Saints Row

Będąc recenzentem, nigdy w życiu nie pomyślałem o tym, aby zaoszczędzić czytelnikowi czas, dając mu już na wstępie jasny przekaz odnośnie recenzowanej gry. Tak, aby nie musiał czytać dalej. Aby nie zastanawiał się zbyt długo stojąc przed półką sklepową. Nie głowił się nad tym, czy ocena „można sprawdzić” jest jednoznaczna z pytaniem – czy można kupić? Dlatego specjalnie dla Was krótka opinia. Nie kupujcie. No chyba, że jest w cenie żelków Haribo. Albo byliście w Meksyku. Stęskniliście się za podziwianiem widoków w fioletowym cabrio, słuchając przy tym wyśmienitej kompilacji utworów radiowych. W klimatach takich produkcji jak Total Overdorse i Symulator Kozy. Twórcy zaoszczędzili na testerach. Dlaczego nie mielibyście zaoszczędzić na ich grze? Chociaż chwila – jeżeli powyżej wymienione tytuły brzmią dla ciebie jak dobra zabawa… to możesz założyć różowe okulary i przeczytać pełną recenzję.     


Zanim jednak dostanę poklask od loży gejmingowych krytyków niezależnych to musicie wiedzieć, że nie uważam opisywanego soft rebootu Świętych za słaby twór. Co najwyżej średni, w porywach sprawiający trochę radochy, niemniej muszę przebyć z Wami długą, wyboistą i zapełnioną dziurami drogę, aby dotrzeć do największych pozytywów. Dokładnie taką samą, jaką ja musiałem pokonać, aby przekonać się do Saints Row. Zacznijmy zatem przewrotnie, ponieważ jest to nieuniknione, a kształtuje w większości ocenę końcową, która mogła być przecież lepsza. Błędy, bugi, niedopracowanie kodu, fuszerka, brak testerów, brak doświadczenia, brak czasu – jak zwał, tak zwał. Dokładnie mam na myśli kozę. Tak, tą od symulatora.  Nie pamiętam dokładnie, kiedy dane mi było zagrać w tak niedopracowaną, ostateczną przecież wersję leżakującą dobre kilka miesięcy na rynku. Której tytuł brzmi inaczej niż wspomniany wcześniej Symulator Kozy, czy inny Cyberpunk 2077 (nie musiałem grać, aby to wymienić. Sorry, CD Projekt Red). Pewnie zdają sobie z tego sprawę zarówno pracownicy Volition, Plaion, a także testerzy na wiecznym chorobowym, jak i sprzątaczka biura, która zza ramienia zerkała na kolejne etapy produkcyjne.

 

1 gwiazdka – fruwające pociągi, puste tekstury, magiczne teleportacje i animator z łapanki

Obiecałem komuś (hi, Grifter), że nie wymienię wszystkich bolączek, ale gwarantuję, że czytelnicy będą mieli uśmiech na ustach. A przecież nie ma bardziej satysfakcjonującego widoku od zadowolonego klienta (powiedziała pani z Biedronki, mówię i ja). Zacznijmy od animacji, które pamiętają czasy szóstej generacji. A raczej ich defektu, kiedy motocykl sam się stawia z pozycji leżącej, a postać wchodzi do autobusu za pomocą teleportacji. To już CJ w GTA: San Andreas mógł wejść po stopniach pojazdu wielkogabarytowego, zasiadając w miejsce kierowcy. Znikające osoby, które przed chwilą zleciły nam zadanie poboczne to nic, w porównaniu do towarzysza, który w toku postępowania fabularnego zaproponował spotkanie na mieście podczas rozmowy telefonicznej – kiedy to ja stałem obok niego. Znikająca broń w rękach protagonisty, a nawet „odwrócenie” jej w taki sposób, że można było wybić sobie oko lufą karabinu. A może samozamykające się drzwi w samochodzie, które – o zgrozo! – potrafiły przewrócić naszą postać. Pamiętajcie, drogie dzieci, zamykajcie drzwi bo zły Pan Samochodzik może znokautować lewym lusterkowym!

Fajnie się tu strzela, ale nie ma podjazdu do poprzedników. Kierowanie pojazdami to topowy arcade, kiedy to koparką można robić drifty, a zakręty pokonuje się jakby pojazd miał wagę trochę większą niż pudełko zapałek.

Puste tekstury to tutaj standard. Wspinaczka po górach to loteria, a wiele budowli ma w sobie belki niewidki. Towarzysze nabyli magiczną wiedzę wprost z Hogwartu i potrafią wskoczyć z ulicy na miejsce pasażera, kierowanego przez ciebie pojazdu w trakcie jednej klatki animacji. Niebywałe osiągnięcie. Każdy przechodzień ma zaczepioną do pleców linkę ratowniczą, która pozwala na sprawne uniknięcie kontaktu z maską rozpędzonego auta, z kolei nasz bohater nurkując do kontenera przenika do połowy w teksturach śmieci. Podczas taranowania bogu ducha winnych drzewek, jedno może wtopić się w samochód w podzięce za wyrządzone krzywdy. Animacja spadania jest taka sama gdy postać zlatuje z piętrowego balkonu jak i wieżowca. No i tak, zgadliście. Nie ma animacji przewrotu tylko lądujemy na dwie nogi. Koty wymiękają. No i najważniejsze – gra kilka razy zaliczyła konkretny ‘freeze image’ który powodował nie tyle zresetowanie gry, co całego komputera.  A przecież nie wspomniałem jeszcze o graficznych pop-upach, zbyt szybkim znikaniu polskich napisów względem wypowiadanego tekstu, czy durnym, wręcz komicznym zachowaniu wrogich NPC.

I przy tym wszystkim wydawałoby się, że byłem poirytowany, zgrzytałem zębami i wyrywałem włosy na klatce piersiowej. Ale możecie mi wierzyć na słowo, dawno tak nie uśmiałem się z powodu niedopracowanego kodu. Z czego twórcy są świadomi, bo specjalnie podkręcili pewne kwestie absurdu, które rządzą się swoimi prawami w tym zabugowanym ekosystemie. Fontanna wody po strąconym hydrancie potrafi katapultować auto w powietrze na dobre. Postać wykonuje animację wykończenia stojąc metr od nieszczęśnika, który (udając mima) za chwilę zginie przewrócony przez wiatr. Dźwiękowcy to również komedianci stosujący efekty sfx plaskacza na metalowej obudowie automatu. Przeciwnicy robią sobie selfie podczas walki. Brakowało do szczęścia, aby policjanci podczas interwencji zajadali się pączkami. W pewnym sensie pomyślałem: ma to sens. Dostaję bowiem do rąk świetne połączenie starych naleciałości Saints Row z absurdalnym placem zabaw rodem z Symulatora Kozy. Szkoda tylko, że kiedy gra się zawiesiła nie okazało się, że to żart ze strony twórców.  

 

2 gwiazdki – ugrzeczniona ekipa Świętych z pazurem sandboksów z lat 90.

Najgorsze mamy za sobą. Teraz już będzie trochę lepiej. Historia zaprezentowana w grze opowiada początki powstania gangu Świętych, w którego w skład wchodzą młodociani członkowie: Eli – mózg operacji, Kev – DJ bez koszulki oraz Neenah – kobitka z charakterem. Czyli w skrócie „To co dziś robimy? Napadamy na bank. Juhuuu!”. Od razu zaznaczę, że humor nie jest najwyższych lotów, ale parę razy zaśmiałem się pod nosem i nie można powiedzieć, że grze brakuje tzw. relationship friendship. Fabuła jest w porządku, ale nie należy się spodziewać wodotrysków. Seria Saints Row od zawsze bawiła się konwencją otwartej piaskownicy i odjechanej gangsterki na pograniczu typowego humoru Jackassowego tylko, że w garniturach – oraz kiczu dyskotekowych broni, pojazdów zasilanych żywą amunicją, czy ulicznej demolki za sprawą wyrzutni z niekończącymi się rakietami. Najpierw tworzymy postać w rozbudowanym do granic możliwości kreatorze postaci, ale ciekawszym zajęciem, o którym warto wspomnieć, jest wybór poziomu trudności. Mamy ich pięć, od turysty po szefa. Każdy z nich posiada liczne suwaki dostosowane do poszczególnych aspektów, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby zrobić wszystko po swojemu. Można zwiększyć częstotliwość pojawienia się potężnych wrogów, ustawić skalę ich wytrzymałości, zmniejszyć niedobór amunicji, czy włączyć wspomaganie celowania. Ostatni raz spotkałem się z takimi suwakami w reebocie Thiefa. Bajka. Oprócz klasycznej kampanii możemy zagrać kooperacyjnie z innym graczem w trybie współpracy.

No i jak to w sandboksach wykonujemy szereg misji tych większych, jak i mniejszego kalibru, pnąc się w hierarchii przestępczej. Od pierwszego zadania rekrutacyjnego o jakże przyjemnej nazwie “Pierwszy k**** dzień”, gdy jako żółtodziób musimy przetrwać w zabójczym obozie organizacji Marshall, czy trochę w stylu Wielkiej Kradzieży Aut, dążymy do zmniejszenia reputacji konkurencyjnego gangu, oceniając nisko sklep z pączkami (obrazek pod oceniaczką). Są też poważne zadania jak odbijanie zakładnika z więzienia (proste elementy skradanki a’la Hitman), aż po totalnie zwariowane jak zaciąganie na linkę Toy Toya, w którym przesiaduje jeden z członków gangu czy wyrządzeniu konkretnego rozpierdzielu samochodem w strefie festiwalowej.

Misje fabularne są w większości bardzo ciekawe i przypominają „stare czasy”, kiedy gry jeszcze nie były tak filmowe i liczyła się tylko dobra zabawa. Podchodzisz do jednego z towarzyszy, zlecają ci zadanie i za chwilę możesz obijać mordy w salonie w klimatach Dzikiego Zachodu, ostrzeliwać furgonetki konkurencji zasiadając za sterami śmigłowca bojowego, czy wparować na pełnej pi#*ie skuterem na ogromnych rozmiarów statek wycieczkowy. Poza dobrze skrojonymi, dynamicznymi zadaniami głównymi mamy możliwość zarządzania imperium, w którym powołujemy do życia pseudo-firmy z nowymi przedsięwzięciami, za które otrzymamy dodatkową gotówkę. Czyli jak pewnie się domyślacie, mamy do czynienia z powtarzającymi się misjami pobocznymi. I tak, wraz z postępem będą odblokowywać się kolejne zajęcia jak: warsztat Jima Robsa (kradzież aut), Bright Future (ostrożne dostarczanie ciężarówek z toksycznymi chemikaliami), Warownia Krakena (zaaranżowane bójki na miecze z tektury i otwieranie skrzyń za 2.99 $ naśmiewające się z lootboxów) itd. Nie będę wymieniał wszystkich, ale jest tego masa. Masa powtarzalnych do bólu zleceń typu „pojedź tu, przetransportuj tu, poszybuj tu, zesraj się tu”. Mówię Wam: zaliczajcie kolejne misje fabularne, a te dodatkowe potraktujcie jako jednorazowe strzały. Będziecie dobrze się bawić. Inaczej do waszej skóry dobierze się Pan Nuda, główny dostawca monotonni i niszczyciel dobrej rozgrywki. 

 

3 gwiazdki – zabrakło zwariowanych spluw, ale jest wyśmienite Santo Ileso oraz radio muzyczne z ikonką Tyranozaura strzelającego laserami z oczu

Pod względem rozgrywki jest poprawnie. Strzelanie jako główna mechanika gry sprawdza się doskonale (widok TPP lub strzał z biodra), a kierowanie pojazdami to topowy arcade, kiedy to koparką można robić drifty, a zakręty pokonuje się jakby pojazd miał wagę trochę większą niż pudełko zapałek.  O dziwo, na średnim poziomie trudności, potyczki z kilkoma frakcjami, które różnią się od siebie nie wchodzą jak nóż w masło i trzeba się postarać aby nie zginąć. Bardzo mi się spodobało takie podejście twórców do wyzwania, bo ostatnimi czasy mam dość, kiedy wybierając normalny poziom trudności zgony można było policzyć na palcach jednej ręki. Niestety broń ugrzeczniono względem wcześniejszych odsłon (Saints Row: The Third, Saints Row IV). A na domiar złego będziemy korzystać z paru pistoletów na krzyż takich jak rewolwer, karabin, czy kosmiczna strzelba.

Jest misja, gdzie możemy się wyszaleć. Po wrzuceniu na wyspę przetrwania należy wybić innych uczestników używając różnorodnego arsenału, jak choćby granatnik. Do naszych rąk nie dostaniemy granatu ogłuszającego „Pierdnięcie w słoiku”, gigantycznego różowego dildo o nazwie Penetrator, Wyrzutni Mięczaków przejmującej kontrolę nad trafionym celem, czy rekina atakującego ofiarę spod ziemi dzięki Shark-O-Matic. A trochę szkoda, bo fale nacierających i głupich oponentów na otwartej przestrzeni aż proszą się o takie cuda. Sytuację ratują co prawda specjalne umiejętności (wsadzenie delikwentowi odbezpieczonego granatu za majty i wyrzucenie w tłum), ale nie jest tego za wiele. Mówiąc młodzieżowym żargonem: Fajnie się tu strzela, ale nie ma podjazdu do poprzedników

Misje fabularne są w większości bardzo ciekawe i przypominają „stare czasy”, kiedy gry jeszcze nie były tak filmowe i liczyła się tylko dobra zabawa. Podchodzisz do jednego z towarzyszy, zlecają ci zadanie i za chwilę możesz obijać mordy w salonie w klimatach Dzikiego Zachodu, czy wparować na pełnej pi#*ie skuterem na ogromnych rozmiarów statek wycieczkowy

Saints Row pozytywnie zaskakuje pod względem modyfikacji broni, pojazdu, czy personalizacji postaci. Czego tutaj nie można zmienić. Bodykity do samochodu, kolory dla pasków w bucie marki a’la Adidas, gwiaździste wzory na karabin , intensywność połysku karoserii, tatuaże na każdym skrawku ciała, owłosienie, biżuteria, czapki, sandały i pełna paleta barw do niemal każdej pierdoły. Deep Silver chwalił się również możliwością modyfikacji kościoła, czyli bazy wypadowej, położonego na wzniesieniu miasta. Na przechwałkach się skończyło, bo co do czego, możemy jedynie udekorować siedzibę przedmiotem ówcześnie sfotografowanym na mieście.

Muszę także pochwalić różnorodne stacje radiowe i kilkadziesiąt dobrze dobranych gatunkowo piosenek. Od typowego country, meksykańskich nut, pop, hip-hop, po heavy metal ,a nawet synthwave. Nieoceniona jest również możliwość odtwarzania customowej playlisty na świeżym powietrzu, czy podczas wykonywania misji pobocznych. Boże, jak brakowało mi tego w serii Grand Theft Auto, gdzie można było słuchać radia tylko w pojazdach. Wspominając, że recenzja jest przewrotna – nie kłamałem. Dlatego na zakończenie wypadałoby omówić prawdopodobnie największego wygranego tego przedsięwzięcia o nazwie „zmarnowany potencjał”, czyli eksploracja miasta jakim jest Santo Ileso.  Projektanci odwalili kawał dobrej roboty i te tętniące życiem meksykańskie miasteczko w sercu południowo-zachodniej części Ameryki równie dobrze mogłoby stać się lokacją w nadchodzącym hicie od Rockstar. Rejon podzielony na kilkanaście dzielnic, aż prosi się o wycieczkę krajoznawczą. Lakeshore jako bogata w kulturę dzielnica z ogromnymi bibliotekami i jeszcze większymi parkami. Marina del Lago jako ekskluzywny rejon handlowy z licznymi hotelami i kurortami. Pustynia z ogromnymi wiatrakami, jeziora przedzielone mostem o futurystycznym designie, meksykańskie ulice zapełnione barami o dekoracjach wprost bajecznych, jak neonowe jaszczurki, tańczące kaktusy, czy drewniane rzeźby dinozaurów w skali 1:1. Pięknie! Na zakończenie warto wspomnieć o stroju wingsuit, który nieco urozmaica podróż. No i  powiedzcie – czy możliwość kierowania Maską (komiksowo-filmowa postać), Kudłatym ze Scooby Doo, czy Johnem Wickiem nie wydaje się atrakcyjne?


Szkoda, że gra, która miała zadatki na taki odjazd, została zakopana falą niekończących się błędów. Główny architekt powinien dostać podwyżkę. Projektant misji również, ale znacznie mniejszą. Animator do wywalenia na zbity pysk. O testerach nie mam zdania, ponieważ pewnie ich nie było. Możecie sprawdzić ten soft reboot jeżeli lubicie klimat Saints Row na wstecznym biegu. Reszta może się rozejść, no chyba że już zaliczyliście wszystkie sandboxy gangsterskie i nic już nie pozostało wam do ogrania.

 

 


Alternatywna ocena skierowana dla pączkożerców

 

GRA DO RECENZJI DOSTARCZONA PRZEZ PLAION
DZIĘKUJEMY ZA WSPARCIE!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *