Road 96

Podporządkowując się agentom z SEO należałoby napisać kilkanaście razy frazę Road 96 porozrzucaną w losowych odstępach w poniższym tekście. Uważam to za niedorzeczne podejście współczesnego dziennikarstwa, dlatego nie będę traktował czytelników jak ameby, którzy mieliby zapominać o jakiej grze jest mowa co 30 sekund. A teraz czas na recenzję podporządkowaną pode mnie i bez zewnętrznej ingerencji panów mówiących mi, jak mam pisać. Road 96 przypomina mi dawne czasy beztroskiej podróży nad północne obrzeża morza, czy południowe szczyty górskie. Kiedy jeszcze rodzice mieli cierpliwość nad opieką wiecznie niezmanierowanego smarkacza błagającego o kręconego loda na śniadanie, obiad i kolację. Nawet na szczycie górskim takich Tatr, czy innego Morskiego Oka. Spokoju mogli jedynie zaznać w momencie wycieczki samochodem. Zmieniające się za szybą pejzaże nie traciły na uroku nawet jeśli to była wieś zabita dechami, czy błyskawicznie mijane sosny w tunelu drzew. Wypatrując bocianiego gniazda, sarny, czy po prostu ciesząc się widokami zapominałem o tym, że obok mnie siedziała siostra, ojciec słuchał Aerosmith, czy innego Black Sabbath, a matka nie zmieniała swojej ”zdartej płyty” słów wypowiadanych do znudzenia w kierunku kierowcy: „zwolnij i wycisz te jazgoty”. Nawet po upadku komuny najnowsza zdobycz technologiczna lat 90., czyli chińska bazarowa konsola Brick Game nie mogła równać się tej podróży. I tak dochodzimy do – wiecie jakiej gry. Gry drogi w stylu walking simulator, narracyjnych iluzorycznych wyborów, świetnego soundtracku i klimatu młodzieńczych lat, tych najlepszych.

Wcielamy się w jednego z wielu nastolatków, próbującego uciec z kraju za wszelką cenę. Powodów tej ucieczki jak domyślacie się, może być wiele. Na przykład typowy problem wkraczających w wiek dojrzewania młodocianych buntowników przeciwko reżimu wprowadzonego przez rodziców. Jednak jak dobrze przeczytaliście mowa jest o przekroczeniu pewnej granicy, a dokładnie fikcyjnej mapy Stanów Zjednoczonych. Studio Digixart wpadło na inny pomysł i czeka nas typowy political fiction z domieszką terrorystycznych zamieszek, medialnych przekrętów i totalitarnego ustroju państwa. W formule gameplayu zbliżonego do wspinającej się wiewiórki po drzewie, od pnia do wierzchołka, kiedy to droga na samą górę prowadzi przez różne rozgałęzienia.

Zatem pierwszy poważny minus już znacie. Początek i koniec gry jest niemal niezmienny dla każdego z uciekinierów, i po entym ujrzeniu relacjonującej wiadomości telewizyjne Sonyi (wybór postaci), czy widoku szczytu górskiego z łańcuszkiem oczekujących tirów obok granicy – można zaśpiewać żałobnym tenorem „ale to już było i wróci tego więceeej…”. Wcześniej wspomniałem również o iluzorycznych wyborach. I nie miałbym zbyt wygórowanych oczekiwań do nich, gdyby nie fakt, że: mam już w pełni funkcjonujący i rozwinięty mózg, oraz pracę która zapewnia mi opłacanie rachunków, włączając to  wyżywienie z sieci sklepów Biedronka. Doprawdy, nie jestem pewien co chcieli osiągnąć twórcy wprowadzając udawane „dorosłe” wybory w iście hitchcockowskim stylu, kiedy np. decydujemy się zachować nagranie z kamery na rzecz gościa rzuconego z dachu budynku przez złoli, a kiedy ten wpadając do kontenera na śmieci, dosłownie po 10 sekundach otwiera drzwi hotelowe. Jasno dając mi do zrozumienia, że równie dobrze mógłbym rozłożyć się wygodnie na kanapie, wręczając kontroler małpiszonowi. I tylko on byłby w stanie losowo wciskać przyciski, pewnie w odróżnieniu od kota zrzucającego zabawkę na podłogę, czy psa uważającego dentastix-pada za znakomity zamiennik oryginalnej przekąski.

Wcześniej wspomniałem również o iluzorycznych wyborach. I nie miałbym zbyt wygórowanych oczekiwań do nich, gdyby nie fakt, że: mam już w pełni funkcjonujący i rozwinięty mózg, oraz pracę która zapewnia mi opłacanie rachunków, włączając to  wyżywienie z sieci sklepów Biedronka.

Jednak co by nie mówić, oprócz wizualnego upośledzenia wyskakującej roślinności przed nosem, samochodów poruszających się po drogach bez kierowców, wszędobylskich niewidzialnych ścian zasypujących tereny, zdrapkom rozdającym pieniądze z powietrza oraz niedorzecznym wyborom dialogów, które robią sobie jaja z egzystencji grającego jako osoby rozumnej – w to się gra bardzo dobrze. Albo inaczej, bo graniem w tego typu produkcję bym nie nazwał. W przygodę, która wystarczy, że ma kilka zazębiających się cech wspólnych, aby być na tyle dobrą, abym mógł ją polecić z całego serca. A więc tak. Muzyczni onaniści będą w siódmym niebie i zapewniam, że jest to najsilniejszy punkt rozgrywki, wraz z dobrze napisanymi bohaterami, których spotkamy po drodze. I nie zdziwi mnie fakt, kiedy ktoś pomyśli o zgraniu wszystkich utworów na pendrive’a podczas wycieczki do Chorwacji i obsesyjnym zapętleniu soundtracku na czternaście godzin podróży. Oczywiście jeśli uwielbiasz romantycznie brzmiące, odstresowujące nuty bliskie łagodnego synthwave; przechodzące w gitarowe struny brzdękolące w tle, z dodatkiem mocnego akcentu elektronicznych wstawek. Wystarczy posłuchać ‘On the Road’ Roberta Parkera, ale zalecam odtworzenie całej ścieżki dźwiękowej.

W dodatku postaci pierwszoplanowi to skarb, jeśli masz świadomość tego, że jest to indyk, a nie balansująca na giełdzie inwestycja za grube miliony, zwana powszechnie grą AAA. Nie ukrywam, że pierwsze skrzypce grają tu rabusie Stan i Mitch, skrywający za kominiarką prawdopodobnie Goofego i Donalda z wytwórni The Walt Disney Company. Kiedy pojawiali się na ekranie, wiedziałem że będzie ciekawie, nawet jeśli jedno z zadań polegało na rozszyfrowaniu pewnej daty z wycinków informacyjnych z różnych źródeł. Rudowłosa Zoe przyciąga do romantycznej podróży, tirowiec John ma swoją wywrotkę i ślamazarny maraton biegowy w motywie muzycznym bliskim Krowy i Kurczaka, a przemądrzały Alex dostarczy nam rozrywki w elektroniczną wersję czołgów i wyciągania klucza za kratkami pod napięciem, rechocząc za każdym razem kiedy popieści nas prąd. Jest również stanowcza policjantka Fanny, która nie potrafi wymienić koła w aucie, imprezowa i głupiutka reporterka Sonya, oraz nad wyraz pobudliwy zabójca Jarod, któremu jako jedynemu udało się doprowadzić moją postać do przedwczesnego zakończenia tułaczki.

Jakie czekają atrakcje, zapytacie? Na przykład quiz od Stana i Mitcha z pytaniami w stylu: „o jakiej porze najlepiej rabować?”. Gra na puzonie, poszukiwanie klucza zakopanego w ziemi za pomocą detektora metali, zręcznościowe pościgi na motocyklu, zbieranie pieniędzy do świnki skarbonki, fotografowanie złoli w ukryciu, czy podziwianie widoków z malowaniem haseł propagandowych za pomocą sprayu. Czyli jak widać, to nie do końca wciskanie odpowiedniej opcji dialogowej i przebieranie nogami przez pustynne rejony w kierunku granicy. Oprócz tego będziecie zdobywać zdolności np. sprytu w rozmowach, czy włamywania się do zamkniętych pomieszczeń. Należy również pilnować poziom głodu, czy gotówki w kieszeni. Gra przez to niebezpiecznie zbliża się do symulatora menela, ale szczęśliwie dla odbiorcy nie przekracza tej granicy nieprzyzwoitości. Pozwalając nam w ostateczności ukraść coś z lady, czy zjeść nadgryzione jabłko znalezione w koszu.

Tytuł ten również sprawnie balansuje między komedią, filmem sensacyjnym, a nawet thrillerem, tylko w bardziej przyswajalnym dla ogółu klimacie. Bez wyrywanych włosów podczas przesłuchania i opuszczonych psychodelicznych szpitali w środku lasu. Typowa przygoda przez wielkie P. Kiedy widać, że twórcy pewnego dnia wyszli na świeże powietrze, organizując wycieczkę biwakową do lasu. Pośmiali się, poopowiadali straszne historie, wymienili się pomysłami, pograli na gitarze i zjedli gorące kiełbaski nadziane na patyku podczas rozpalonego ogniska pośrodku dzikiej natury. Chcieli stworzyć kompilację krótkich epizodów, balansując emocjami młodszego i starszego gracza, który w wolnym czasie – czy to na dłuższym posiedzeniu w klopie, czy podczas podróży pociągiem (ogrywałem na Switchu, więc stąd takie przykłady) – będzie kontynuował osobistą podróż z losowo wybranym towarzyszem. Chcieli również połączyć różne pokolenia i to nie do końca zagrało. Kiedy młodzież gra pierwsze skrzypce, w radiu słychać polityczne debaty, a na ścianach porozwieszane są kandydatury na prezydenta, złowieszczo przyglądające się naszym poczynaniom. To tak jakby w znanej serii Worms wprowadzili partie polityczne w wyborze drużyn, a robaki zamiast klasycznych odzywek rzucałyby kurwami i chujami. Wybacz rodzicu swojego dziecka, który musiał to przeczytać, ale mam dla ciebie smutną wiadomość. Ono już zna takie słowa. Dlatego też zbliżając się nieubłaganie ku końcowi recenzji, ciężko mi stwierdzić dla kogo jest Road 96. Dla wielbicieli indyków za połowę ceny detalicznej topowej gry na Nintendo Switch? Jako odskocznia od Life is Strange, czy The Wolf Among Us? A może docelowym odbiorcą są udzodźcy? W dodatku młodociani. Skoro tak. Warto zagrać.

 

Koch Media

GRA DO RECENZJI DOSTARCZONA PRZEZ KOCH MEDIA
DZIĘKUJEMY ZA WSPARCIE!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *