy gejmpleja lepiej pozostawić swojej osobie. Jeżeli ma się jakichś zaufanych krytyków czy znajomych, którzy zagrali w coś, czy choć obejrzeli to można sprawdzić co uważają o jakiejś produkcji, ale nawet najbliżsi przyjaciele mogą mieć zupełnie różne gusta.
Dreamcatcher: Myślę, że na Steamie odpowiada się na jedno, ale bardzo ważne pytanie: “Czy warto zakupić grę dla danej ceny?”. Podoba mi się, że przy recenzjach zawsze jest podkreślane, kiedy gracz miał darmowy dostęp, żałuję jednak, że nie ma informacji czy gra została kupiona po przecenie, bo to też istotna informacja. “Dałam za grę x zł, ale przy oryginalnej cenie nie zdecydowałabym się na zakup”.
Piwni-chan: Część ludzi zaznacza, czy gra jest warta takiej, czy innej ceny, ale nie ma takiej zasady, żeby wskazać, za ile się ją kupiło. Ale z drugiej strony po recenzji czasem da się domyślić, czy osoba jest zadowolona z zakupu za pełną cenę.
Nocny Misiek: Wydaje mi się, że świętego oburzenia dałoby się uniknąć, gdyby zdać sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że chociaż te oceny 5 czy 8 na 10 to są oceny liczbowe, to tak naprawdę nie są to noty, które wyrażają jakiś obiektywny, niepodważalny, mierzalny stan rzeczy. Tu może działać magia liczb, której ulegamy. Druga rzecz warta uświadomienia jest taka, że 5/10 wcale nie oznacza, że to zła gra była.
Dreamcatcher: Wiesz, ludziom łatwiej się ocenia liczbowo, bo zakłada się, że na całym świecie mają taką samą wartość. Natomiast słowo “średni”, “arcydzieło” dla każdego ma inny wymiar.
Nocny Misiek: No właśnie zdaje mi się, że liczby jednak nie mają jednej wartości. Niemiecki myśliciel Wilhelm Dilthey powiedział, że nauki humanistyczne rozumieją, a nauki przyrodnicze wyjaśniają. Ten cytat, oprócz tego, że pokazuje moją elokwencję i oczytanie, mówi także o diametralnie różnym podejściu obu tych rodzajów nauk. Jeżeli chodzi o naszą ocenę dzieła kultury, to nie ma jak do nich zastosować metodologii nauk ścisłych. W takim Ori and The Blind Forrest czy innym Wiedźminie nie ma żadnych “atomów wysokiej kultury”, które by się dało policzyć, zważyć i na tej podstawie orzec, że to jest arcydzieło, bo ma 10 atomów fajności na scenariusz sześcienny. Problem gołych ocen liczbowych polega na tym, że właśnie sugerują jakoby jakieś w pełni obiektywne i mierzalne podstawy dla tej oceny istniały. Tak jednak nie jest. Moje 5/10 może wyrażać coś zupełnie innego niż wasze 5/10. Co więcej, nawet jakbyśmy się umówili na w miarę jedną skalę i rozumienie tych ocen, to i tak każde z nas będzie się kierowało innymi rzeczami przy wystawianiu oceny. Dla mnie np. będzie się przede wszystkim liczyła mechanika, różnorodność rozgrywki czy ciekawy design poziomów, a ktoś inny będzie oceniał przede wszystkim grafikę. Ta sama grafika dla mnie może być ładna, a dla kogoś zachwycająca. Niewiele jest tak naprawdę elementów w dziele kultury, które dałoby się twardo “naukowo” ocenić. Długość gry, ilość poziomów, ilość rodzajów przeciwników, czy np. procent słów wypowiadanych przez czarnoskóre kobiety w stosunku do słów wypowiadanych przez mężczyzn pochodzenia azjatyckiego na temat polityki. Tylko, że takie wskaźniki nie wystarczą do oceny gry.
Dreamcatcher: Spokojnie Misiu, mamy od tego tak zwany “Test Bechdel”. Tak naprawdę samo pojęcie powstało trochę w ramach żartu, ale sama lubię te zagadnienie. To, że dzieło przejdzie test nie oznacza, że uznam je za dobre, ale ma u mnie plusa, że postarano się o realizm postaci.
Piwni-chan: Pewne dzieła da się do jakiegoś stopnia ocenić obiektywnie. Wobec filmów, książek, czy niektórych typów gier i ich poszczególnych elementów można zastosować bardziej “kliniczne” podejście. Przykładem może być fabuła w wyżej wymienionych, czy jest ona spójna, czy wydarzenia następują po sobie w naturalny sposób, czy postaci zachowują się w zgodzie z tym co o nich wiemy albo czego się dopiero dowiemy. Sposoby nakręcenia scen, jak ilość cięć, przez co nie wiadomo co się dzieje na ekranie czy oświetlenie nie powoduje, że są zbyt jasne/ciemne.
Nocny Misiek: Zgadzam się. Możemy obiektywnie stwierdzić, czy dana postać się zachowała spójnie z tym, jak jest pisana czy nie, czy coś jest dziurą fabularną czy nie. Ale nie wydaje mi się to przekładalne na liczby. Jak to widzisz? Oglądam scena po scenie i ktoś się zachował nielogicznie to odejmuje 0,14 od oceny końcowej? A jak się zachowa bardzo nielogicznie to minus 0,21?
Piwni-chan: Można to zrobić autystycznie, oceniając dzieło scena po scenie i postać zachowanie po zachowaniu. Tylko raczej mała jest ilość ludzi, którzy by się zajęli taką analizą i jeszcze mniejsza ilość, która byłaby czymś takim zainteresowana. Generalnie istotniejsza jest “waga czynu”. Jeżeli wiadomo jak jakaś postać reaguje na kryzysy, np. w sposób optymistyczny, natychmiast przystępując do ich rozwiązania i dostajemy scenę po wystąpieniu problemu, gdzie chodzi przybita i nieszczęśliwa, no to mamy pewien dysonans poznawczy. U mnie w każdym razie dosyć mocno wpływa na odbiór dzieła. Osobiście wolę, gdy fabuła trzyma się zasad, które sama ustala.
Dreamcatcher: Oceniłam jeden film w taki sposób, zatrzymywałam się co kilkanaście sekund. Skończyło się to kilku stronnicowym dokumentem i bólem głowy, nie polecam (zwłaszcza, że oceniłam film na soczystą jedynkę). A tak szczerze, moim zdaniem takie detaliczne analizowanie może być zgubne, bo wtedy można zapomnieć, że to wszystko tworzy jakąś całość. Raczej powinno się nie skupiać na każdym przeprowadzonym dialogu, ruchu, a bardziej jakie zabiegi zostały użyte i czy zrobiono to dobrze.
Nocny Misiek: Czyli jednak wyszło na moje. Zgodzę się, że są pewne obiektywne podstawy do oceny filmu. Ale one chyba nie są przekazywalne za pomocą liczb. Bardziej jestem zwolennikiem pewnej skali opisowej: “Warto zagrać”, “Nie dotykać kijem”, “Arcydzieło”. Tylko, że nawet taki opis nie jest wystarczający. W gruncie rzeczy, nie powinno się dyskutować z oceną liczbową, ale z konkretnymi argumentami i opiniami wyrażonymi w recenzji. Tylko, że taki Metacritic czy Rotten Tomatoes nie pomagają w takiej dyskusji, bo eksponują gołe liczby. A ja dalej będę utrzymywał, że liczba, przy rozmawianiu o jakości dzieła, nie ma intersubiektywnej wartości i nie ma za wiele nikomu do powiedzenia poza autorem danej oceny.
Piwni-chan: RT to generalnie beznadziejna strona, nie polecam nikomu się nią kierować. Nawet pod oceny o takich jakich mówisz da się podłączyć liczbę. Tutaj podoba mi się system oceniana na Filmwebie, bo do oceny liczbowej przypisany jest wyraz, przez co łatwiej określić, czy coś warto obejrzeć/zagrać, czy nie. Także nie do końca się mogę zgodzić. I można dyskutować z ocenami liczbowymi, bo argumenty za i przeciw pozwalają mi na ocenienie czegoś i uzasadnienie mojego stanowiska. Liczba i bardziej szczegółowe wypunktowanie zalet i wad są nierozłączne w wyrobieniu pełnej opinii na temat danego utworu.
Dreamcatcher: Obawiam się, że ostatnimi czasy Filmweb staje się coraz mniej wiarygodny, bo autorzy nie panują nad fake kontami i jest parę produkcji z mocno zawyżoną oceną. Pytanie czy uda się nad tym kiedykolwiek zapanować czy trzeba będzie zrobić exodus. Wracając, myślę, że łatwiej o stwierdzenie czy dzieło jest ogólnie dobre/niedobre, poprawne/niepoprawne. Gorzej jednak jest z arcydziełami, które są zdecydowanie bardziej spersonalizowane. One zostają z nami na zawsze, traktujemy je bardzo emocjonalnie, stąd pewnie oburzenie, kiedy ktoś nie podziela takich emocji i myśli jak my.
Nocny Misiek: Tylko, że nie można mieć do kogoś pretensji, że nie odczuwa takich emocji jak my albo nie myśli jak my. Może jakąś grę lubić, ale to jest jednak tylko gra. Jeżeli związek emocjonalny z jakimś dziełem kultury powoduje, że jego krytykę odbieram osobiście, że samemu czuję się zaatakowany to znaczy, że coś poszło nie tak. Oczywiście, dyskusja nad jakością jakiegoś dzieła jest poniekąd także dyskusją nad moim osobistym gustem, nad jego jakością. Nie ma co jednak tych rzeczy traktować śmiertelnie poważnie. No chyba, że mówimy o waifu. Honoru damy bronić trzeba.
Piwni-chan: Ta, temat preferencji waifu to ocean w który strach się zanurzyć. Wystarczy przypomnieć wojny o postaci z Evangeliona, czy Fate. W pierwszym przypadku przeszło 20 lat gównoburzy z której niewiele wynika. A w drugim przypadku 2/3 fandomu jest w błędzie, bo przecież <tu wpisz imię ulubionej postaci> najlepsza. Ale ludzie wolą oglądać cień ogniska na ścianie, zamiast wyjść z jaskini.
Nocny Misiek: Wyjść z jaskini? Masz na myśli, że jednak wyjść z domu do ludzi i poznać waifu trójwymiarową? Ma to sens. Chociaż nie spodziewałbym się takich słów po Tobie.
Piwni-chan: Wracając do meritum, poniekąd można zrozumieć czemu ludzie odbierają jakiś atak na swoje ulubione dzieło jak na siebie. W końcu rozmowa jest tutaj o gustach. Ludzie nie chcą słyszeć, że mają słaby gust i wedle ich mniemania wybitny film jest ledwie przeciętnym. Czasem jednak dobrze się zmierzyć z oceną od innej osoby, bo może okazać się kształcąca. Albo i nie, i człowiek tylko utwierdzi się w przekonaniu, że ma rację. Wszystko to zależy od jakości argumentów drugiej strony.
Dreamcatcher: Myślę, że czasem właśnie to idzie dalej niż sam gust. Mogliśmy dostać cenną lekcję, wczuć się w sytuację czy w bohatera i tym sposobem zagarnąć dzieło do siebie jakby była jakąś częścią opisu samego siebie. Zatem jeśli ktoś inny ocenia to trochę jakby oceniał nas i wiadomo, że ta druga osoba nie ma na celu, ale podchodzimy do tego irracjonalnie urażeni.
Nocny Misiek: Tylko to jest dosyć zgubne podejście. Dzieło to nie jest ja. Ocena gry czy książki to też nie jest ocena mnie. Można pójść nawet dalej i powiedzieć, że nawet moja opinia na temat jakiejś produkcji to nie jestem ja. Trzeba być jak strzelec wyborowy – patrzeć z dystansem i przymrużeniem oka. Inaczej ciągle będziemy chodzili oburzeni i z poczuciem krzywdy. A nie zapominajcie, że złość piękność szkodzi! Nie ma co się bulwersować o to, że ktoś mojej ukochanej bajce czy ulubionej grze dał 6/10. Przecież ma prawo do swojej błędnej opinii.
Dreamcatcher: Warto dodać, że mamy również tendencję do porównywania. Nie wystarczy nam czy gra dała rozrywki czy nie. Porównujemy, jak wypada na tle gier tego gatunku, tego studia, w tej stylistyce. A trochę zapominamy, że sztuka raczej jest niewymierzalna. Często nie ma najlepszego dzieła wśród tych już naprawdę świetnych. Są zbyt inne, aby je porównywać ze sobą.
Nocny Misiek: Czuję się jakbym był bohaterem w wierszu Mickiewicza… Dziewczyna czuje, a mędrzec ma szkiełko i oko. Tylko na mędrca nam budżetu nie starczyło i musi nam wystarczyć Piwni-chan… No cóż, nie można mieć wszystkiego.
Piwni-chan: Jaki bohater pierwszoplanowy, takie postaci w drugim rzędzie.
Nocny Misiek: Nazwałeś mnie bohaterem! Dla takich chwil warto otwierać oczy o poranku!
Dreamcatcher: No kaman Misiu, nie powiesz mi, że nie przeżywasz dzieł sztuki. Ja tam pamiętam kto wyszedł cały z mokrą twarzą po Manchester by the Sea. Ja nie mam zwyczaju płakać podczas seansu, co nie oznacza, że nie zapada mi nic w głowie czy w sercu. Chodzi mi o to, że jeśli zaangażujemy się emocjonalnie, to jest duża szansa, że ocenimy dzieło wyżej. Inaczej będziemy tylko spoglądać na zegarek, pytając się czy daleko jeszcze.
Nocny Misiek: Nie płakałem na Manchester By The Sea! To nie Gladiator ani Final Fantasy XV… Wracając. Przeżywanie jakiegoś dzieła, zaangażowanie emocjonalne a emocjonalna ocena to są dwie różne rzeczy. To, że coś wywołało we mnie pozytywne albo negatywne emocje mogę potraktować jako jeden ze składników racjonalnej oceny. Inna sprawa, że to znowu jest niemierzalne i niewyrażalne liczbowo.
Piwni-chan: Każdy przeżywa sztukę, tylko czasem trzeba oddzielić uczucia od obiektywnego podejścia do jakości. Przykładowo bardzo lubię (do 3 części) franczyzę Szybkich i Wściekłych, ale nigdy w życiu bym nie uznał tych filmów za arcydzieła. Oceniłbym je pewnie na jakieś 6 góra, co nie zmienia faktu, że mam do nich sentyment i zajmują jakieśtam miejsce w moim sercu. Podobnie jest z oryginalnymi Star Wars i prequelami. Pierwsze to proste historie o pokonaniu złego władcy przez dzielnych rebeliantów. Zwykłe opowiastki jak z bajek dla dzieci. Nie są niczym nadzwyczajnym w gruncie rzeczy, pomijając ze 2 czy 3 plot twisty (które niekoniecznie nawet były w planach). Tak zwane prequele mają ciekawszą historię do opowiedzenia, ale znowu robą to w mniej kompetentny sposób. Z tych 6 filmów tylko 2 są ponadprzeciętne, co nie zmienia faktu, że do czasu wykupienia franczyzy przez Disneja bardzo lubiłem to uniwersum i dalej lubię te filmy .
Nocny Misiek: #StarWarsPrequelsMatters
Piwni-chan: Ano. W przeciwieństwie do nowej trylogii zrobionej przez Disneja, która jest abominacją i poza ładnymi widoczkami i od biedy dobrym aktorstwem garstki ludzi, nie oferuje niczego co byłoby interesujące czy kompetentnie wykonane. Pokaz wodotrysków, wpadający jednym uchem i wypadający drugim (chyba, że mowa o Ostatnim Jedi, ten film zapadł ludziom w pamięć, ale tylko przez to, jak bardzo był beznadziejny).
Nocny Misiek: W każdym razie, wydaje mi się, że ocena liczbowa, właśnie ze względu na swoją domniemaną obiektywność, bardziej wpływa na emocjonalny odbiór tejże oceny. Psychofanowi jakiejś gry łatwiej będzie przełknąć ocenę “Można zagrać” niż 6/10. Skoro już przy tym jesteśmy, to jak uważacie: czy 5/10 to mało?
Piwni-chan: Przez inflację ocen (jak tak mogę to nazwać) wśród ludzi panuje przeświadczenie, że gra 5/10 to gra słaba. Co prawdą nie jest, gdy samemu staram się coś ocenić to od 5 wychodzę jako punktu wyjścia i później rozpatruję różne za i przeciw, zmniejszając albo zwiększając ocenę. I rozumiem, że większość życia spędzasz pod kamieniem odcięty od Internetu, ale jeżeli uważasz, że “zagorzali fani” jakiejś produkcji nie przełkną 6/10, ale przełkną “można zagrać” to mam złą wiadomość.
Nocny Misiek: Wolałbyś, żeby ktoś wystawił Hyperdimension Neptunia ocenę 6/10 czy “Można zagrać”?
Piwni-chan: Obie oceny w tym przypadku są błędne, więc nie ma to znaczenia. I zadajesz mi to pytanie jakbyś mi coś chciał insynuować.
Nocny Misiek: Wcale nie chcę insynuować, że jesteś psychofanem Neptunii. W ogóle. Te figurki to przecież ironicznie kupiłeś. Wracając jednak do głównego wątku, 5/10 oznacza “przeciętny”, “średni”. A przeciętność przecież nie jest zła… Eeeee, czy to nie zabrzmiało przypadkiem jak coś co pomaga zasnąć w nocy?
Piwni-chan: Nie nazwałbym się psychofanem, raczej oddaną osobą. A przeciętny nie oznacza zły, ale znowu przez inflację ocen i podejście ludzi 5 straciła na znaczeniu. Teraz, żeby coś uznać za w ogóle warte włączenia potrzebna jest ocena 7-8. Inna sprawa, że ludzie mogą nie mieć czasu na to, żeby zagrać w 5/10, skoro mogą w 10/10. Tylko jednocześnie zapominają o tym, że gusta są różnie i ocena recenzenta nie musi pokrywać się z ich gustami. Gram w sporo gier, które przez ludzi są uznawane za przeciętne czy słabsze (chociaż rozmawiając na różnych miejscach neta ludzie nie są w stanie podać mi argumentów czemu właściwie tak oceniają te gry) i grałem też w gry 10/10 “musisz zagrać przed śmiercią” i były w najlepszym przypadku przeciętne. Szczerze mówiąc to wolę zobaczyć trailer gry czy gejmplej, albo poczytać jakiś krótki opis na pudełku niż kierować się ocenami ogółu (chyba, że jest ocena 1/10, bo np. port jest źle zrobiony, czy są inne problemy związane z działaniem gry).
Nocny Misiek: 5 czy 6 na 10 są to często dla mnie gry, które dały mi jakąś frajdę, ale jednak w pewnym momencie zaczęły mnie nużyć i sprawdzałem, ile zostało do końca. Niestety jak już jakąś grę zacznę, to przeważnie mam wewnętrzny przymus ją skończyć. I ukończenie takiej produkcji było częstokroć w jakimś stopniu wymęczone. Tylko, że granie z obowiązku to trochę słaby biznes. Trzeba by się tego oduczyć. Życie jest za krótkie by grać w gry, które mało bawią.
Dreamcatcher: Myślałam ostatnio czym się sugeruję wystawiając oceny i doszłam do wniosku, że łatwo mi idzie przy okazji przypisać ocenę liczbową. 8 to dla mnie dzieło bardzo dobre, solidne, jeżeli by miało mniejsze potknięcia ocena spadłaby -1. Wiadomo im dalej sztuka się gubi i myli, tym bardziej do mnie nie trafiła, aż do 1, gdy aż czuję, że mnie obrażono. Natomiast jeśli idę w górę od 8, to przy 9 dzieło zostaje dodatkowo mi na długo w głowie, a w 10 na długo w sercu. Ostatnie zdanie brzmi bardzo ckliwie, domyślam się, celowo dopisałam “dodatkowo”. Nie wszystko co uwielbiam uważam za arcydzieło, od czegoś mamy guilty pleasure.
Nocny Misiek: Nie podoba mi się pojęcie guilty pleasure. Jakaś gra jest przeciętna, bo anony na forum tak napisały? Albo jakiś recenzent? Nie wiem czemu mam się czuć winny, jak mi się coś podoba. Skoro jakąś grę uwielbiam, to znaczy, że musiała coś bardzo kompetentnie zrobić. Albo może dana gra czy film jest guilty pleasure, bo ma niską średnią ocen? To byłby bezsensowny wyznacznik. Już nie raz się przekonałem, że te niby niżej oceniane rzeczy sprawiły mi dużą większą frajdę niż te “ambitne i przełomowe” produkcje, które okazywały się wydmuszkami albo czymś, co musiałem wymęczyć, aby skończyć. Oj, chyba lepiej, żebym nie pisał tej recenzji The Last of Us czy God of War…
Dreamcatcher: Niekoniecznie trzeba patrzeć się za recenzentami. Sam możesz dostrzec wady, czasem bardzo mocne, ale nadal kochać tak samo mocno, a może nawet mocniej niż te bystrzejsze, przełomowe dzieła kultury.
Piwni-chan: Też nie do końca rozumiem pojęcia guilty pleasure. Jeżeli coś mi się już podoba, to raczej jako całokształt przedstawia jakość wyżej jak przeciętną albo jakiś element jest zrobiony tak dobrze (najczęściej postaci czy elementy fabularne, bo mówiąc szczerze obrazy czy muzyka nie robią na mnie takiego wrażenia), że wybija produkcję ponad to 5/10. Nie czuję się “winnym”, że coś mi się podoba, bo potrafię nazwać czemu tak jest i “obronić” swoje zdanie. Przypomina mi to rozmowy o filmie Pacific Rim. Podobał i dalej podoba mi się ten film, ale nie ma za bardzo co udawać, że to jakiś moralitet traktujący o stanie duszy człowieka, czy poruszający dylematy moralne, albo dzieło z wyraźnie zarysowanymi i zapadającymi w pamięć postaciami. To jeden z niewielu utworów, który doceniam za samą prezentację. Inna sprawa, że ten film nie ma niczego innego, tylko dizajn i efekty specjalne. Ale no, to po prostu fajnie wyglądające roboty tłukące fajnie wyglądające potwory, zwykłe kino popkornowe podobne do tego, które rzemieślnicy Marvela wytwarzają co 4 miesiące. Podoba mi się ten film, ale też nie udaję, że to jakieś głębokie dzieło, bo jest jak pokaz fajerwerków, wygląda ładnie, ale zapomnisz o całym wydarzeniu po 5 minutach. Zasługuje na ocenę 5-6 góra. I zgadzam się z Miśkiem, też lepiej bawiłem się przy “przeciętniejszych” grach niż przy tych wybitnych zdaniem krytyków albo publiki. Mnie na myśl przychodzi gra Spec Ops: The Line, w pewnych kręgach nazywana Jądrem ciemności wśród gier, a dla mnie była to produkcja najwyżej mocno przeciętna, pod właściwie każdym względem. O The Last of Us nie będę wiele wspominał, ta gra nie zasługuje na takie oceny jakie otrzymuje.
Dreamcatcher: Może powinno się zastanowić czy dane dzieło się kocha, POMIMO, że jest złe, czy DLATEGO, że jest złe. Jeśli chodzi o “pomimo”, to lubimy oglądać mniej ambitne rzeczy, bo nasz mózg lubi czasem odpocząć, w tym od sztuki wysokiej. Pokazuje to jednak, że bywamy leniuszkami, robimy wtedy coś co jest dla nas proste. Stąd czujemy się winni, bo pokazuje to naszą pewną słabość. Wtedy pojawia się poczucie winy. Jeśli chodzi o “dlatego”, to miewamy skłonność do świadomego spotykania się z kiepską sztuką. Lubimy patrzeć na nieporadność twórców. Czy to będzie chodzić o grę aktorską kogokolwiek w The Room, o totalnie zglitchowaną grę, czy o gifa zrobionego przez domorosłego grafika, życzącego nam smacznego obiadku. Czasem właśnie przez antyprzykład możemy czegoś się nauczyć.
Nocny Misiek: Kochać coś dlatego, że jest złe to dosyć kontrowersyjne określenie. Wydaje mi się, że zła z definicji kochać nie można, bo zło jest niczym, jest brakiem. Przypomina mi się jedna z definicji dobra, która głosi, że jest to byt w jego możliwości do bycia obiektem chcenia. A na ludzki to by znaczyło mniej więcej, że lubić możemy tylko coś, co przedstawia dla nas jakąś wartość. Czyli, nie lubimy czegoś z powodu jego wad, ale z powodu jakiegoś dobra, która w nim dostrzegliśmy.
Piwni-chan: Nie wiem, czy mogę lubić coś co faktycznie jest złe. Mnie dany zły utwór może zapaść w pamięć, czy rozbawić dziwnymi decyzjami twórców, ale nie patrzę na takie dzieło z sympatią albo innym faktycznie pozytywnym uczuciem. Nie przypominam sobie, żebym “lubił” cokolwiek, co oceniłbym na poniżej 4 czy 3. I dalej nie rozumiem poczucia winy, czy słabości, w kontekście obcowania ze dziełami ludzi, bo jak wspomniałem wyżej, rzeczy, które lubię z konkretnych powodów i jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego ilość, czy waga, pozytywnych aspektów jakiegoś utworu przeważa nad negatywami (bo nie ma dzieła idealnego, pozbawionego jakichkolwiek wad). A te antyprzykłady to raczej sympatia “ironicznia”, oparta bardziej na wyśmianiu czegoś albo podejściu “jak do dziecka” (“starałeś się, bardzo mi się podoba ten ludzik składający się z 5 kresek i kółka”) niż faktyczna sympatia. Ewentualnie jako przestroga dla początkujących (i nie tylko) twórców, jakich decyzji unikać w trakcie opracowywania dzieła, o czym poniekąd wspomniałaś.
Nocny Misiek: Spójrzmy jeszcze na inny problem związany z ocenianiem, a mianowicie na kwestię różnic gatunkowych. No bo jak to jest: Czy doskonała gra wyścigowa albo visual novel zasługują na 10/10 i tytuł “Gry Roku”? Czy może to jednak jest zarezerwowane tylko dla jakiś konkretnych gatunków? Trudno przecież wrzucić wątek relacji szorstkiego i doświadczonego życiem ojca z jego dorastającym dzieckiem do takiej Forzy czy Gran Turismo. A jak dobrze wiemy, to jest warunek sine qua non growego arcydzieła.
Piwni-chan: Gry wyścigowe i VNy to też gry, chociaż bardziej “wyspecjalizowane”, bo skupiają się najczęściej na jednym aspekcie rozgrywki (fabule, czasem decyzjach albo umiejętnościach gracza w tych przypadkach). I jak o tym wspominamy, to wolę jeździć w kółko po torach w Forzy czy Gran Turismo, niż doświadczać “dorosłej” fabuły mówiącej o szorstkim ojcu i jego dorastającym synu/przyszywanej córce. Ale tytuł gry roku powinien dotyczyć każdego tytułu, bez względu na to jaki gatunek reprezentuje, chociaż osobiście jestem zwolennikiem nagród w konkretnych kategoriach.
Dreamcatcher: Nie oszukujmy się, ale wiele gatunków jest pomijanych w nagrodach czy z większym trudem daje się im łatkę arcydzieła. Również w tych mainstreamowych festiwalach filmowych zgarniają nagrody filmy kostiumowe, biograficzne, a pomija się często komedie, horrory, które ostatnimi czasy przechodzą renesans.
Nocny Misiek: Spójrzmy na laureatów w The Game Awards w minionych latach: Sekiro (2019), God of War (2018), Legend of Zelda (2017), Overwatch (2016), Wiedźmin 3 (2015), Dragon Age: Inkwizycja (2014). Weźmy np. rok 2017. Nowa Zelda zgarniając tytuł gry roku pokonała np. Horizon Zero Dawn, Personę 5 czy Super Mario Odyssey, czyli gry o innym gatunku, dające zupełnie inny typ wyzwań stawianych graczowi, proponujące inny profil rozgrywki. Pójdźmy dalej i postawmy hipotetyczny problem wybrania gry dekady. Nie wiem, jak można by porównać ze sobą np. takiego Overwatch i Wieśmina. Kompletnie odmienny typ doświadczenia, inna grupa docelowa. Nie wiem na jakiej podstawie można by ocenić, że jedno jest lepsze od drugiego. Piwniczuś ma rację, lepsze są nagrody w konkretnych gatunkach. Chociaż tu zaś się pojawia problem, gdzie postawić granice gatunkowe. Zestawienie Overwatcha z Wiedźminem czy Legend of Zelda wyraźnie pokazuje też niedoskonałość oceny liczbowej, jeżeli chodzi o wyznacznik, którym mógłby się kierować konsument przy kupnie nowej gry. Wersja pecetowa Inkwizycji ma na Metarciticu 85, gra Blizzarda 91, ale np. ja zdecydowanie wybiorę Dragon Age, bo nieszczególnie przepadam za sieciowymi strzelankami. Liczb jednak nie obchodzi gatunek czy preferencje gracza. Oczywiście, jakbym szukał danego typu gier, to taka punktowa wartość mogłaby być pomocna, bo by mnie naprowadziła na tytuły, które zdobyły jakieś uznanie wśród graczy i potencjalnie są dobrym wejściem w dany gatunek. Jednakże, czy 91 punktów Overwatcha oznacza, że jest lepszą grą niż Dragon Age z ledwie 85 punktami? W żadnym wypadku. “Lepszość” w tym wypadku, jest nieprzekładalna na liczby i matematykę. Tu by się należało zastanowić, jaki w ogóle mają sens takie określenia jak “lepsza” albo “gorsza” w odniesieniu do gier. Albo w ogóle: czym jest “dobra gra”?
Dreamcatcher: Pamiętajmy, że w konkursach bierze się pod uwagę tylko jeden rok i często tu chodzi o konkurs popularności, czyli które dzieło zrobiło najciekawsze/najmilsze wrażenie. Swoją drogą mądre głowy, wiedzą, kiedy dać premierę, aby nie za mocno konkurować z pozostałymi albo aby ktoś jeszcze pamiętał o ich tworze. Co do gatunkowości, to bardzo często definicja i zasady konkursu (czasem mocno konkretne) łatwo nam dopasowują kategorię. Z grami dochodzi nam interaktywność, więc i większa swobodność, przez co nie można nakazać w jakich ma być ramach czasowych/jakiej ma być obszerności, albo ile procent musi czegoś zawierać, aby móc powiedzieć “przechodzisz”. Zdecydowanie nagrody specjalistyczne mają większy sens, można wtedy bardziej docenić poszczególne atuty, ale z jakiegoś powodu chcemy ustalić kto w tym roku zaorał (a często okazuje się, że tak nie jest, bo może to być jedyna nagroda jaką otrzymał).
Piwni-chan: Jak już było wspominane, te wszystkie GOTY i inne nagrody od publiki i krytyków to bardziej nagrody popularności, niż odzwierciedlające jakąś faktyczną jakość gry. Są osobne nagrody dla indyków i mniej popularnych kategorii, ale mało kogo z szerokiej publiki one interesują, a nawet wtedy te indyki są bardziej znanymi pozycjami. Spis laureatów dobrze pokazuje, że najważniejszym aspektem jaki liczy się w Game Awards, to wielkość firmy i popularność franczyzy, nie jakość samej gry. Znane kolejne części serii (albo gry z podobnym gejmplejem) robione przez gigantów rynku. Steam ma podobne podejście, gdzie 10 raz z rzędu wygrywa Wiedźmin 3 w którejś kategorii, bo to najlepsza gra w galaktyce. Fani przesadzają. To trochę jak konkurs piękności, gdzie nie wygrywa najładniejsza kandydatka, tylko taka, która jest najbardziej popularna. Brzydka ona nie jest, ale nie jest jakoś w żadnym aspekcie nadzwyczajna (z jakimiś małymi wyjątkami). Jest, jak to się mówi po angielsku, good at everything, but master of none. I tak na marginesie, to dalej nie rozumiem decyzji z 2016 roku, kiedy wygrał Overwatch. W tym samym roku premierę miał Doom, który jest grą lepszą pod właściwie każdym względem (a też jest dużą i znaną franczyzą). To tylko pokazuje poziom tych wszystkich nagród.
Nocny Misiek: Nagrody nagrodami, ale w sumie odeszliśmy od meritum. Wystawiając 10/10 Forzy ktoś będzie się kierował zupełnie innymi kryteriami niż wystawiając taką samą notę GTA V czy World of Warcraft. Zaś oceniając visual novel trzeba mieć nastawienie jakby się oceniało komiks czy książkę. Ostatecznie to prowadzi do tego, że każdą grę trzeba by potraktować indywidualnie, względem każdej produkcji będą swoiste kryteria jej oceny. To z kolei przekłada się na to, że ta domniemana obiektywność oceny liczbowej, to dom zbudowany na piasku. A jak wiadomo, kiedy zerwie się wicher, to upadek takiego domu będzie wielki…
Dreamcatcher: Owszem, visual novel jak to wskazuje nazwa to nadal nowela, tak jak graphic novel, (które zaliczam jako część komiksów a nie jako synonim). Wiadomo, że fabuła czy dialogi powinny być dopieszczone. Różnicą oczywiście jest interaktywność, aczkolwiek znikoma, można to porównać do chociażby Bandersnatcha netflixowego czy komiksów paragrafowych. Oczywiście, że każdy gatunek powinniśmy potraktować inaczej, ale w sumie rozchodzi się o jedną kwestię. Czy pójdziemy za sznureczkami, które nam przygotowali twórcy. Mimo, że mogą na nas czekać piękne lokacje i ciekawe postacie, nie zdążymy się tego dowiedzieć, bo rzuciliśmy padem na samym starcie, bo np. sterowanie. I cyk, ocena wtedy idzie na najniższą, a nie zawiniła przecież cała ekipa.
Nocny Misiek: Ciężko docenić złożoną i wielowarstwową fabułę, jak przez błędy techniczne nie możesz nawet wejść do menu gry. No cóż, gry wideo to złożony produkt i jej sukces to wypadkowa wielu czynników.
Piwni-chan: Kwestie techniczne to minimum z minimum. Gra może mieć epicką fabułę i wybitnie napisane postacie, ale jeżeli nie będzie działać stabilnie, to sporo ludzi się od niej odbije. Chociaż tutaj dochodzą do głosu moderzy, bo sporo gier, które są takie sobie pod względem technicznym zostały uratowane przez fanów (seria Stalker przychodzi na myśl), którzy modami czy fanowskimi paczami poprawili ich działanie. Ale to dotyczy raczej jednaj platformy, bo na konsolach jak wiemy nie bardzo da się modyfikować gry. Zaś co do VNów, to można też do pewnego stopnia oceniać je jak gry. Spora ich część ma jakieś animacje postaci czy muzykę, główna różnica leży właściwie w gejmpleju, który przypomina interaktywną książkę. Nie wspominając o tym, że wiele gier można ocenić za fabułę i kreacje postaci. Są pewne nachodzące na siebie elementy, ale faktycznie, gatunek gatunkowi nierówny.
Nocny Misiek: I tak wiemy, że oceniasz gry głównie ze względu na postacie żeńskie.
Dreamcatcher: Bardzo dobrze, trzeba promować gry z kobiecą protagonistką! Z silną, niezależną i z ciekawą osobowością. Bo o to wam chodzi, prawda?
Piwni-chan: Jeszcze jak. Tylko gra musi sama w sobie być dobrą produkcją, z dobrze napisaną fabułą i postaciami. Nie należy promować czegoś tylko dlatego, że “odhacza jakieś ptaszki”, musi być w stanie stać na własnych nogach. Z tego powodu odczuwam wielką sympatię do pewnych chińskich gier (jak wspomniana seria Hyperdimension Neptunia i inne, jak Senran Kagura, Date a Live czy Fate), bo tam interesujących postaci kobiecych jest masa. No i tam bardziej liczy się opowiedzenie historii, niż tokenowość, która jest tak popularna w dzisiejszych produkcjach Zachodu.
Dreamcatcher: I na Zachodzie jest sporo dobrych przykładów. Chętnie bym na ten temat rozpisała, ale czuję, że muszę wstrzymać konie, bo nigdy nie dojdziemy do końca!
Nocny Misiek: Czuję wojnę… Poleje się krew… Ale przynajmniej wyszedł nam cliffhanger na koniec.
Jak dobrze skonstruować postać kobiecą w grze wideo? Czy gry przedmiotowo traktują kobiety? Czy produkcje z Dalekiego Wschodu są lepsze niż Zachodnie? Czy Piwni-chan okaże w końcu rozum i godność człowieka? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi padną w kolejnym FORUM BEZ ADMINA…