Metroid Prime Remastered

Przez lata Metroid Prime Remastered był niczym potwór z Loch Ness albo Yeti. Niby wszyscy wiedzą, że istnieje, ale brak na to konkretnych dowodów. Tymczasem Nintendo zaskoczyło wszystkich, wrzucając tytuł do eShopu zaraz po jednej niepozornej prezentacji Nintendo Direct. Czy warto było tyle czekać? Zapraszam do recenzji Metroid Prime Remastered na Nintendo Switch.


Oryginalny Metroid Prime, jako pierwsza odsłona serii, musiał dokonać niemożliwego: sprostać wymaganiom oddanych fanów (którzy od premiery gry w 2002 dostali zaledwie trzy sequele) i zawojować świat gier 3D, które szturmem wzięły rynek gier. Mało kto wierzył wówczas w młodziutkie studio z Teksasu (główne osoby w Retro Studios pochodziły z Iguana Entertainment, które to dało nam serię Turok). Jak się później okazało, stworzyło ono ponadczasową „podserię”, która nie ma sobie równych. W większości przypadków za remastery odpowiada jakieś mniejsze studio, które dostało mały budżet, aby odświeżyć trochę tekstury, podnieść rozdziałkę i ewentualnie dorzucić kiedyś płatne DLC. W sytuacji, gdy pozycja jest na rynku ponad dwie dekady, sprawa nie jest taka prosta. Nie wystarczy tylko przypudrować noska. Dlatego tym większym zaskoczeniem był fakt, że za tenże cudowny kotlecik odpowiada ekipa z Austin, zaś skrzydłowym zostało studio Iron Galaxy.

Metroid Prime Remastered [1]


My name is Samus Aran


Okej, my tu pitu-pitu, tymczasem ponętna Samus Aran czeka na nas w swym seksownym kombinezonie i nie, nie mam na myśli tej wielkiej kosmicznej zbroi. Fabuła kręci się wokół protagonistki gry, która przechwytuje sygnał alarmowy z okrętu „Orpheon”, fregaty Kosmicznych Piratów, której załoga została wymordowana przez genetycznie zmodyfikowane żyjątka, nad którymi eksperymentowano przy użyciu tajemniczej radioaktywnej substancji zwanej Phazon. Wewnątrz rdzenia jednostki, bohaterka walczy z Parasite Queen, gigantyczną wersją małych pasożytów, które można znaleźć na pokładzie statku. Gdy królowa zostaje pokonana i wpada do rdzenia reaktora, system inicjuje sekwencję autodestrukcji statku. Podczas gdy Samus stara się wydostać z tonącej łajby, spotyka cybernetyczną wersję Ridley, swojego odwiecznego nemezis. Podczas ucieczki skrzydlatej bestii dochodzi do eksplozji, która uszkadza skafander naszej bohaterki, powodując awarię niektórych jego funkcjonalności. Nasza intergalaktyczna łowczyni głów postanawia więc podążać za swoim wrogiem w kierunku pobliskiej planety, Tallon IV. Oczywiście historia zaczyna się rozkręcać, a my, wraz z naszą bohaterką, stawiamy czoła wszelkim wyzwaniom stojącym na naszej drodze. Historia w żaden sposób nie jest skomplikowana, ale stanowi dobry pretekst dla zwiedzania planety i odkrywania jej sekretów, zwłaszcza że można się dowiedzieć wielu rzeczy, wyłącznie obserwując teren i skanując wszelaką faunę, florę oraz obiekty pozostawione nie tylko przez piratów, ale i pewną tajemniczą rasę. 

Jak wcześniej wspominałem, rozgrywkę w Prime obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby, a w nielicznych chwilach – z trzeciej. Nasza łowczyni głów ma do dyspozycji kilka zabawek, dzięki którym ułatwimy sobie przeprawę przez jakże dziki i niebezpieczny świat. Jak na metroidvanię przystało, im dalej w las, tym zbierzemy więcej środków perswazji, zbiorników energii czy dodatkowych akcesoriów, dzięki którym odkryjemy kolejne sekrety, otworzymy jakieś skróty albo najzwyczajniej w świecie skopiemy parę kosmicznych zadków. Samus będzie w stanie postrzelać czterema rodzajami laserowych wiązek ze swojego działka, zbudowanego wokół prawej ręki. Każdy z nich ma swoją prędkość wystrzału, moc, a także element jakiegoś żywiołu, który ułatwi nam przeprawę. Nasz wizjer również będzie mógł dostać kilka upgrade’ów, które ułatwią nam rozwiązanie niejednej zagadki i pomogą w potyczkach z pewnymi upierdliwcami, którzy wolą chować się po kątach niczym Bobek z Muminków. Oczywiście to nie koniec możliwości naszej pierwszej damy gier wideo (Lara nie jest godna pastować jej kosmicznych butów), bowiem Samus może zamienić się w kulę, która z czasem będzie mogła trzaskać tricki na half pipe’ie, niszczyć osłabione struktury ścian czy przeczyć grawitacji, zaczepiając się o specjalne magnetyczne szyny. Oczywiście o podwójnym skoku czy bujaniu się niczym Tarzan zapomnieć nie mogę. W skrócie: jest co robić i czym się bawić.

Metroid Prime Remastered [2]


Hadar sen Olmen


Tym bardziej należy pamiętać, że Metroid Prime to nie jest ani shooter w stylu Call of Duty, ani zwykła strzelanka w klimatach sci-fi. Na potrzeby tejże produkcji deweloper wymyślił adekwatną nazwę: First Person Adventure (pol. „przygodówka z perspektywy pierwszej osoby”). Kwintesencją Prime’a jest więc przygoda w obcym nam świecie pełnym prostych łamigłówek do rozwiązania, z mnóstwem elementów platformówkowych oraz całą masą przydatnych znajdziek do zebrania. Strzelanie to tak naprawdę dodatek do całości.

Oczywiście nieodzowną częścią każdej dobrej gry przygodowej jest miejsce akcji. Świat Tallon IV jest pełen fauny i flory, która żyje sobie wedle własnego uznania. Niektóre mają naszą bohaterkę zupełnie w poważaniu, innym z kolei nie bardzo podoba się, że Iron Man z przyszłości hasa po ich rewirze. Można to oczywiście całkowicie olać i skupić się na najważniejszym, jednak tych, którzy postanowią przystanąć i skorzystać z wizjera do skanowania otoczenia, czeka cała masa ciekawych informacji na temat owego świata, żyjątek, upadłej rasy, naszych przeciwnikach itp. Na wytrwałych czekać będą dodatkowe bonusy w menu gry, w postaci artworków, utworów muzycznych czy specjalnej dioramy, na której oglądać można modele postaci z gry. Zaś na tych, którzy zdobędą każdą znajdźkę, będzie czekać najlepsze zakończenie.

Oryginał na GameCube’a śmiało odznaczał się wyjątkową grafiką, ale także śmigał w betonowych sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Metroid Prime Remastered nie ustępuje oryginałowi w żadnym aspekcie. Niewątpliwie należy do najładniejszych gier na Switcha. Tytuł wygląda niczym pełnoprawny remake z kompletnie nowymi teksturami, animacjami, modelami obiektów i przeciwników, nie jest to tylko proste podbicie tekstur do wyższej rozdzielczości. Efekty cząsteczkowe i dbałość o detale zadają kłam twierdzeniom, jakoby nie dało się ich zrobić na tej platformie. Wystarczy, że straciłem godzinę z życia, oglądając jak deszcz czy woda realistycznie spływają po wizjerze i broni Samus, albo jak nowe oświetlenie dodaje głębi starym lokacjom. Poza tym nie mogłem się napatrzyć na legendarne już lokacje, takie jak Tallon Overworld czy Phendrana Drifts, gdzie lizałem każdą ścianę, ciesząc się jak głupi do sera.

Metroid Prime Remastered [3]

Rozdzielczość w docku to 900p, zaś przenośnie mamy 600p bez żadnego sztucznego upscalingu w postaci FSR. No i wreszcie doczekaliśmy się pełnego wsparcia dźwięku 5.1, który kompletnie zmienia doznania płynące z grania, zwłaszcza, że całe udźwiękowienie zostało poprawione tak, aby przystawało do obecnych standardów. Wisienką na torcie jest urozmaicony system sterowania. Pierwszy schemat obłożenia przycisków to klasyczne sterowanie z GaCka, czyli przy pomocy jednej gałki (druga odpowiada za zmianę broni), trochę jak w serii Turok. Kolejnym stylem jest kopia sterowania ze współczesnych FPS-ów. Na koniec zaś jest sterowanie rodem z Wii, gdzie jeden Joy-Con odpowiada za poruszanie się, a drugi wykorzystuje żyroskop z czujnikiem wychylenia. To combo umożliwia bardziej precyzyjne celowanie kosztem szybkości obracania się. Opcji jest więc sporo i każdy znajdzie coś dla siebie. Osobiście wykorzystuję combo ruchowego sterowania z gałką, gdy mam taką możliwość.

Czy mamy więc do czynienia z tytułem idealnym? Oczywiście, że nie. Diabeł tkwi w szczegółach, jednak nie chodzi tutaj o kwestie wizualne czy techniczne. Tu bowiem nie wyobrażam sobie jak mogło by być jeszcze lepiej, niż jest obecnie. Problemem tego wydania jest tak naprawdę brak jakichkolwiek nowości od strony zawartości gry. Artbook czy soundtrack mieliśmy już we wcześniejszych wydaniach, na przykład na Wii. Po tylu latach chciałoby się otrzymać jakąś niespodziankę w postaci nigdy wcześniej nieukończonego poziomu gry tudzież zupełnie nowego typu przeciwnika w formie bossa lub zwykłych wypierdków uprzykrzających życie. Takim świetnym przykładem jest seria Xenoblade od Monolith Soft. Ich wydania Definitive Edition zawierają zupełnie nowe lokacje i wątki fabularne, których deweloper nie był w stanie zamieścić na płycie z grą przy premierze pierwotnej wersji. Metroid Prime aż prosi się o podobny zabieg, ponieważ z wypowiedzi deweloperów pracujących nad pierwowzorem wynika, że sporo zawartości nie wleciało do gry, zaś studio po dziś dzień korzysta z tego samego silnika, który napędzał zarówno całą trylogię, jak i serię Donkey Kong. Dla mnie to niewykorzystany potencjał. Może to też wina tego, że jednocześnie pracowali nad Metroid Prime 4?, kto wie…

Metroid Prime Remastered [4]


See you next mission! 


Czy obok tego tytułu można przejść obojętnie? Zdecydowanie nie. To kwintesencja mądrego game designu, znajomości możliwości i ograniczeń technicznych danego sprzętu oraz wiadra pełnego pasji, która wręcz wylewa się z każdego zakątka tego cyfrowego świata. Jest to wspaniała przygoda, od której nie sposób się oderwać, a których w dzisiejszych czasach jest jak na lekarstwo. Jeżeli nikt wcześniej nie ograł oryginału, to Metroid Prime Remastered przejdzie w 15-20 godzin, zaś osoby chcące zdobyć wszystkie znajdźki będą potrzebowały na to dodatkowych dziesięciu. Tym bardziej należy się pochwała za niewygórowaną cenę na premierę (około 150 PLN). Chciałoby się, aby każdy nowy tytuł tyle kosztował. Metroid Prime Remastered polecam więc wszystkim fanom tegoż IP i świeżakom, zwłaszcza że czwarta odsłona tej podserii czai się za rogiem. Kto wie, może w tym roku doczekamy się nawet prostego wydania HD drugiej i trzeciej odsłony? Grzechem byłoby nie zagrać w tak dopracowany kawałek kodu, który śmiało można określić jako ponadczasowy.

 

Metroid Prime Remastered - ocena

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *