Ninja Gaiden Black

Każda epoka miała swojego ninję. Między XV a XVII wiekiem byli to najemnicy shinobi, biorący udział w wywiadzie i skrytobójczych zleceniach na terenie feudalnej Japonii. Odziana na czarno postać została wykreowana dopiero na deskach teatru w XVIII w., z czasem zamieniając wizerunek z osoby godnej potępienia na heroiczną. Nowy „image” mógł utkwić w głowach młodego pokolenia, kiedy to w ruch poszły kasety VHS z serią filmów Amerykański ninja z lat 90. Pomijając fakt, że Michael Dudikoff był „wyrobem ninjopodobnym”, trzeba przyznać, że film przyciągał widzów – w końcu to typowa amerykańska produkcja nastawiona na czystą akcję. Dzisiaj zaś mamy osobistości internetowe, takie jak Ninja, oraz uczestników próbujących pokonać tor przeszkód z ostatecznym testem Góry Midoriyama w Ninja Warrior Polska. W świecie wirtualnym nie ma takiego rozstrzału. Jest tylko jeden prawowity ninja, nazywa się Ryu Hayabusa.  


Ninja Ryukenden (tytuł japoński, dosłownie: Ninja Dragon Sword Legend), a zarazem Shadow Warriors (tytuł europejski), to seria gier, której korzenie sięgają automatów arcade z 1988 r. Pozornie zapomniane dziecko Team Ninja, za sprawą przemyślanej strategii biznesowej mającej na celu wskrzeszenie marki, dostaje nowe życie za sprawą zremasterowanej „dwójki” oraz zupełnie nowych dwóch odsłon, zapowiedzianych na początku tego roku: Ninja Gaiden 4 i Ninja Gaiden: Ragebound. Nie ukrywam, że podczas zapowiedzi tychże gier moja mimika nie zmieniła się ani trochę, a w myślach powiedziałem sobie „o, fajnie że przypomnieli sobie o klasyku”. Teraz, po przejściu Ninja Gaiden Black, moje nastawienie zmieniło się diametralnie i co tu dużo mówić, nie ukrywam podekscytowania. Dlaczego, zapytacie? Ano, nigdy nie miałem styczności z serią na dłużej niż parę zgonów w skórze pikselowatego shinobi w wersji na Pegasusa. Nie miałem Xboksa, byłem głupi i wolałem siwego diabła, podrzucającego w powietrze wrogów niczym szmaciane lalki (Devil May Cry). Teraz, po dwudziestu latach od wydania premierowego krążka na konsolach Microsoftu, nie mogę się nadziwić, jakim cudem ominęło mnie to dzieło przez tyle lat, i jak dobrze gra zniosła próbę czasu. Jeżeli God of War jest wściekłym Range Roverem pokonującym największe wyboistości, a Devil May Cry krwistoczerwonym Ferrari o efektownej linii nadwozia, to Ninja Gaiden jawi się jako mroczne wcielenie Jaguara z poczwórnym turbodoładowaniem. 

Ninja Gaiden Black [1]
Architektura miasta Tairon bazuje na okrągłych kształtach i kopułach.

I’m the Ninja, Ninja Dog!


Ninja Gaiden pojawił się u „zielonych” jako exclusive w marcu 2004 r., znów rozszerzona Czarna Edycja wystartowała we wrześniu 2005 roku. Warto przy tym wspomnieć, że gdzieś między tymi premierami na rynku rozpychał się łokciami nie kto inny, jak jeden z najlepszych przedstawicieli slasherów, a więc Devil May Cry 3: Dante’s Awakening. Ulepszony Black ma kilka znaczących poprawek w porównaniu z podstawową wersją. Dodano kilka dobrze zmontowanych cutscenek fabularnych, zbalansowano (czytaj: podwyższono) poziom trudności, dodając przy tym – na prośbę graczy nieradzących sobie z zakupioną pozycją – Ninja Dog, czyli uproszczoną wersję z licznymi podpowiedziami i suwenirami od Ayane z Dead or Alive. I tak, przyznaję się, upodliłem się grając jako „pies” (obiecałem sobie jednak zagrać na „hardzie” w przyszłości). Zmiana poziomu trudności na wyższy niż „normal” niesie za sobą między innymi inne rozmieszczenie przeciwników i zupełnie nowe jednostki na polu walki. Dodano parę nowych przedmiotów, w tym kij Lunar, zestaw kostiumów, a także tryb gry o nazwie Missions, czyli zestaw pięćdziesięciu misji, których założenia nie różnią się od sekretnych aren z takiego Devil May Cry. Gracze niemający dostępu do Xbox Live mogą w końcu poczuć smak dwóch DLC z serii Hurricane, a podle ustawiającą się kamerę i największą zmorę gry można teraz ręcznie korygować za pomocą wciśnięcia R3. 

Tecmo szacowało, że poziom Master Ninja da radę ukończyć mniej niż 500 osób na świecie. Podekscytowany tym faktem, zakasałem rękawy i skończyłem grę jako… Ninja Dog.

Przy omawianiu historii należałoby wspomnieć o jednym bardzo zaskakującym fakcie, z którego niewielu graczy zdaje sobie sprawę. Ninja Gaiden Black jest powiązany z inną marką Team Ninja, Dead or Alive, zarazem będąc chronologicznie pierwszą odsłoną obu serii. Postaci takie jak Ryu czy Ayane pojawiają się w grach z obu serii, tworząc crossovery.

Akcja gry rozgrywa się dwa lata przed wydarzeniami z pierwszego Dead or Alive i opowiada o losach Ryu Hayabusy. Chce on za wszelką cenę odzyskać miecz Ciemne Smocze Ostrze, które dostało się w niepowołane ręce Doku, władcy wielkich demonów. Od momentu utraty miecza, a także bliskiej dla Ryu osoby, ten musi stawić czoła złej organizacji, torując sobie drogę przez zastępy przeciwników. Tym, co pierwsze rzuca się w oczy, jest urzekająca reżyseria z dobrze dobraną muzyką, nadającą produkcji niepodrabialnego uroku osobistego, typowego dla gier z tego okresu. Wystarczy tylko wspomnieć o scenie, w której ogromny sterowiec ogarnięty jest płomieniami, a kolejny kadr płynnie przechodzi od Ryu majestatycznie stojącego na wieży, do efektownego zjazdu po kablach wysokiego napięcia w kierunku miasta Tairon. Jest to ten typ gry, gdzie scenki przerywnikowe wraz z rozgrywką tworzą integralną całość, a zarazem jeszcze lepszą kompilację momentów godnych zapamiętania przez lata. Jeżeli ogrywałeś/aś trzecią odsłonę Devil May Cry, to z pewnością wiesz o czym mówię, kiedy widzisz przed oczami reżyserię starć między Vergilem a Dantem. 

Ninja Gaiden Black [2]
Projektanci spisali się na medal. Tutaj widać inspirację filmem Mumia z Brendanem Fraserem w roli głównej.

Miałem ciąć na plasterki przeciwników, a tymczasem rozwiązuję łamigłówki, nurkuję i zbieram artefakty 


Koniec jednak z tymi porównaniami, ciekawostkami i fabularnymi zawiłościami. W końcu to Ninja Gaiden i należałoby omówić, na czym polega praca shinobi w tak ciężkich dla gracza warunkach. W Nonsensopedii jest fajny wpis, tłumaczący w humorystyczny sposób, jakie należy mieć predyspozycje i umiejętności, aby zostać ninją. Autor wspomina między innymi o pływaniu w wulkanie albo chodzeniu przez śnieżycę w taki sposób, aby żaden płatek śniegu nie dotknął ciała. Do powyższej listy zadań dodałbym z pewnością zaliczenie omawianej gry. W początkowej fazie krystalizował mi się obraz produkcji, w której będę przemierzać liniowe korytarze, tłukąc na kwaśne jabłko coraz to zmyślniejsze projekty adwersarzy. Jak się później okazało, nic bardziej mylnego. Ninja Gaiden to gatunkowy miszmasz, gdzie na pierwszym planie jest oczywiście walka, jednak gdzieś dalej czuć aspekty przygodowe rodem z trójwymiarowego Prince of Persia. Skaczemy więc po platformach, nurkujemy w akwenach wodnych i rozwiązujemy zagadki terenowe. Co ważne, te ostatnie nie ograniczają się tylko do układania platform w odpowiedniej kolejności czy odszyfrowania kodu do sejfu. Widać jak na dłoni, że twórcy starali się jak mogli, aby urozmaicić rozgrywkę. Dlatego też pomiędzy walki, które stanowią ponad 50% czasu spędzonego w skórze Ryu, wpleciono aktywności zmieniające się jak w kalejdoskopie. Przechodzenie przez długi most najeżony pułapkami, walka z prehistorycznym szkieletem, strzelanie z łuku do dronów, obniżanie poziomu wody w katakumbach, ucieczka przed ogromnym głazem, czy dynamiczna potyczka z… czołgiem. Dzieje się! A to tylko przedsmak tego, co Was czeka.  

Ninja Gaiden SigmaNinja Gaiden Sigma to remake Blacka, wydany na PlayStation 3 w 2007 roku. Oprócz poprawionej grafiki i środowiska wzbogaconego wizualnymi wodotryskami, mogliśmy zauważyć kilka znaczących zmian. Sigma niemal całkowicie pozbywa się aspektów przygodowych (rezygnacja z paru zagadek), w zamian oferując krótkie epizody w skórze blondwłosej piękności, Rachel. Twórcy dodali nowych przeciwników, w tym bossów. I trzeba przyznać, że kolesie atakujący nas na motocyklach mają swój urok, jeśli ktoś lubi młodzieńczy klimat Dantego z trzeciej odsłony DMC. Są również nowe bronie, kostiumy, piosenki oraz rozmieszczenie potworów. Jedną z ciekawszych zmian jest z pewnością możliwość leczenia się bez konieczności zaglądania do menu ekwipunku. Wielbiciele serii powszechnie uważają, że Black jest najlepszą wersją, ale Sigma również ma swoich zwolenników. Wybór należy do Ciebie, Drogi Graczu i wystarczy, że odpowiesz sobie na pytanie: wolę wyważoną przygodę (Black), czy przepastnego akcyjniaka z dopieszczoną warstwą wizualną (Sigma)? Tego pierwszego można kupić w Microsoft Store (Xbox Classic), znów drugiego znajdziesz w Ninja Gaiden: Master Collection.  

Wisienką na torcie jest system walki, który jest łatwy do opanowania, ciężki do wymasterowania. Na liście kilkunastu kombinacji obsługi oręża znajdziemy cięcia, podbicia i ataki w powietrzu, kopniaki ogłuszające wroga, ciosy ładowane oraz chwyty. Między nimi są juggle, podcięcia, ataki obszarowe, czy możliwość wykorzystania ścian do walki. Po pewnym czasie zdajesz sobie sprawę, że jesteś jednoosobową maszynką do mielenia mięsa. Wystarczy wyobrazić sobie jedną akcję.

Skaczę na głowę nieszczęśnika, a podczas odbicia od jego pustego łba wykonuję serię szybkich cięć, które sięgają gościa stojącego za nim. Blok, zbicie wrogiego ataku i natychmiastowe wyrzucenie przeciwnika w powietrze, gdzie następuje grzmotnięcie o ziemię, kiedy to dwójka ginie, zostawiając po sobie kałużę krwi na kostce brukowej. Kolejnych dwóch żołnierzy strzela do mnie z daleka, kule świszczą odbijając się od metalowego ostrza w czasie bloku. Po chwili przebiegam po ścianie niczym Książę Persji i robię szybkie cięcie na poziomie szyi. Głowa ląduje na ziemi niczym kapusta upadająca ze straganowej półki. Chwilę później wyprowadzam ogłuszające kopnięcie i rozprawiam się z ostatnim faciem, który poczuje moc ładowanego ataku, kończący żywot szybciej, niż zdołam wypowiedzieć: stół z powyłamywanymi nogami.

Taki jest właśnie Ninja Gaiden. Przepełniony efektownymi kombinacjami, prosty i sprawiający ogromną radość, jeśli opanujesz wszystkie tajniki ninja. Jakby tego było mało, arsenał broni łączy różne techniki walki z możliwością odblokowania kolejnych zabójczych ciosów za sprawą levelowania ekwipunku. Mamy więc klasyczną katanę, skuteczne na krótkim dystansie nunchaku, efektowny kij Lunar, dobrze sprawdzający się na dużych grupach wrogów, czy powolny, acz potężny Młot Wojny. Do tego dochodzą eliksiry magiczne, talizmany z zaklęciami (ogniste kule wirujące wokół bohatera tudzież obszarowe uderzenie prądu) i specjalne bransolety przypominające właściwościami pierścienie z serii Souls

Ninja Gaiden Black [3]
Szara aglomeracja miejska może przypominać o średnio przyjętym Devil May Cry 2, jednak gwarantuję, że tutaj mamy do czynienia z zupełnie inną ligą.

  Ninja Gaiden Black jest trudny, satysfakcjonujący, przemyślany oraz widowiskowy. Takich gier już się nie robi!


Wiecie jednak, co jest najlepsze w tym wszystkim? Gra nie zestarzała się tak bardzo i w mojej opinii dobrze wytrzymała próbę czasu. Co prawda można zarzucić jej czasami źle ustawioną kamerę czy irytujące sekwencje, gdzie należy szybko odbijać się od ścian, aby dostać się do wyżej położonych półek. Jest to jednak łyżka dziegciu w beczce miodu. Jeśli miałbym wskazać podobny produkt, z pewnością wymieniłbym Devil May Cry 3 z tego względu, że w obu przypadkach świetnie zespolono parę elementów: reżyserię (pojawienie się Almy przebijającej witraż – gdzie ja to już widziałem…?), prosty i efektowny system walki, a także bogaty wachlarz zagrywek wykorzystujący bogaty zestaw broni.

Pod względem designu również jest to czołówka. Złote korytarze kontrastujące z czerwonymi dywanami w pomieszczeniach mieszkalnych ogromnego sterowca do spółki z trzaskającymi piorunami i ponurą atmosferą panującą na zewnątrz. Starożytna architektura osmańska z bogato zdobionymi klasztorami, czy stylistyka egipska z monumentalnymi pomnikami oraz korytarzami zalanymi wodą, w której odbija się otoczenie. Są to miejsca tak klimatyczne, że trudno się w nich nie zakochać.  Przeciwnicy również wybijają się ponad przeciętność, stawiając na względną różnorodność. Od latających pijawek, które wyprowadzały mnie z równowagi, po szybkie poczwary, zmutowanych żołnierzy, adeptów ninja, piekielnych demonów i wodnych barrakud. Kilka z projektów bossów również zapamiętasz na dłużej, ale nie chcąc psuć niespodzianki powiem tylko, że jednego z nich nie powstydziłby się Dark Souls.

Ścieżka dźwiękowa jest przepiękna, a parę utworów pozostanie mi w pamięci na dłużej. Tytuł ten nie jest tak krótki, jak większość slasherów, a co najważniejsze, odznacza się sporą regrywalnością. No właśnie, została mi na samym końcu najważniejsza kwestia, a mianowicie rozsławiony już w kręgach retromaniaków, wygórowany poziom trudności. Niestety, zupełnie przypadkowo (ekhem) po kilku zgonach, zmieniłem poziom na najniższy z możliwych, dostosowany do kompletnych leszczy, Ninja Dog. Z tego względu nie dane mi było poczuć tego, co dzieje się na wyższym poziomie. Oczywiście gra stanowiła od czasu do czasu wyzwanie, głównie przy pojedynkach z bossami, ale nie mogę przyznać, że była to męczarnia. Jest sporo pomocnych dłoni, talizmanów, przedmiotów wskrzeszających Ryu po śmierci, a checkointy nie są specjalnie od siebie oddalone. Jeżeli ktoś nie wali na oślep w przeciwników, stosując częste bloki i uniki, powinien odnaleźć się w Ninja Gaiden. Prawdę mówiąc, najgorsze są początki, krótki pasek życia, kiedy to trzy mocniejsze wrogie ciosy posyłają nas do piachu, a ci więksi robią z nas szarpaną wieprzowinę i zjadają w kilka sekund, o ile nie zablokujemy ich ciosów w porę. Obiecałem sobie, że przejdę tytuł na „hardzie”, więc za parę lat może uzupełnię wpis o stosowny komentarz (hłe, hłe).

W Czarnej Edycji są elementy platformowe, a także kilka łamigłówek. Kolejne odsłony wyzbyły się tych elementów, stawiając na efektowną młóckę. Trochę smuteczek.


Ninja Gaiden Black jest jak viagra, dopamina i adrenalina w jednym. Nie sądziłem, że po tylu latach obcowania z przeróżnymi iteracjami gatunku slasherów odkryję pozycję, która przywróci na nowo wspomnienia z najlepszych lat projektowania gier. Wtedy twórcy doskonale wiedzieli, co zrobić aby ich dzieło bawiło kolejne pokolenia graczy. Nie patrząc na słupki sprzedażowe i najnowsze trendy. Z perspektywy lat 90. i szczyla, który oglądał kitowców wyskakujących w Power Rangers, czy bawiącego się zabawkowym Leonardo zrobionym ze śmierdzącego plastiku, oceniłbym omawianą grę jako: „Jest tak zajebista, że posmarkałem się ze szczęścia. 6 gwiazdek!”. Dzisiaj jednak nie mam różowych okularów nostalgii, dlatego 5 shurikenów na 6. A teraz idę poskakać po drzewach, atakując wiewiórki moim struganym badylem. 

 

Ninja Gaiden Black - ocena

One thought on “Ninja Gaiden Black

  1. Jestem fanem serii, a dwójka to moja ulubiona część. Na początku kwietnia ma wyjść Remake w pudełku i pewnie zassam na premierę. Będzie grane

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *